Broń pancerna jest obecna w kinematografii od wielu lat. „Sahara” czy „Furia” to zaledwie dwa tytuły spośród wielu koncentrujących się na tym temacie. Czy filmowe portrety czołgów i ich załóg wytrzymują zderzenie z rzeczywistością?

Służba w wojskach pancernych przedstawiana na dużym i małym ekranie zazwyczaj wygląda niezwykle prosto, a codzienność załóg koncentruje się wokół walki, przemyśleń egzystencjalnych oraz okazjonalnych romansów. Przyglądając się jednak bliżej temu zagadnieniu, da się zauważyć całą masę szczegółów ignorowanych przez reżyserów czy scenarzystów. Warto poświęcić temu nieco uwagi, zawężając dla wygody zakres niniejszego artykułu do filmów odnoszących się do II wojny światowej.

Grupa Niemców ogląda zdobyczny polski czołg 7 TP wystawiony na Targach Lipskich. Widoczny opisany kredą otwór po trafieniu pociskiem (fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/2/0/-/156/1)

Ignorowany dzień powszedni

Przyczyna omijania wielu aspektów życia członka załogi pojazdu pancernego jest niezwykle prozaiczna. Z punktu widzenia filmowca każda minuta filmu czy serialu musi zarabiać. Cokolwiek dzieje się na ekranie, musi to popychać fabułę naprzód, bohater musi gdzieś docierać, a kiedy nawet siedzi na pieńku, tępo wpatrując się w przestrzeń, to jest właśnie ten (a nawet TEN) moment, w którym protagonista doznaje niesamowitej transformacji duchowej. Ta reguła jest szczególnie istotna w odniesieniu do dzisiejszych produkcji filmowych, pełnych różnych efektów specjalnych.

Jeden z największych problemów pancerniaka – zerwana gąsienica. Na zdjęciu czołg dowódcy 4 Pułku Pancernego 2 Korpusu Polskiego pod Ankoną, lipiec 1944 r. (fot. Tadeusz Szumański, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/24/0/-/476/6)

Mając powyższe uwagi cały czas w pamięci, zajrzyjmy do instrukcji „Czołg T-34. Krótkie wskazówki dla załogi”, a dokładniej do części omawiającej przygotowanie wozu do walki. Dla przykładu, pozwolę sobie przytoczyć krótki fragment dotyczący przeglądu podwozia:

4. Przy przeglądzie podwozia należy sprawdzić:
a) stan płyt gąsienicowych, naciąg gąsienic: przy normalnym naciągu gąsienica nie powinna zwisać między kołami, lecz powinna leżeć na kołach oporowych;
b) ścisłość zaczepiania zębów szczęki na końcu wykorbionej osi koła wolnego z zębami pierścienia, spojonego z pancerzem czołga i umocowaniem kołpaka do piasty koła wolnego;
c) dokręcenie nakrętek na bokach kół napędowych;
d) obecność i uszczelnienie korków w otworach służących do smarowania sprzęgieł bocznych;
e) obecność wszystkich korków i klap w dnie czołga oraz ich szczelność.

Amunicja, smar i paliwo. Na to zawsze musi znaleźć się miejsce (fot. ze zbiorów Biblioteki Kongresu USA)

Potem należało jeszcze sprawdzić przedział transmisyjny, silnik, przedział kierowcy, sprzęt saperski i oświetlenie. Następnie trzeba było napełnić chłodnicę czołgu, nasmarować go i zatankować, po czym załadować go amunicją armatnią (maksymalnie 92 naboje) i karabinową, nie zapominając przy tym o 20 granatach ręcznych. Po tych zadaniach przychodził czas na kontrolę uzbrojenia i radiostacji. Jeśli wszystko to odbyło się bez problemów, można było uznać czołg za gotowy do walki. Czynności te były niezbędne dla skutecznego wykorzystania w boju maszyny i znajdującej się w nim załogi.

Niestety, rzadko kiedy mamy okazję oglądać na ekranie jakiekolwiek elementy przygotowywania wozu do walki. Takie sceny, choć realistyczne, nudziłyby przeciętnego widza, więc filmowi pancerniacy najczęściej po prostu wskakują do swoich maszyn i ruszają na kolejną przygodę, potem po prostu z nich wysiadają, zajmują się różnymi mniej czy bardziej istotnymi sprawami, by w końcu na powrót dosiąść swego stalowego rumaka, tak jakby ich czołg posiadał nadprzyrodzone zdolności do regeneracji.

