Samowola, rozpusta i okrucieństwo bajecznie bogatych możnych, ciągnące się bez końca vendetty i regularne bitwy pod pozorem sprawiedliwości. Wszystko to za cichym przyzwoleniem, a nawet z udziałem biskupów i opatów. Obyczaje panujące w państwie Franków nie należały do łagodnych.

Państwo, które powstało w porzymskiej Galii pod koniec V wieku było różnorodne pod względem etnicznym i językowym. Na północ od Loary zostało ono skolonizowane w dość zwarty sposób przez germańskich Franków, głównie dzięki migracji ludności romańskiej w inne rejony kraju, co było wynikiem licznych przemarszów barbarzyńców oraz różnorodnych klęsk elementarnych w okresie wcześniejszym.

Środkowa i południowa część państwa była zamieszkiwana w zdecydowanej większości przez Galo-Rzymian, czyli zromanizowaną ludność pochodzenia celtyckiego, która stała na wysokim poziomie cywilizacyjnym. Pomimo tych, zdawałoby się istotnych różnic, Galo-Rzymianie szybko zaczęli utożsamiać się z monarchią frankijską rządzoną z Paryża przez chrześcijańskich władców. U podstaw funkcjonowania państwa Franków legła infrastruktura oraz instytucje rzymskie. Przedstawiciele romańskiej części monarchii zasilili dwór Merowingów, służąc im radą i pomocą w zarządzaniu.

Rozwoju państwa Franków w latach 481–814 (rys. Sémhur, tłum. Masur, CC BY-SA 3.0)

Wulgarna łacina i języki prostacze

W VII wieku nikt już nie mówił i nie pisał w Galii poprawną łaciną. Urzędnicy tworzący akty prawne i dokumenty (przywileje, nadania etc.) popełniali liczne błędy gramatyczne. Dotyczyło to również duchownych – biskup Tours i święty Kościoła Katolickiego Grzegorz, pochodzący ze świetnego rodu, również posiadał poważne braki w zakresie filologii klasycznej, z czego on sam zdawał sobie sprawę.

Początek przysięgi strasburskiej w języku gallo-romańskim, najstarszy zabytek tego języka (ze zbiorów Bibliothèque nationale de France, Département des Manuscrits, Latin 9768, f. 13r)

Późna łacina, niekiedy nazywana także „wulgarną” była pokłosiem upadku Imperium Rzymskiego i jego kultury. Już w V i VI wieku Kościół, chcąc dotrzeć do mas zalecał, aby „język był dostosowany do umysłowości ludu”, duchowni zaś „tłumaczyli homilie na język prostaczy”. Pewne pozostałości po łacinie klasycznej utrzymały się jedynie na południu Galii, zwłaszcza w Akwitanii, gdzie tamtejsza arystokracja broniła się przed „barbaryzacją” własnego języka.

Na północ od Loary dominował język germański, który przenikał do języka romańskiego nader powolnie. Obecnie w języku francuskim można odnaleźć jedynie 1000 słów pochodzenia frankońskiego – do dziś nie zachował się ani jeden dokument i tekst w etnicznym języku Merowingów. Germański nie był językiem pisanym, alfabet runiczny znała zaś tylko szczupła garstka wtajemniczonych „magów”. Poza tym był mocno zróżnicowany – jest pewne, że Sasi nie rozumieli Bawarów.

W tej sytuacji dwór królewski, a wraz z nim elita germańska, siłą rzeczy przyswoiła język romański, stanowiący narzędzie do sprawowania władzy. Języka przodków nie porzuciła jednak od razu – był to długotrwały proces kulturowy. Jeszcze w czasach Karolingów szczupła arystokracja germańska mieszkająca nad Loarą była dwujęzyczna – sporządzona w 842 roku przysięga strasburska – zawarta pomiędzy dwoma wnukami Karola Wielkiego, Karolem i Ludwikiem, przeciwko ich bratu Lotarowi – jest na to najlepszym dowodem. Choć obydwaj rozumieli się nawzajem, to przygotowano ją w dwóch wersjach – romańskiej i germańskiej, tak aby była ona zrozumiała dla prostego rycerstwa.

