Niszczyciele są jak psy myśliwskie. Zawzięcie tropią swój cel, są chętne do bitki i zazwyczaj ładują swoje nosy w różne tarapaty. Ten artykuł opowiada o historii kilku pechowców, którzy zostali szczególnie ciężko potraktowani przez los i wroga. A może to jednak szczęściarze?

Historia tej klasy jednostek morskich sięga końca XIX wieku. Można się nawet pokusić o podanie konkretnej daty – 1876 rok. Wtedy to wszedł do służby brytyjski Torpedo Boat No. 1, czyli Torpedowiec nr 1. Był to niewielki okręt pełnomorski uzbrojony w dwie torpedy Whiteheada. Sam w sobie nie była niczym niezwykłym, jednak jego pojawienie się zelektryzowało admirałów na całym świecie. Oto pojawiła się broń realnie zagrażająca pancernikom.

HMS Lightning, jak nazwano Torpedo Boat No. 1, był prekursorem całej klasy podobnych jednostek, przeznaczonych do atakowania torpedami okrętów o wiele większych i groźniejszych od siebie. W tamtym czasie morskie kolosy nie były przygotowane do zwalczania tak małych i szybkich celów. Owszem, nie brakowało im dział do walki z przeciwnikami równymi sobie, ale strzelać do małej i szybko poruszającej się „pchły”? Do tego celu wielkie okrętowe kolubryny były po prostu zbyt duże; ani nie dało się ich wystarczająco szybko obracać, ani nie posiadały wystarczającej szybkostrzelności.

HMS Lightning na ilustracji z „Scientific American Supplement”, 7 lipca 1877 r.

Rozwiązaniem tymczasowym było dozbrajanie dużych jednostek w działka czy karabiny maszynowe mogące zapewnić pewną ochronę przed torpedowcami. Szybko jednak sięgnięto po doskonalsze rozwiązanie – stworzono klasę okrętów do zwalczania nowego zagrożenia.

Torpedojäger

Co ciekawe, pierwszymi jednostkami budowanymi z myślą o walce z torpedowcami były… same torpedowce, wyposażone jednak w coraz to bardziej rozbudowane uzbrojenie artyleryjskie. Mogły one, w zależności od potrzeb, wykonywać ataki torpedowe na okręty wroga lub bronić własnych pancerników i krążowników przed nieprzyjacielskimi torpedowcami.

Wraz z upływem czasu stało się jednak jasne, że potrzeba nowej, specjalistycznej klasy okrętów do zwalczania torpedowców. Przyczyna była niezwykle prosta – nie można było nieskończenie obciążać torpedowców dodatkową bronią, amunicją i załogą, jednocześnie oczekując od nich zachowania niewielkiej sylwetki i wysokiej prędkości. Torpedo boat destroyer. Contre-torpilleur. Torpedobootjager. Niezależnie od języka, nazwa tej nowej klasy z miejsca zdradzała jej przeznaczenie – kontrtorpedowce. Od początku jednak okręty te cierpiały na swoisty kryzys tożsamości.

Amerykański niszczyciel USS Wickes ok. 1921 r. (fot. U.S. Navy Naval History and Heritage Command, nr kat. NH 69499)

Niszczyciele

Choć stworzono je do zwalczania torpedowców, już pierwsze kontrtorpedowce wyposażano też w wyrzutnie torped, próbując mimo wszystko łączyć obie funkcje w jednym kadłubie. W rezultacie okręty te stawały się czymś na kształt jednostki artyleryjskiej, która jednak chciała być też trochę torpedowcem.

Wspomnienie z Wielkiej Wojny. Niszczyciel HMS Broke po staranowaniu HMS Sparrowhawk, 1916 r. Przyczyną zderzenia było wybicie załogi mostka HMS Broke przez ostrzał niemieckiego pancernika SMS Westfallen (fot. ze zbiorów Tyne & Wear Archives & Museums)

Wraz z upływem czasu i kolejnymi konfliktami kontrtorpedowce coraz bardziej oddalały się od swoich korzeni. Uzbrojenie przeciwlotnicze, miny morskie, bomby głębinowe – wkrótce pokłady tych jednostek stały się dość zatłoczone, a zadania pełnione przez nie uległy znacznemu zróżnicowaniu. Z czasem zmieniła się także ich nazwa, niejako doganiając zmieniającą się rzeczywistość. Kontrtorpedowiec ustąpił miejsca niszczycielowi.