Codzienna rutyna – konserwacja broni i sprzętu. Brytyjscy żołnierze przy czołgu Churchill w Normandii, 17 lipca 1944 r. (fot. Bert Hardy, ze zbiorów Imperial War Museum, nr B 7624, IWM Non Commercial Licence)

I tak przechodzimy do kolejnego problemu – walki pancernej.

Czołgi. Są. Ciasne!

Jednym z największych (jeśli nie największym) przekłamaniem dotyczącym pokazywania czołgów w produkcjach kinowych i telewizyjnych jest rozmiar wnętrza danej maszyny. Weźmy na przykład słynnych (i opisywanych już na łamach Tytusa) „Czterech pancernych”, w których filmowcy sprawnie stworzyli wizję przestronności kadłuba i wieży T-34, kręcąc rozgrywające się w nich sceny przez wycięte dziury w opancerzeniu.

Ta dosyć prosta technika ma zastosowanie także w dzisiejszym przemyśle filmowym. Czy wiecie, jak kręcono ujęcia „wewnątrz” czołgu w filmie „Furia”? Aby uzyskać odpowiednio szerokie i przejrzyste kadry ukazujące aktorów przy pracy, ekipa filmowa zeskanowała wnętrze prawdziwego Shermana, a potem powiększyła wszystkie wymiary o 10%. Opierając się na tak zmodyfikowanych danych, zbudowano makietę z żywicy obudowanej włóknem szklanym, uzupełniając ją różnymi elementami wyposażenia. A i tak cały sprzęt filmowy znajdował się na zewnątrz pojazdu. Czasy się zmieniają, a metody nabijania widza w butelkę pozostają te same.

Jedyny sposób na uzyskanie wrażenia przestronności w czołgu – pociąć go (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, CH 4532, IWM Non Commercial Licence)

Jak wyglądała zatem walka w prawdziwym czołgu? Przede wszystkim jego załoga miała znacznie ograniczoną swobodę ruchu. Projektanci zapewniali poszczególnym pancerniakom absolutne minimum miejsca niezbędne do wykonywania ich zadania, ale nic poza tym. Problemem była zresztą nie tylko ciasnota, ale także hałas (silnik, wystrzały) i zła jakość powietrza zanieczyszczanego przez dym prochowy.

Kolejnym dotkliwym utrudnieniem była niewielka możliwość monitorowania przestrzeni wokół wozu. Każdy otwór obserwacyjny (czy to szczelina, czy peryskop) to słaby punkt w pancerzu, więc starano się projektować ich jak najmniej, a te istniejące miały bardzo niewielkie wymiary. Dopiero działania wojenne unaoczniły potrzebę zwiększenia pola widzenia załogi, choćby poprzez dodawanie lub modyfikowanie wieżyczek obserwacyjnych przeznaczonych dla dowódców. Dobra orientacja w otoczeniu była jednak nadal bardzo utrudniona ze względu na wstrząsy generowane przez ruch wozu.

Podczas walki wszelkie luki i włazy musiały być zamknięte, co znacząco ograniczało widoczność. Na zdjęciu kierowca czołgu Crusader w czasie ćwiczeń na Bliskim Wschodzie, 2 września 1943 r. (fot. A. Lotzof, ze zbiorów Imperial War Museum, nr E 4203E, IWM Non Commercial Licence)

Pozostaje jeszcze sama kwestia prowadzenia ognia. Większość czołgów biorących udział w II wojnie światowej nie posiadała żadnego mechanizmu stabilizowania armaty. Pancerniacy mogli więc stawiać w pierwszej kolejności na własne bezpieczeństwo i strzelać w ruchu (co było mało skuteczne) lub też zatrzymywać się w celu użycia swej głównej broni. W drugim przypadku szanse na trafienie celu znacząco wzrastały, jednocześnie jednak sam czołg mógł zostać ugodzony przez przeciwnika czekającego na taką okazję.

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe uwagi, nietrudno się domyślić, że właściwe przygotowanie pojazdu, odpowiedni dobór rodzaju i liczby pocisków, jak również dobre zaplanowanie starcia pod względem taktycznym, miało pierwszorzędne znaczenie dla powodzenia w boju i zwiększenia szans załogi na przeżycie. Niestety, na ekranie często tego nie zobaczymy.