100 lat później dwujęzyczność zanikła nawet na dworze. Hugo Kapet nie tylko nie znał germańskiego, ale rozmawiając z Ottonem I musiał korzystać z pomocy tłumacza, ponieważ miał kłopoty z łaciną. Tak oto trwające 500 lat zespolenie Galo-Rzymian z Frankami dało podstawę do powstania w początkach kolejnego tysiąclecia literackiego języka francuskiego.

Koronacja Hugona Kapeta na miniaturze z rękopisu z XIII-XIV w. (ze zbiorów Bibliothèque nationale de France)

Prawo pięści

Mając w pamięci sukcesy Chlodwiga, a później Karola Młota, Pepina i Karola Wielkiego, często zapominamy, że monarchia Franków głęboko tkwiła w pogaństwie i obyczajach barbarzyńskich, a liczne wojny zewnętrzne i wewnętrzne, napędzane przez antagonizmy wśród elity władzy, rujnowały mieszkańców, powodując cierpienie i głód.

Chrzest Chlodwiga nie oznaczał oczywiście nawrócenia wszystkich jego poddanych. Na ilustracji obraz powstały ok. 1500 r. (ze zbiorów National Gallery of Art, nr inw. 1952.2.15)

Gdyby tego było mało, zwykli poddani nie bardzo mogli dochodzić sprawiedliwości, chyba że wzięli sprawy w swoje ręce. Monarchia Merowingów, a później Karolingów, nie miała bowiem wiele wspólnego z państwem prawa. Wprawdzie zasługą tych drugich była poprawa egzekucji wyroków dzięki inspektorom, ale wciąż respektowano różnorodność zwyczajów i praw, sami inspektorowie zaś nie zawsze byli uczciwi. W tyglu rozmaitych ludów pogańskich i chrześcijańskich nie dało się ujednolicić prawa.

Władza świecka i duchowna potrzebowała całych wieków, aby rzeczywiście rozciągnąć swoje wpływy na wszystkie aspekty życia. Z tego także powodu dwór królewski i biskupi nie zawracały sobie specjalnie głowy dziwacznymi obyczajami panującymi np. wśród Burgundów, którzy ustanowili, że „kto ukradnie psa myśliwskiego, zmuszony będzie, wobec zgromadzonego ludu, ucałować tegoż psa w podogonie; jeżeli zaś ukradnie sokoła, będzie musiał pozwolić, aby ptak wyszarpał mu 6 uncji ciała na piersi”.

Niekończąca się wendeta

Postępująca w VII i VIII wieku degeneracja władzy na szczeblu lokalnym i centralnym skutkowała wieloma nadużyciami ze strony wielmożów. Jak notował w swojej kronice wspomniany Grzegorz z Tours, „popełniono w tych czasach wiele zbrodni”. Monarchia Franków była zhierarchizowana, ale miała istotną słabość polegającą rozbiciu dzielnicowym ze względu na równe dziedziczenie.

Na czele państwa stał oczywiście król, a władzę w terenie sprawowali w jego imieniu hrabiowie, którzy posiadali prerogatywy w zakresie sądownictwa i zbierali swoje trybunały nie rzadziej niż trzy razy do roku. Wpływ prawa rzymskiego był ograniczony, gdyż wymiar sprawiedliwości podkopywały brutalne normy germańskiego prawa zwyczajowego. Do normalności należało stawiania się na rozprawę w licznej asyście zbrojnych członków rodziny – krewnych i powinowatych.

Tradycja umożliwiła obwinionemu złożenie przysięgi świadczącej o jego niewinności, co mogło zostać zakwestionowane przez stronę przeciwną. Dochodziło wówczas do pojedynku, czyli de facto regularnej bitwy, uznawanej powszechnie za rozwiązanie sprawiedliwe – „sąd boży”, którego wynik miał być jakoby ustalany przez „siły wyższe” (tzw. ordalia). To jednak często nie wystarczało i w efekcie poszczególne rody tkwiły w niekończących się wendetach. Przykład szedł z góry, więc i pomniejsi panowie toczyli spory graniczne, nie stroniąc przy tym od miecza. Brutalizacja życia była ułatwiona poprzez fakt, że prawo salickie dopuszczało noszenie broni przy boku przez każdego „wolnego” mieszkańca królestwa.

