Choć narkotyki takie jak kokaina były w dwudziestoleciu dość rzadkie, to jednak stanowiły rosnący problem społeczny, a ich sprzedaż przynosiła handlarzom znaczące zyski. Wśród ubogich popularny był zaś prawdziwie wybuchowy eter.

Sok mleczny wyciekający z naciętej makówki – surowiec do produkcji opium (fot. KGM007, domena publiczna)

Zarówno w XIX wieku, jak i w pierwszej połowie wieku XX, zażywanie narkotyków nie było w Polsce częstym zjawiskiem. O ile na temat alkoholu można powiedzieć, że większość mieszkańców naszego kraju znała jego smak oraz efekty jego nadużywania, o tyle narkotyki były przede wszystkim używkami elit, przy czym decydował nie status społeczny, lecz finansowy. Na kokainę czy morfinę po prostu mało kogo było stać.

Różnego rodzaju substancje psychoaktywne były znane w Europie od starożytności, ale przez całe wieki znajdowały się raczej na marginesie życia społecznego. Korzystali z nich kapłani, niekiedy artyści, a po odkryciach dalekiego świata także podróżnicy, którzy podpatrywali, czym raczyli się mieszkańcy odległych krajów. Niektóre rośliny o działaniu narkotycznym wykorzystywane były w życiu codziennym. Konopie służył na wsiach między innymi do odstraszania swoim zapachem szkodników (co opisywał nawet Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”), a mleczko makowe miało wiele różnych zastosowań, w tym między innymi uspokajające.

Narkotyki dobre na wszystko

Wiele zmieniło się w XIX wieku. Zaczęto na większą skalę sprowadzać wszelkiego rodzaju środki z dalekich kolonii. I tak świat anglosaski zaczął poznawać, a później pokochał haszysz, kokainę i morfinę. Odkryto też użyteczność środków psychoaktywnych w medycynie. Dzięki nim możliwe było znieczulanie, a to – poza ograniczeniem cierpienia pacjenta – pozwalało na dokładniejsze i pewniejsze przeprowadzanie zabiegów.

I tak ludzie przyzwyczaili się, że mogą sięgać po różnorakie specyfiki, które leczą wszelkiego rodzaju dolegliwości. W Ameryce jako uniwersalny lek na uspokojenie traktowano nalewkę na opium – laudanum. W oryginalnej recepturze Coca-Coli znajdowała się kokaina, zaś morfinę traktowano jako uniwersalny środek przeciwbólowy. Od 1863 roku produkowano we Francji wino z dodatkiem liści kokainowca – Vin Mariani które chętnie pijali nie tylko arystokraci, ale i papieże Leon XIII i Pius X.

Narkotyki upowszechniła też I wojna światowa. Dla wielu z przyszłych uzależnionych pierwszym zetknięcie się z morfiną odbywało się lazaretach, gdzie leczono z użyciem nowych środków znieczulających. Niekiedy podawano ich aż za dużo z bardzo prozaicznych powodów – szpitale wizytowały damy z dobrego towarzystwa, którym chciano oszczędzić widoku i jęków cierpiących. Wielu z tych, którzy zażywali narkotyki w II Rzeczpospolitej, uzależniło się właśnie w czasie Wielkiej Wojny, choć w Polsce zjawisko to było jeszcze relatywnie niewielkie. Problem przyjął największe rozmiary w Finlandii, gdzie praktycznie całe społeczeństwo miało co najmniej okazjonalny kontakt z różnymi substancjami psychoaktywnymi.

Wielu narkomanów uzależniło się w szpitalach polowych I wojny światowej, takich jak ten rosyjski lazaret, ok. 1915 r. (fot. Adam Borowski, domena publiczna)

1 gram za tygodniówkę

Niemniej również nad Wisła zaczęto dostrzegać problem. W 1923 roku weszła w życie pierwsza ustawa antynarkotykowa. Stwierdzała ona: „zabrania się wytwarzania, przetwarzania, przewozu i wywozu, przechowywania, handlu oraz wszelkiego w ogóle obiegu opium surowego, opium leczniczego, opium do palenia, i jego odpadków, haszyszu, kokainy, heroiny, wszelkich ich soli i przetworów”.