W czołgach było ciasno, za to we w pełni zaktytych działach samobieżnych panowała prawdziwa klaustrofobia. Jagdpanther, Imperial War Museum, 2011 (fot. Łukasz Męczykowski)

Jest jednak jedna rzecz, do której filmowcy podchodzą jeszcze bardziej niechętnie – śmierć czołgisty.

Kiedy czołg staje się żelaznym grobem

Film ma zarabiać. Ta oczywista prawda ma olbrzymi wpływ na pokazywanie broni pancernej w kinematografii. Jeśli film będzie zbyt drastyczny, zostaną narzucone na niego pewne ograniczenia wiekowe, które mogą zredukować liczbę widzów, choć ci „wykluczeni” zapewne nie będą się tym przejmować i obejrzą „zakazany” obraz w inny sposób. Niemniej dla wytwórni liczy się box office, czyli to, jak wiele zarobi dana produkcja w kinach. Śmierć czołgistów rzadko więc gości na ekranach, szczególnie jeśliby był to zgon w płomieniach.

O tej stronie wojny rzadko wspomina się w podręcznikach. Brytyjscy żołnierze wyciągają zwęglone szczątki niemieckiego radiooperatora z wnętrza zniszczonego PzKpfw IV, Afryka Północna, 30 marca 1942 r. (fot. Murray,
William George Vanderson, ze zbiorów Imperial War Museum, nr E 9986, IWM Non Commercial Licence)

***

Ciała kierowcy i strzelca przedniego z Cromwella Borzemskiego były już tylko popiołem, który zsypano do łusek armatnich i tak je – w tych bojowych urnach – pochowano.

***

W niektórych wypadkach ciała były nieodróżnialne od siebie, zwykła masa ugotowanego mięsa scalona ze sobą w wielkim żarze, musieliśmy przesiewać to, szukając nieśmiertelników.

***

Nadpalone ciało dowódcy sąsiedniego batalionu udało się rozpoznać po Orderze Aleksandra Newskiego. Często zachowywały się jedynie zwęglone szczątki załogi.

***

Upiorny drogowskaz – spalony Sherman ze szczątkami załogi, Barr we Francji na południe od Strasburga, 29 listopada 1944 r. (fot. ze zbiorów National Archives, id. 148727182)

To tylko drobny ułamek tego, co znajdujemy w literaturze wspomnieniowej. O ile można dyskutować nad rzeczywistym rozmiarem zagadnienia, biorąc pod uwagę różne modele wozów, czas służby etc., to nie ulega wątpliwości, że groźba spalenia się w czołgu była jednym z największych koszmarów każdego pancerniaka.

Głównym źródłem tego niebezpieczeństwa była sama konstrukcja pojazdu pancernego, składającego się zasadniczo z niewielkiej pancernej skorupki, w której (lepiej lub gorzej) umiejscawiano paliwo, amunicję, załogę, uzbrojenie i całą resztę urządzeń niezbędnych do sprawnego przemieszczania się i walki. Jeśli pancerz został przebity, wpadający pocisk niszczył lub uszkadzał jeden z elementów pojazdu lub też raził bezpośrednio jego załogę. Albo robił jedno i drugie.

Wyciąganie rannego z czołgu było czasem żmudnym i pracochłonnym zajęciem, stąd też różne próby ułatwienia sobie pracy (fot. Len A. Puttnam, ze zbiorów Imperial War Museum, nr H 12542, IWM Non Commercial Licence)

Najłatwiej opisać skutki skutecznego trafienia pocisku kumulacyjnego. Ot, pocisk trafia w pancerz, następuje „bum”, a do wnętrza pojazdu wdziera się bardzo gorący strumień gazów wraz z roztopionymi kroplami pancerza, wywołując przy tym gwałtowny skok ciśnienia we wnętrzu pojazdu. Trafienie „zwyczajnym” pociskiem pełnokalibrowym wyglądało podobnie, tyle że zamiast strumienia gazu do środka wozu wpadał pędzący duży metalowy obiekt, który wściekle rykoszetował od wewnętrznych ścian pojazdu.

***

Jeden z czołgów był tak przerażający, że zostawiliśmy go na koniec. Był to M-13, znany wśród żołnierzy jako Madam Tussauds, który nie zapalił się po trafieniu pociskiem dwufuntowym. Zamiast tego, pocisk zrykoszetował wewnątrz dekapitując czterech członków załogi, nadal siedzących bez głów na swoich miejscach.