Św. Grzegorz i król Chilperyk I, miniatura z XIV-wiecznego rękopisu (ze zbiorów Bibliothèque nationale de France, Département des Manuscrits, Français 2813, f. 90)

Często stosowano także rozmaite próby. Na przykład wkładano rękę domniemanego winnego do wrzątku, aby coś z niej wyjął, jeśli ręka po kilku dniach się zagoiła, to znaczyło, że był niewinny. Innym razem rozkładano rozżarzone do białości pręty żelaza, po których oskarżony musiał przejść. Popularne było także rozciąganie ramion w znak krzyża – tyle, że wówczas robił to zarówno oskarżyciel, jak i oskarżony. Ten, który pierwszy opuścił ręce, przegrywał proces.

Kościół teoretycznie potępiał te praktyki, ale germański obyczaj był silniejszy. Duchowni zresztą sami nie stronili od nadużyć i w praktyce patrzyli na stosowanie tortur przez palce. Przykładowo rozgniewany na swoich księży biskup z Mans kazał ich wykastrować, aczkolwiek trzeba odnotować, że stracił później swoją godność po interwencji Karola Wielkiego.

Terror możnych

Biskupi, komesi i grafowie byli potężnymi latyfundystami, zazdrośnie strzegącymi swych pozycji. Posiadanie przez nich od kilku do nawet kilkunastu tysięcy hektarów nie było rzadkością. Welfowie szczycili się własnością ogromnych obszarów na północ od Jeziora Bodeńskiego. Etychonidzi mieli w swych rękach część Alzacji, Unrochidzi dysponowali wielkimi włościami w Szwabii, Friulu, w rejonie Tuluzy, we Flandrii i innych częściach monarchii.

Król Chlodwig dyktuje prawo salickie w otoczeniu swoich wodzów, grafika autorstwa Franza Kellerhovena z książki Paula Lacroix, „Mœurs, usages et costumes au moyen âge et à l’époque de la renaissance”, Paris 1871 (ze zbiorów Internet Achive)

Opat Gerald z Aurillac, późniejszy święty, mógł przejechać 150 kilometrów z Aurillac do Sarlat, zatrzymując się wyłącznie we własnych zamkach – ogromne połacie ziemi przynależały bowiem do klasztorów. I tak przykładowo Saint-Germain-des-Prěs miało 30 tys. hektarów, Saint-Bertin 10 tys., a Fulda 15 tys. Biskupi zarządzali majątkami, które miewały nawet 96 tys. hektarów (!). W tej sytuacji nie dziwi, że świeccy panowie zabiegali u króla, aby ich synowie objęli stanowiska duchowne. Poza majątkiem dawało to prestiż, możliwość oddziaływania na masy i szermowania ekskomuniką.

W czasach Merowingów władza świecka i duchowna toczyła między sobą wojny o zasoby kraju (ziemię i ludzi), dlatego władcy z tej dynastii, dostrzegając podkopywanie ich autorytetu, poddali owe konflikty pod arbitraż tronu, choć bez większych sukcesów. Karol Wielki tymczasowo ukrócił samowolę, ale jego następcy ponownie mieli z tym problem. Zarówno panowie świeccy, jak i duchowni, a także sam król, nadużywali okazji do stosowania licznych okrucieństw.

Zwykle w toku procesu bez wahania ucinano kończony, nosy, wykłuwano oczy, wyrywano język, wybijano zęby, wyrywano włosy, paznokcie i brody, miażdżono palce i jądra, rozciągano na kole i bito kijami. Hrabiowie wykorzystywali pozycję do wywierania nacisków na przeciwników politycznych, mnożąc grzywny, sekwestracje czy odmawiając prawa do stawienia się przed własnym sądem, a sami podstawiali fałszywych świadków.