Francuski plakat reklamujący wino Marianiego z dodatkiem liści koki, 1894 r. (rys. Jules Chéret, domena publiczna)

Zażywano przede wszystkim morfinę i kokainę oraz ich pochodne. Ze względu na swoją cenę narkotyki w znaczący sposób różnicowały użytkowników. Na inne substancje mogli sobie pozwolić biedacy, a na inne bogaci. I tak najtańsze opiaty kosztowały 8 złotych za gram, a morfina nawet 20 złotych za gram. 8 złotych to połowa tygodniowej pensji służącej, 20 złotych zaś to tygodniówka niewykwalifikowanego robotnika. Biorąc pod uwagę dawkowanie, jedna działka (20 mg) morfiny to wydatek 40 groszy. A trzeba było liczyć się z tym, że w miarę uzależnienia potrzeba było więcej dawek. Za 20 złotych można było wyżywić rodzinę, cena była zatem wysoka. Mogli ją zaakceptować średniozamożni, ale już nie robotnicy.

Kokainy bardzo często nadużywali natomiast wojskowi, a wielu z nich uzależniło się od niej właśnie w czasach wojny. Pisał o niej między innymi Janusz Meissner w „Szkole orląt”: „Białogrodzki poczęstował mnie raz kokainą i też nie odczułem żadnych sensacji. Tyle, że mi nos zdrętwiał po zażyciu szczypty „białej tabaki” i do późnej nocy nie mogłem zasnąć. On zaś sprzedałby ostatnie portki za ten narkotyk”.

Niekiedy, jak wskazywał Jan Neklen w broszurze stanowiącej studium przypadku Kokainizm i Homoseksualizm, uzależnienie miało przynosić tragiczne skutki w postaci morderstwa. Prasa co jakiś czas donosiła o kolejnych akcjach policji, podczas których łapano handlarzy:

Jak się dowiadujemy, wkroczenie policji wiąże się z wykryciem handlu narkotykami. Gdy nocne lokale, a między innymi „Adria”, stały się terenem potajemnego handlu kokainą. Ujawnione ostatnio przez władze szczegóły dostarczyły dowodów, że w dancingach należy szukać ognisk tego występnego procederu. Przed dwoma tygodniami przeprowadzono rewizję w „Italji”, obecnie przyszła kolej na „Adrję”.

Były też i inne możliwości, te przeznaczone dla klientów o mniej zasobnym portfelu. Tak jak w latach 90. XX wieku wąchano klej, tak w dwudziestoleciu międzywojennym pito eter. Środek ten był szczególnie popularny na Śląsku i w Małopolsce. Był niebezpieczny nie tylko ze względu na skutki jego zażywania, ale i na proces wytwarzania, który często kończył się tragedią – nieumiejętnie mieszany eter wybuchał. Mimo to robiono zeń nawet pewnego rodzaju nalewki:

Do przegotowanej wody z cukrem i cynamonem wlewają po ochłodzeniu eter w stosunku na 1 l wody 1/8 l eteru. Mieszanina ta to napój odurzający, w działaniu swem gwałtowniejszy od alkoholu. Do upicia się wystarczy dojrzałemu człowiekowi 1,2 l powyższej mieszaniny, dziecku 1–3 kieliszki.

Eter działał szybciej i gwałtowniej niż alkohol, rozweselał, ale też odurzał – ludzie pod jego wpływem zamieniali się w „żywe trupy”. Co nie przeszkadzało w używaniu go w charakterze napitku weselnego.

Dużą grupę wśród uzależnionych od kokainy stanowili wojskowi (fot. andronicusmax, Foter.com, CC BY)

Narkomani i handlarze

Próby wprowadzenia zakazu handlu narkotykami niewiele dały, cały czas były one popularne i społecznie akceptowalne. Nie widziano w nich takiego zagrożenia, jak np. w alkoholu, ale mimo wszystko stopniowo zwracano na nie coraz większą uwagę. Krokiem naprzód było już samo stwierdzenie, że od narkotyków można być uzależnionym i że trzeba to leczyć.

Mocno niedoszacowane badania dotyczące samej Warszawy, opisane w broszurze „Walka z narkomanią” opublikowanej przez Juliana Firstenberga, przyniosły pewne konkretne dane. W stolicy największą grupę narkomanów stanowili ludzie „bez zawodu” (25%), a następni w kolejności byli urzędnicy prywatni (22%) i państwowi (18%), rzemieślnicy (11%) i przedstawiciele zawodów medycznych (8%).