***

Czołg Cromwell rozbity w czasie walk o miejscowość Hechtel w Belgii, w pobliżu granicy z Holandią, 10 września 1944 r. Na wieży widoczne jest ciało jednego z członków załogi, co jest nietypowe dla oficjalnych wojskowych fotografii (fot. Laws, ze zbiorów Imperial War Museum, nr BU 848, IWM Non Commercial Licence)

Niektóre modele pocisków pełnokalibrowych miały w sobie niewielki ładunek wybuchowy, co zmniejszało szanse załogi na przeżycie. Do pełni obrazu brakuje jeszcze pocisków podkalibrowych, mniejszych w przekroju od standardowych, lecz pędzących z większymi prędkościami. Takie maleństwo często łamało się po przebiciu pancerza, a do wnętrza wozu dostawała się chmara poruszających się z dużą prędkością ostrych jak brzytwa odłamków.

Oczywiście, od każdej reguły są wyjątki. Czasem ładunek w pocisku nie eksplodował, lub też potencjalnie zabójczy pocisk nadleciał z tak daleka, że zaledwie wbijał się w pancerz, tracąc na nim resztkę energii. Znane są też przypadki, gdy pociski przelatywały przez lekkie czołgi na wylot lub też przechodziły np. między nogami kierowcy. Jak mawia stare przysłowie, „żołnierz strzela, Pan Bóg kule nosi”. Na wojnie wszystko jest możliwe.

Kapelan U.S. Navy David Herrmann odprawia mszę za zmarłych na wyspie Saipan. Za ołtarz posłużył mu zniszczony japoński czołg lekki (fot. Signal Corps Archive)

Kto ginął najczęściej?

Noszenie grubych ubrań było bardzo ryzykowne – utrudniało ewakuację z trafionego pojazdu. Na zdjęciu niemiecki czołgista z 5 dywizji pancernej wygląda podczas odpoczynku przez właz czołgu PzKpfw III, marzec 1942 r. (fot. Gebauer, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/2/0/-/1420/1)

Najbardziej narażonym podczas walki członkiem załogi był sam dowódca. Z racji ułomności urządzeń obserwacyjnych montowanych wewnątrz pojazdu wystawiali czasem głowy przez otwarte włazy, chcąc zapewnić sobie jak najlepsze pole widzenia. Pozwalało to na szybsze wykrywanie przeszkód oraz wrogich pojazdów i obiektów, niemiej taki śmiałek sam stawał się wymarzonym celem dla nieprzyjacielskich strzelców.

Niewiele mniej zagrożeni byli załoganci siedzący w wieży. Było to związane przede wszystkim z opuszczaniem trafionego pojazdu przez górne włazy. Kierowca i jego sąsiad mogli tymczasem korzystać ze swoich włazów górnych (lekko mniej wyeksponowanych) lub też skorzystać z dolnego włazu ewakuacyjnego. Jeśli rzecz jasna dany model czołgu taki posiadał.

W poszukiwaniu konkretnych danych statystycznych warto zajrzeć do dokumentu o niezwykle pasjonującej nazwie ORO-T-117, dotyczącego strat wśród amerykańskich, brytyjskich i francuskich załóg czołgów. Informacje tam zawarte, oczywiście biorąc pod uwagę wszystkie ograniczenia związane z tego rodzaju zbiorczymi opracowaniami liczbowymi, pomagają lepiej zrozumieć zagrożenia czyhające na pancerniaków.

W 54% wypadków przyczyną śmierci lub zranienia był ogień armatni, zazwyczaj kalibru 75–88 mm. Na każdy utracony wóz przypadało średnio 2-2,5 czołgisty, który zginął lub odniósł rany. Gdy pojazd został trafiony przez pocisk wystrzelony z działa przeciwpancernego, czołgu, samobieżnego działa przeciwpancernego lub też panzerfausta czy panzerschrecka, istniało ok. 60% prawdopodobieństwa spalenia czołgu. Jeśli załoga odniosła podczas trafienia rany uniemożliwiające sprawną ewakuację, jej czołg zamieniał się we wspólną mogiłę.