Druga wojna światowa, straszny i krwawy konflikt, przyniosła ze sobą wykształcenie czegoś, co można nazwać ostateczną i najlepiej rozwiniętą formą klasycznych niszczycieli, łączących w sobie zdolność do zwalczania celów powietrznych, nawodnych, podwodnych i lądowych. Te niewielkie, szybkie i zwinne okręty odgrywały zasadniczo każdą rolę, o jakiej można by pomyśleć w odniesieniu do jednostek nawodnych, oczywiście w ramach swoich ograniczonych możliwości. Cały czas jednak odznaczały się szczególnie w zadaniach najlepiej korespondujących z ich pierwotnymi cechami – szybkością i zwinnością.

Niszczyciele, ze względu na dynamiczny i ruchliwy sposób prowadzenia działań, bardzo często narażały się na uszkodzenia wynikające z różnego rodzaju kolizji ze skałami lub innymi obiektami pływającymi. Niekiedy zamieniały się również z myśliwego w zwierzynę, stając się celem ataku okrętów podwodnych lub samolotów. Równie wielkim zagrożeniem okazały się miny morskie, potrafiące rozerwać niewielki przecież kadłub jednostki.

Mimo to niszczyciele okazały się zadziwiająco przeżywalne. Utrata dziobu? Nic się nie stało. Rufa odstrzelona? Nie ma problemu. Dopóki grodzie wodoszczelne spełniały swe zadanie, okaleczone jednostki utrzymywały się na wodzie. I w tym momencie porzucamy historię niszczycieli jako takich, by przejść od ogółu do szczegółu. Czas na kilka historii o przetrwaniu.

Przycięty oszczep

HMS Javelin, stanowiący wyjątek nawet w tak szacownym gronie. Niszczyciel został trafiony przez dwie niemieckie torpedy w dziób i w rufę, a dodatkowo wybuchły rufowe magazyny amunicyjne. Z liczącego sobie 108 metrów kadłuba pozostało jedynie 47 metrów, a mimo to „kadłubek” odholowano do portu i wyremontowano. Okręt wrócił do służby na początku 1942 r. (il. plakat Royal Navy)

29 listopada 1940 roku HMS Javelin, płynąc wraz z czterema innymi brytyjskimi niszczycielami, natrafił na grupę trzech niemieckich okrętów tej samej klasy. Jednostki Kriegsmarine nie miały ochoty na nawiązywanie walki, więc zawróciły do Brestu, osłaniając odwrót ogniem artylerii i torpedami. Niestety, HMS Javelin znalazł się na drodze aż dwóch z nich.

Pierwsza torpeda trafiła w dziób, urywając go, druga uderzyła zaś w rufę, wywołując na dodatek eksplozję magazynu amunicyjnego. Jednostka mająca ok. 108 metrów długości nagle skurczyła się do ok. 47 metrów. Zginęło 46 osób. Mimo tak poważnych uszkodzeń załoga przystąpiła do walki o ocalenie tego, co zostało z ich jednostki. Choć zakrawa to na cud, pożary udało się ugasić, a dzięki wyrzuceniu za burtę wszystkiego, co nie było przymocowane do pokładu, reszta kadłuba jednostki utrzymał się na powierzchni morza.

Patrząc na to wydarzenie z perspektywy czasu, wydaje się, że odpadnięcie dziobu i rufy było tu błogosławieństwem. Gdyby pozostały one na swym miejscu, zamieniłyby się w olbrzymie zbiorniki wypełnione wodą wlewającą się do środka przez wyrwy wywołane detonacją torped. Zaburzyłoby to równowagę jednostki i pociągnęło ją na dno.