Morfinistka, obraz Santiaga Rusiñola 1894 r. (ze zbiorów Museu del Cau Ferrat, domena publiczna)

Warto od razu rozwiać pewne wątpliwości: wymienieni na początku ludzie bez pracy to po prostu wszelkiej maści przestępcy, którzy z oczywistych względów mieli większy dostęp do narkotyków. Ba, niejeden raz wpadali w ręce policji właśnie przez to, że swoje przestępcze działania przeprowadzali pod wpływem środków odurzających, które nie pozwalały im na skuteczne przeprowadzenie akcji.

O narkotykach pisano coraz więcej i tak na przykład na łamach „Rzeczpospolitej” z 15 sierpnia 1929 roku pojawił się fabularyzowany reportaż – rozmowa z jednym z warszawskich handlarzy narkotykami:

– Iluż zdaniem pana, może być w Warszawie kokainistów?
– Samych kokainistów trudno się doliczyć, raczej kokainistów i morfinistów
– No więc?
– Będzie z 15 000
– Cóż to za element?
– Różny, od nizin do wyżyn, z 60 proc. kobiety: mężczyźni poza kokaina używają także morfinę, opium, eter. Kobiety raczej tylko kokainę… Kokainistki rekrutują się przeważnie z najgorszych szumowin, morfinistki – już z nieco lepszych sfer.
– A skąd się pan orientuje, że będzie ich 15 000?
– Po obrotach hurtowni.

Konferencja na temat zwalczania narkomanii w Departamencie Służby Zdrowia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w Warszawie, 1932 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-C-953, domena publiczna)

Niewiele wiadomo o przedwojennym rynku narkotykowym – poza tym, że istniał i miał się dobrze. Handlarze, tzw. porcjarze, których dzisiaj nazwalibyśmy dilerami, zarabiali całkiem nieźle, w graniach 10–20 złotych dziennie, czyli około 400 złotych miesięcznie – tyle co urzędnik średniego szczebla. Spotkać ich można było głownie w centrach miast oraz co bardziej wystawnych kawiarniach i restauracjach.

Dochody hurtowników musiały być znacznie wyższe. Wiadomo, że mieli ogromne magazyny, w których trzymano olbrzymie partie towaru. Wielu z nich handlowało na naprawdę dużą skalę i nie ograniczali się jedynie do terytorium Polski. Pewne szczątkowe informacje zawarte w wywiadzie dla Rzeczpospolitej każą przepuszczać, że byli to często ludzie prowadzący dodatkowo inne, często zupełnie legalne interesy, a na terenie samej Warszawy mogło ich być nawet pięćdziesięciu, choć wydaje się to jednak liczbą zawyżoną.

Jadalnia w państwowym Sanatorium dla Narkomanów w pałacu Wołłowiczów w Świącku, 1933 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-C-610-3, domena publiczna)

Działania policji przeciwko narkotykom trudno nazwać zorganizowanymi i przemyślanymi. Były z reguły chaotyczne i – co tu wiele mówić – często pozorowane. Zagrożenia ze strony tych specyfików nie uznawano za szczególnie wysokie, traktowano je raczej jako margines. Zresztą również wśród policjantów zdarzali się tacy, którzy lubili zażyć kokainy albo morfiny.

Bibliografia

  • Julian Firstenberg, Walka z narkomanią i handlem narkotykowym na terenie sądowym, Nakładem Księgarni F. Hoesicka, Warszawa 1936.
  • Kazimierz Hrabin, Narkomanje w szkole, Polskie Towarzystwo Walki z Alkoholizmem „Trzeźwość”, Warszawa 1934.
  • Jan Neklen, Kokainizm i homoseksualizm, Wydawnictwo „Rocznika Psychjatrycznego”, Warszawa 1931.
  • Mateusz Rodak, Mit a Rzeczywistość. Przestępczość osób narodowości żydowskie w II Rzeczpospolitej casus województwa lubelskiego, Warszawa 2012.
  • Ustawa z dnia 22 czerwca 1923 r. w przedmiocie substancji i przetworów odurzających, Dz.U. 1923 nr 72 poz. 559.
  • Adrian Zandberg, Niewolnicy strzykawki, [w:] Margines Społeczny Drugiej Rzeczpospolitej, red. Mateusz Rodak, Instytut Historii PAN, Warszawa 2013.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!