Wyskakujący z maszyny pancerniacy byli łatwym celem dla wroga. Na zdjęciu zniszczony czołg PzKpfw III z widocznym ciałem jednego z członków załogi leżącym na kadłubie. Tunezja, 24 lutego 1943 r. (fot. Frederick Wackett, ze zbiorów Imperial War Museum, nr NA 836, IWM Non Commercial Licence)

Przerywając w połowie

W tym momencie czuję się niejako w obowiązku przerwać ten artykuł. Albo to, albo ugrzęźniemy w całej masie danych opisujących tryliony zmiennych, od których będą dalsze wyjątki. Tak, istniały różne czołgi – te lekkie, te średnie i te ciężkie, różniące się (także w obrębie danej kategorii) masą, opancerzeniem, liczebnością załogi i wieloma innymi czynnikami. Za moment pewnie ktoś wspomni (i słusznie!), że warunki działania i uwarunkowania techniczne były inne w 1939 i w 1945 roku. No i oczywiście podniosą się głosy, że pominąłem ataki lotnicze, miny, ostrzał artyleryjski i wiele, wiele innych czynników mogących przyczynić się do strat wśród załóg czołgów. I tak, wszystkie te uwagi byłyby uzasadnione. Mimo to zdecydowałem się uciąć narrację.

Wyjaśnienie jest dosyć proste. Twórcy różnego rodzaju produkcji solidarnie pomijają bardziej drastyczne skutki niszczenia czołgów, niezależnie od ich przyczyny. Ot, gdy protagonista ma przeżyć, to przeżyje, choćby i wieża zleciała z wozu na skutek trafienia. Nie wierzycie? To przypomnijcie sobie 13. odcinek „Czterech pancernych” czy film „Bitwa o Ardeny”.

Jeśli czołg ma wylecieć w powietrze – to wyleci, choćby od jednego trafienia, jak np. w „Złocie dla zuchwałych”. A kiedy będzie trzeba, to Tom Hanks zastrzeli kierowcę (repliki) Tygrysa, wsadzając swój pistolet maszynowy do środka przez wizjer znajdujący się na przedniej płycie pancernej. A można przywołać jeszcze bardziej dziwaczne zdarzenia, jak choćby to, co zaserwowano nam w serialu „Czas Honoru”, a dokładniej w jego siódmym sezonie, czyli „Pantera” zapalająca się od samego dotknięcia butelki zapalającej. Ujmując to zwięźlej, zarówno na małym jak i na dużym ekranie rządzi chęć zarobku, nie realizm.

Skutki eksplozji amunicji mogły być tragiczne. Na zdjęciu fińscy żołnierze oglądają wieżę zniszczonego radzieckiego czołgu T-34. Ihantala, czerwiec–lipiec 1944 r. (fot. SA-kuva. nr 155799)

Podsumowanie

Ten artykuł jest zaledwie drobnym zarysowaniem tematu, bo takim być musi. Stojąc między możliwością stworzenie wielostronicowego tasiemca naszpikowanego niezrozumiałą dla wszystkich terminologią i danymi statystycznymi, a napisaniem krótszego materiału sygnalizującego pewne złożoności opisywanego problemu, zdecydowałem się na tę drugą opcję. Czy słusznie? Ocena nie należy do mnie, lecz do Was, drodzy Czytelnicy.

Stosunkowo niewielka pula zdjęć załączonych do niniejszego artykułu pełni wyłącznie funkcje informacyjne i ilustracyjne. To nie fascynacja śmiercią i cierpieniem ani też chęć zarabiania na zwłokach. Te fotografie, pochodzące z powszechnie dostępnych źródeł, mają jedynie przypomnieć o tym, co wielu filmowców zdecydowało się przemilczeć. Śmierć człowieka walczącego na nowoczesnej wojnie, otoczonego paliwem, smarami i amunicją, bywa gwałtowna, pełna bólu i cierpienia. Warto mieć to na uwadze, zarówno oglądając stare kroniki, hollywoodzkie hity, jak i współczesne serwisy informacyjne.