Pozostałe niszczyciele osłoniły HMS Javelin przed atakami lotniczymi, a wezwany na pomoc holownik zaciągnął okaleczoną jednostkę do portu, a potem do doku. Okręt powrócił do służby dopiero na początku 1942 roku.

Dwa w jednym

Kolejna historia rozegrała się trochę wcześniej, bo w 1916 roku. Jednym z jej bohaterów był brytyjski niszczyciel HMS Nubian. Jednostka ta brała udział w tak zwanej bitwie o Cieśninę Kaletańską w końcu 1916 roku. Niefortunny niszczyciel otrzymał trafienie torpedą prawie pod sam mostek, co wyłączyło go z akcji. Niestety, podczas próby odholowania go do portu w złej pogodzie pękły liny, a sama jednostka wylądowała na skałach. Wstrząs był tak silny, że uszkodzony dziób zupełnie oddzielił się od kadłuba. To, co zostało z HMS Nubian, zostało w końcu ściągnięte na wodę i dostarczone do portu, niemniej niszczyciel nie nadawał się do użytku, a remont stał pod znakiem zapytania.

Sprawę dalszych losów tej jednostki rozwiązał przypadek. 6 listopada 1916 brytyjski niszczyciel HMS Zulu wpadł na Kanale na niemiecką minę postawioną przez okręt podwodny. Eksplozja poważnie uszkodziła jednostkę, odrywając jego rufę. Dzięki sprawnej akcji załogi niszczyciel, a raczej to, co z niego zostało, utrzymał się na powierzchni i został odholowany do portu.

Brytyjski niszczyciel HMS Eskimo trafiony 12 kwietnia 1940 r. niemiecką torpedą wystrzeloną z Z2 Georg Thiele. Jak widać, zniknął dziób wraz z dwiema wieżami, a mimo to okręt udało się uratować i odbudować (fot. Imperial War Museum, nr kat. IWM N 233, IWM Non-Commercial Licence)

Mając do dyspozycji przednią część jednego niszczyciela oraz rufową część drugiego, brytyjska admiralicja wpadła na dosyć nieortodoksyjny pomysł. Postanowiono połączyć obie jednostki ze sobą, tworząc „nową” konstrukcję.

Teoretycznie, taka operacja powinna być dość prosta, jako że obie jednostki należały do tej samej klasy – „Tribal”. W praktyce okazało się jednak, że były między nimi pewne różnice. Nie wszystkie elementy pasowały do siebie (np. między kadłubami było 89 mm różnicy w szerokości), jednak połączenie okazało się możliwe. Zulu stał się „dawcą” dziobu, Nubian zaś wniósł do owego „związku” śródokręcie i rufę.

„Nowa” jednostka weszła do służby w czerwcu 1917 roku jako HMS Zubian. Operacja najwyraźniej się udała, jako że ów morski frankenstein nie tylko pływał, ale też zatopił w 1918 roku niemiecki podwodny stawiacz min UC-50, mszcząc się niejako za swój los.

HMS Express po spotkaniu z niemiecką miną morską nocą z 31 sierpnia na 1 września 1940 r. Zginęło 4 oficerów i 54 marynarzy. Co ciekawe, 8 ludzi wyłowili później Niemcy (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. IWM A 533, IWM Non-Commercial Licence)

Reinkarnacje

Los HMS Javelin, HMS Nubian i HMS Zulu pokazał, że możliwe jest przywrócenie do służby nawet poważnie uszkodzonych jednostek, choć czasami trzeba sięgnąć po niestandardowe metody. Zdarzały się jednak wypadki, w których jedynym ratunkiem była całkowita transplantacja „osobowości” danej jednostki.

7 grudnia 1941 roku Japończycy zaatakowali Pearl Harbor. Wśród okrętów zniszczonych tego dnia przez japońskie lotnictwo były dwa niszczyciele: USS Cassin i USS Downes. Kiedy rozpoczął się nalot, przebywały one w suchym doku wraz z pancernikiem USS Pennsylvania, stanowiącym kuszący cel dla napastników. Podczas gdy samoloty torpedowe obrały za cel sam dok, bombowce usiłowały trafić bezpośrednio w pancernik.