Sąd boży na miniaturze z XIV-wiecznego rękopisu tzw. zwierciadła saskiego (czyli spisu prawa zwyczajowego z terenu Saksonii)

Panowie chętnie popierali jednocześnie zawarte w prawie salickim pojęcie „ugody” dającej możliwość wykupienia się od kary świeckiej lub bożej, czyli od więzienia i pokuty. Taryfy obejmowały cały wachlarz zbrodni i grzechów. Przy odpowiedniej zasobności mieszka z solidami (obowiązująca waluta) można więc było uniknąć kary za okaleczenie, podpalenie, zgwałcenie czy obcięcie włosów – w państwie Franków to ostatnie było postrzegane jako wielki dyshonor.

Chłopi, choć niekiedy osobiście wolni, podlegali pod sąd pański, niewolnikom zaś nie przysługiwały żadne prawa i byli traktowani jak ruchomości. Wielkim obciążeniem dla chłopów były nakładane przez Kościół dziesięciny. Płacono je bardzo niechętnie, przez co często dochodziło do buntów lub reakcji pogańskich na obszarach germańskich. W takiej sytuacji wiejskie duchowieństwo nie wahało się korzystać z siłowej egzekucji prowadzonej przez władzę świecką.

Wielcy panowie mogli dzięki pieniądzom uniknąć kary nawet za ciężkie przestępstwa. Na zdjęciu złoty solid wybity za panowania Chlodwiga I (fot. cgb.fr, CC BY-SA 3.00)

Rozwiązłość

Państwo Franków było krajem formalnie chrześcijańskim, pokrytym siecią parafialną, zwłaszcza na południe od Loary, ale niepohamowana rozwiązłość seksualna wśród Galo-Rzymian i Franków była powszechna, przy czym to raczej Germanie mieli na tym polu większe „osiągnięcia”.

Prawo salickie dopuszczało utrzymywanie relacji z kochanką (związek o ograniczonym trwaniu), tzw. Friedelehe, ale był to zwyczaj nie mający nic wspólnego z obowiązkami prawdziwego chrześcijanina. Cóż jednak z tego, skoro nawet biskupi nie kryli się z własnym popędem, a na dworze królewskim trzymano wiele nałożnic. Karol Wielki do późnej starości korzystał z tego sposobu na miłe spędzanie czasu. Jego syn Ludwik I Pobożny po przejęciu tronu wygnał z pałacu w Akwizgranie osoby luźnych obyczajów, wydając rozporządzenie, na mocy którego:

Choć Karol Wielki był oddanym wierze chrześcijaninem, nie zachowywał czystości i wierności małżeńskiej. Portret autorstwa Albrecht Dürera; 1512 r. (ze zbiorów Germanisches Nationalmuseum w Norymberdze, nr inw. Gmd 167)

każdy u kogo znajdą się wszetecznice, będzie musiał je na plecach na plac targowy zanieść, gdzie zostaną wychłostane, a jeśli stawi opór, zostanie wychłostany wraz z nimi.

W omawianych czasach konkubinaty, porwania i gwałty były częste, a ich sprawcy piastowali wysokie urzędy. Wiemy, że książę Beppolen porzucił swoją żoną i preferował życie „ze służebnymi”. Książę Amalon przyprowadzał do łoża dziewczyny stanu wolnego pochodzące z jego dóbr. Hrabia Eulalius porwał dziewczynę z klasztoru w Lyonie i zmusił ją do zawarcia małżeństwa. Innego hrabiego – Leudasta – przyłapano wielokrotnie, jak uprawiał seks w bazylice św. Hilarego w Poitiers „pod świętym portykiem”. Co kierowało wielmożą, czy był to rodzaj jego fetyszu, tego nie wiemy.

Znaczącą rolę w zaspokajaniu cielesnych rządzy pełniły niewolnice, rekrutowane z podbitych ziem germańskich, słowiańskich czy awarskich. Frankowie często korzystali także z domów publicznych rozsianych po miastach i przy drogach, którymi chodziły pielgrzymki, np. przy opactwie Saint-Martin. Jednocześnie ówcześni kronikarze podkreślali, że Frankowie otaczali swoje kobiety szacunkiem (co wydaje się sprzeczne z przytoczonymi faktami) i chronili je przed „pohańbieniem”. Należy jednak pamiętać, że chodziło o kobiety „wolne”, a zatem zaliczane do najwyższej warstwy społecznej.