Bibliografia

  • Czołg T-34: krótkie wskazówki dla załogi, Wojskowy Instytut Naukowo-Wydawniczy, Łódź 1945.
  • Władysław Dec, Narwik i Falaise, Wydawnictwo MON, Warszawa 1958.
  • Artiom Drabkin, Przeciw Panterom i Tygrysom. Wspomnienia czołgistów walczących w T-34, Maszoperia Literacka, Gdańsk 2011.
  • Roy Alexander Farran, Winged dagger. Adventures on special service, Cassell, London 1999.
  • David Howard, Here’s How They Made Fury’s Fiery Tank Scenes Look Real, [w:] Popular Mechanics, 17 października 2014 [dostęp: 02 grudnia 2020], <https://www.popularmechanics.com/culture/movies/a11408/heres-how-they-made-furys-fiery-tank-scenes-look-real-17324039>.
  • John Philip Jones, Burning tanks and an empty desert, AuthorHouse, Bloomington 2015.
  • Alexander McKee, Anvil of Victory, Souvenir Press, London 2012.
  • John Plant, Anti-tank warfare, Military Library Research Service, Smalldale 2008.
  • Franciszek Skibiński, Pierwsza pancerna, Czytelnik, Warszawa 1959.
  • Tank crew losses, [w:] Tank Archives, 21 marca 2016 [dostęp: 24 listopada 2020], <http://www.tankarchives.ca/2016/03/tank-crew-losses.html>.
  • Technical Memorandum ORO-T-117. Survey of Allied tank casualties in World War II, Washington 1951.

14 KOMENTARZE

  1. W czas honoru w odcinku ”pantera” , czołg nie zapalił się od samej butelki z benzyną tylko do tego ten młody strzelał po pancerzu z mg 34 gdzie benzyna w kontakcie z odbijającymi się pociskami i wytwarzanymi iskrami spowodowała zapłon 🙂 .

    • Jeśli chodzi o tę scenę https://www.youtube.com/watch?v=yFLkYd9jvMQ to wyraźnie widać, że leci butelka jakiegoś płynu bez żadnego widocznego zapalnika, rozpryskuje się z boku wieży i nagle zapala się pokrywa silnika na całej długości. Już wtedy nie strzelali, a to czy walenie z karabinu w przedni pancerz pantery ma sens albo co robi pojedyncza pantera po środku niczego, bez wsparcia piechoty to już inna sprawa.

    • Oj, powiedzmy sobie szczerze – w tym serialu niemieckie czołgi eksplodowały od zderzenia z samą osobowością „powstańców” 😉

    • Dziękuję 🙂 Tu są jednak dwa problemy – 1) ten tekst i tak jest na górnej granicy długości materiałów dopuszczalnych na tym portalu, więc dłuższych nie ma się co spodziewać 2) żeby prawidłowo opisać co niektóre dziwactwa dot. czołgów w filmach, trzeba by je ładnie zilustrować kadrami z filmów; a tu niestety następuje zderzenie z prawami autorskimi.

  2. „A kiedy będzie trzeba, to Tom Hanks zastrzeli kierowcę (repliki) Tygrysa, wsadzając swój pistolet maszynowy do środka przez wizjer znajdujący się na przedniej płycie pancernej.”

    O który film tu chodzi ???

      • Może to głupie pytanie, ale co jest niemożliwego w tej scenie? Tekst bardzo słuszny i zgadzam się, że filmy pod tymi względami bardzo rozmijają się z rzeczywistoscią.

      • Wizjer kierowcy chroniony był grubym kawałkiem szkła pancernego, a sam wizjer można było po prostu zamknąć – kierowca mógł, siedząc cały czas w wozie, zasłonić wizjer dwuczęściową zasłoną pancerną. Sam otwór wydaje się też o wiele za mały, by wsadzić tam lufę Thompsona.

  3. Pamiętam jak miałem 10 lat i wszedłem do wnętrza T34, który był używany jako cel do strzelań na otwartej strzelnicy ZMT. Pamiętam moje zdziwieni z powodu panującej tam ciasnoty. A ja miałem w tedy 10 lat. Walnąłem głową o działo i odechciało mi się być czołgistą!

    • Też się kiedyś zdziwiłem, wchodząc do T-34/85…działo ominąłem, ale utknąłem na miejscu kierowcy 🙂

  4. Brakuje jeszcze innego, choć równie mało apetycznego, za to istotnego elementu życia pancerniaków – fizjologii. Co z tak zwaną „pilną potrzebą” w warunkach bojowych i jej oddziaływaniem na pozostałych członków załogi? Historia wojskowości zazwyczaj wstydliwie milczy o takich aspektach. 🙂

    • HA 😀 Ależ to byłby materiał, załatwianie potrzeb fizjologicznych w czasie wojny z rozróżnieniem na potrzebę „mniejszą” i „większą” 😀

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!