USS Selfridge okaleczony przez japońską torpedę (fot. U.S. Navy Naval History and Heritage Command, nr kat. 80-G-274873)

Wszystkie trzy okręty otworzyły gęsty ogień zaporowy, utrudniając Japończykom precyzyjne bombardowanie. Pancernik przetrwał atak, niszczyciele nie miały jednak tyle szczęścia. Odłamki bomb podziurawiły ich poszycie, rozszczelniły zbiorniki i zapaliły wypływające z nich paliwo. Chcąc ratować Pennsylvanię, stoczniowcy zalali dok, co jednak tylko pogorszyło sprawę. Najwyraźniej nikt nie powiedział im w szkole, że ropa unosi się na powierzchni wody.

Kiedy japoński atak dobiegł końca, można było w końcu ugasić pożary i przystąpić do szacowania szkód. Pancernik ocalał, jednak niszczyciele trzeba było spisać na straty. Oba kadłuby były zbyt uszkodzone przez eksplozje bomb, pożar i wywołane przez niego detonacje amunicji i torped. Napór wody sprawił także, iż USS Cassin zderzył się z swoim sąsiadem.

Schemat przedstawiający uszkodzenia powyższej jednostki (il. ze zbiorów U.S. Navy Naval History and Heritage Command)

Bliższa analiza wraków doprowadziła jednak do zaskakującego odkrycia. Choć żaden z niszczycieli nie nadawał się do remontu, to znaczna część maszynerii pozostawała zdatna do ponownego wykorzystania. Oba kadłuby prowizorycznie połatano i uszczelniono, by w lutym 1942 roku odholować je z doku w celu rozbiórki. Zamiast jednak wysłać części pozyskane z obu wraków do magazynu i wykorzystać je do napraw innych jednostek, marynarka postanowiła wykorzystać je do wskrzeszenia obydwu niszczycieli.

USS Downes „wrócił” do służby 15 listopada 1943 roku, USS Cassin 5 lutego 1944. Obie jednostki brały udział działaniach US Navy aż do końca wojny.

Zakończenie

Trzy powyższe historie, dotyczące łącznie piątki jednostek, są zaledwie drobnym wycinkiem z dziejów niszczycieli podczas obu wojen światowych. Patrząc jednak nawet na ten wąski i subiektywny wybór, można mieć wrażenie, że niszczyciele – jak koty – mają dziewięć żyć.

HMS Wallace okaleczony przez statek handlowy SS Fulham VI (fot. J.H. Smith, ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. IWM A 9895, IWM Non-Commercial Licence)
HMS Viscount po staranowaniu U-661 15 października 1942 r. (fot. H.W. Tomlin, ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. IWM A 13399, IWM Non-Commercial Licence)
ORP Błyskawica po zderzeniu z brytyjskim niszczycielem HMS Musketeer (fot. F.A. Davies, ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. IWM A 22167, IWM Non-Commercial Licence)
USS Newcomb po ataku kamikaze (fot. Naval History and Heritage Command, nr kat. 80-G-330100)
USS Lindsey staranowany przez dwa japońskie samoloty (fot. Naval History and Heritage Command, nr kat. 80-G-330108)

Powyżej interesująca sekwencja zdjęć pokazująca odpadanie uszkodzonego dziobu niszczyciela USS Ernest G. Small, cztery dni po wpadnięciu na minę. Choć wydarzenie to miało miejsce w 1951 roku podczas wojny w Korei, sam okręt zwodowano 14 czerwca 1945 roku, więc jeszcze podczas II wojny światowej (fot. ze zbiorów National Museum of the U.S. Navy)

Ten sam okręt po prowizorycznych naprawach (fot. ze zbiorów National Museum of the U.S. Navy)

Bibliografia

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!