Prawo wymieniało cały katalog przestępstw o charakterze seksualnym, wśród nich: gwałt, współżycie z nieletnim, obcowanie człowieka świeckiego z zakonnicą i kobiet świeckich z duchownymi, zdradę, zmuszenie do rozebrania się do naga, a nawet zrzucenie kobiecie czepka z głowy. Do tego rozróżniano zboczenia: kazirodztwo, sodomię, trybady (stosunki lesbijskie) czy zoofilię. Kościół uważał je za tak ciężkie grzechy, że unikał nawet informowania o nich, aby kogoś nie podkusiło wypróbowanie zakazanych praktyk. Z tego jednak wnioskujemy, że czyny tego rodzaju jednak popełniano. Groziły za nie kary cielesne lub finansowe. W przypadku postępku na kobietach zamężnych grzywna była podwójna.

Obżarstwo i słabość do zbytku

Biedni mieszkańcy monarchii frankońskiej często nie mieli czego włożyć do garnka, pożywiali się więc skromnie – mięso jedli rzadko i zwykle zaspokajali głód tylko warzywami i chlebem. Zupełnie inaczej było we dworach panów świeckich i duchownych. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma w tym nic dziwnego, lecz ówcześni kronikarze porównywali kulturę spożywania posiłków do czasów rzymskich. Ta zaś uległa znaczącej „barbaryzacji”.

W czasach Merowingów w zasadzie nikt już nie spożywał posiłków w pozycji półleżącej, wszyscy zwyczajem germańskim siadali do stołu. Frankowie lubili jeść obficie i długo, a uczty przeciągające się do późnej nocy były normalnością. Jak czytamy w jednym ze źródeł: „Gdy zabierano stół, wszyscy zostawali na ławach, na których siedzieli, wypijali tak dużo wina i byli tak objedzeni, że nawet ich służący spali pijani po wszystkich kątach”. Na dworze króla Teodeberta niejaki Partenius, z pochodzenia Galo-Rzymianin, był „wielce żarłoczny, trawienie przyspieszając sobie aloesem, aby móc co rychlej powrócić do jedzenia, i pozwalał, aby wiatry wychodziły zeń w obecności wszystkich”.

Nawet biskupi Solonius i Sagittarius spędzali noc, ucztując i pijąc. „Gdy duchowni śpiewali jutrznię w kościele, oni wołali o puchary i pili wino”. Alkoholizm był zjawiskiem występującym zwłaszcza wśród świeckich, ale wiemy, że księża i wyższe duchowieństwo również często zaglądało do kieliszka z winem, w wyniku czego nie byli oni zdolni do wykonywania swoich zwykłych obowiązków. I ponownie, bardziej pobożni kapłani potępiali powyższe praktyki, nawołując do wstrzemięźliwości i porzucenia zgubnych nawyków. „Przykładem starożytnych” przedstawiali jako alternatywę dysputy literackie i teologiczne, ale trudno było im do tego przekonać nawykłych do rozpusty wielmożów.

Trzeźwość (po lewej) i obżarstwo, miniatura z paryskiego rękopisu z 1295 r. (il. ze zbiorów British Library, Additional 54180)

W parze z rozwiązłością seksualną i nadmiernym spożywaniem posiłków szedł przepych. Lubowano się zatem w klejnotach, zbytkownych szatach, inkrustowanych złotem i srebrem pucharach, misach i broni. Złoto było źródłem codziennej troski panów świeckich i biskupów, którzy gromadzili swoje bogactwa w specjalnych skarbcach. Chęć osiągnięcia zysku niejednego pchnęła do zbrodni. Źródłem tego „głodu” była chęć podkreślenia swej potęgi, którą zwyczajem barbarzyńskim mierzono przede wszystkim wartością posiadanych precjozów.

Magia

Całkiem sporo można powiedzieć na temat głęboko zakorzenionych w społeczeństwie frankońskim zabobonach. Odciskały one swoje piętno na każdym aspekcie życia. Ówcześni ludzie mieszali bojaźń bożą i lęk przed szatanem z reliktami pogaństwa w postaci oddawania czci drzewom, kamieniom, strumieniom etc. Kościół i władza świecka starały się niszczyć miejsca kultu, ale na ich miejsce wyrastały kolejne. Karol Wielki kazał ściąć „święty” dąb Sasów Irminsul, co nie spotkało się z życzliwym przyjęciem.

Karol Wielki pokonuje Sasów; miniatura z paryskiego rękopisu z I poł. XIV w. (ze zbiorów British Library, Royal 16 G.VI, f. 133v)

Ludzie powszechnie wierzyli w przesądy. Zwracali więc szczególną uwagę na zachowanie wron, kotów i jeży. Ogromne znaczenie przypisywali fazom księżyca, wiążąc je z chorobami. Jakby tego było mało, uprawiano też magię. Praktyki te były uważane przez władze za szczególnie niebezpieczne, dlatego znalazły odzwierciedlenie w aktach prawnych. Ludzie wierzyli, że czarodzieje są w stanie wywołać burzę i zniszczyć plony. O nieszczęścia obwiniano chętnie cudzoziemców. Arcybiskup Lyonu Agobard, a zatem człowiek wykształcony, notował z oburzeniem:

wielu tych szaleńców [tj. mieszkańców] wierzy w prawdziwość rzeczy absurdalnych i pokazywali zgromadzonemu tłumowi trzech mężczyzn i kobietę, którzy rzekomo spadli ze statków żeglujących nad chmurami. Od kilku dni trzymali ich w kajdanach, po czym przyprowadzili ich do mnie, abym kazał ich ukamienować.

Akurat w tym przypadku arcybiskup zdołał ocalić nieszczęśników, ale był to raczej wyjątek. Prawa kościelne surowo zabraniały praktyk magicznych, gdyż „nie ma wątpliwości, i wielu o tym wie, że istnieją ludzie, którzy przez czary i ułudy Demona tak upadlają umysły ludzi, uwodzą ich napojami, mięsem i filakteriami, że czynią ich tępymi i niewrażliwymi na ból”.

Najczęściej oskarżano o uprawianie czarów kobiety, sugerując przy tym, że są strzygami lub używają swoich kotłów do sabatów. Prawo salickie przewidywało na szczęście, że w przypadku nieudowodnienia winy delator podlegał karze, ale wiele pomówionych kobiet zginęło na stosie lub zostało utopionych w zamkniętej beczce. Nie mając wyboru, Kościół adoptował z czasem miejsca pogańskich kultów do własnego nauczania, nadając im patronów, a pogańskie inwokacje zamieniał w modlitwy.

Bibliografia

  • Charles Lelong, Życie codzienne w Galii Merowingów, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1967.
  • Pierre Richě, Życie codzienne w państwie Karola Wielkiego, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1979.
  • Historia życia prywatnego, t. 1, Od cesarstwa rzymskiego do roku tysięcznego, red. Paula Veyne’a, oprac. Peter Brown, Ossolineum, Wrocław 1998.
  • Ian Wood, Królestwa Merowingów 450–751: władza, społeczeństwo, kultura, PWN, Warszawa 2013.
  • Benedykt Zientara, Świt narodów europejskich, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017.
Maciej A. Pieńkowski
Maciej A. Pieńkowski, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Autor monografii „Trudna droga do władzy w Rzeczypospolitej. Sejm koronacyjny Zygmunta III 1587/1588 i sejm pacyfikacyjny 1589 roku” (Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2021) oraz artykułów i recenzji naukowych publikowanych w monografiach zbiorowych, czasopismach (m.in.: „Almanach Warszawy”, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, „Klio”, „Niepodległość i Pamięć”, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, „Polski Przegląd Dyplomatyczny”) i seriach wydawniczych („Studia nad staropolską sztuką wojenną” i „Studia historyczno-wojskowe”). Popularyzator historii w czasopismach „Mówią Wieki” i „Polska Zbrojna. Historia”. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół dziejów Rzeczypospolitej XVI–XVII w., a także wojny polsko-sowieckiej. Naukowo związany z seminarium prowadzonym przez prof. dr hab. Mirosława Nagielskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Stały współpracownik Fundacji Zakłady Kórnickie oraz edukator w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. Historyk Sekcji Badań nad Wojskiem do 1945 r. w Wojskowym Biurze Historycznym im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego w Warszawie.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!