We Francji co roku ginęło w pojedynkach kilkaset osób i to pomimo zakazów królewskich i papieskich. Czy podobnie było w słynącej z zajazdów i szlacheckiej przemocy Rzeczpospolitej Obojga Narodów?

Instytucja pojedynku miała bardzo długą metrykę. Nie wchodząc zbytnio w dyskusje nad genezą tego zjawiska we wczesnonowożytnej Europie, należy podkreślić, że pojęcie „pojedynku za obrazę czci” było mocno zakorzenione w tradycji germańskiej i z całą pewnością sięgała ona starożytności, na co mamy wiele przykładów.

W państwie Franków pojedynek stanowił integralny element tamtejszego systemu prawnego, co miało odzwierciedlenie w tzw. sądzie bożym (ordaliach), stosowanym w sytuacji, w której oskarżony – zarówno w przypadku sprawy karnej, jak i cywilnej – nie miał żadnych dowodów na swoją niewinność. Mógł on dowieść jej honorowo poprzez próbę m.in. ognia, wody i pojedynku. Warto odnotować, że w sądzie bożym mogły brać udział różne stany społeczne, tj. osoba niżej urodzona mogła dochodzić w ten sposób swojej racji przeciwko wyżej urodzonej. Wraz z postępującą walką Kościoła z pogańskimi zwyczajami również państwo coraz chętniej zaczęło zwalczać samowolne rozstrzyganie spraw sądowych za pomocą przemocy.

Pojedynek sądowy na ilustracji z czternastowiecznego rękopisu Zwierciadła Saskiego. Miniatura ilustruje zasadę, że walczący powinni być zwróceni do słońca w taki sposób, aby żaden z nich nie czerpał z tego korzyści

Pojedynkowanie się zostało zakazane już w 1215 roku na mocy decyzji soboru laterańskiego czwartego. Z kolei chłopom i mieszczanom zabronił tego papież Grzegorz XI bullą z 1373 roku, lecz bez odniesienia do stanu rycerskiego (szlacheckiego). Z czasem pojedynki stały się wśród rycerstwa elementem zwyczajowego załatwiania waśni i przyjęły funkcję pozasądowego środka obrony honoru, wykorzystywanego w celu zmazania z siebie doznanej zniewagi lub krzywdy. Wprawdzie miały one charakter prywatny, ale nie ulega wątpliwości, że odznaczały się ogólną sankcją publiczną, skoro były powszechnie stosowane i akceptowane, a nawet podziwiane, w tym również na dworze królewskim. Skoro zaś obyczaj ten sięgał głęboko do dawnej tradycji ludowej, wiązał się też z elementem rytuału krwi – tylko ona mogła bowiem zmazać dyshonor. W tej sytuacji trudno się dziwić, że „sąd boży” dość trudno było wykorzenić.

Przypuszcza się, że kolebką pojedynkowania się była Francja, z której zwyczaj ten rozprzestrzenił się na kraje niemieckie. Nie oznacza to wszakże, że Słowianie nie znali wcześniej podobnego sposobu rozwiązywania sporów, jednak musiał on ulec wśród nich znaczącym przeobrażeniom pod wpływem zachodniej kultury rycerskiej. W Polsce, jak uważał Stanisław Kutrzeba, „sąd boży” był instytucją sądową przy władzy księcia, który przyznawał specjalnym przywilejem możliwość jego stosowania w obronie własnej czci. Oznacza to, że został on w pełni podporządkowany władzy świeckiej w formie specjalnego środka rozjemczego. Przykładowo w 1252 roku przywilej taki otrzymał rycerz Klemens z Ruszczy od Bolesława Wstydliwego.

Kto się pojedynkował?

Miniatura przedstawiająca pojedynek z francuskiego rękopis z drugiej połowy XV w. (il. ze zbiorów Biblioteki Kongresu USA, digital ID: cph.3b52413)

Średniowiecznych przekazów źródłowych na temat pojedynków nie brakuje. Dotyczą one, co nie jest zaskoczeniem, rycerstwa pochodzącego z różnych warstw. Wiemy przykładowo, że w czasie trwania wojny 100-letniej w 1351 roku francuski rycerz Robert de Beaumanoir wyzwał na pojedynek osobę z ugrupowania anglo-bretońskiego. Ostatecznie doszło do pojedynku zbiorowego, gdyż każdą stronę reprezentowało po 30 rycerzy walczących na kopie, miecze, topory i sztylety. Było wielu zabitych, każdy odniósł jakieś rany. Później starcie to uznano za tak doniosłe, że znalazło ono odzwierciedlenie w poezji i malarstwie.

Pojedynki nie były rzadkością na francuskim dworze, w obecności monarchy. Stanowiły one nie tylko formę rozrywki, ale również swego rodzaju celebrowanie czynu rycerskiego. To, co odróżniało je od turniejów, w czasie których broń była zwykle stępiona, to walka na śmierć i życie przy użyciu oręża, na który zgodzili się obaj przeciwnicy. Warto dodać, że turniejowa forma walki „na ostro” przetrwała w okresie wczesnonowożytnym chyba tylko w Polsce, co wynikało ze specjalnego zamiłowania do starć na kopie.

Honor rycerza polskiego

Zapał do pojedynków występował również na ziemiach polskich, gdzie stosowano je często i chętnie – źródła wspominają o tym od XIV wieku. Jan Długosz pod rokiem 1399 zapisał, że na polskim dworze odnotowano wówczas wydatki związane z pojedynkiem Jana z Tęczyna, kasztelana wojnickiego, który broniąc honoru królowej Jadwigi wyzwał Gniewosza z Dalewic. W 1431 roku Jan Strasz h. Odrowąż został postawiony przed specjalnym sądem królewskim pod zarzutem obrazy królowej Zofii. W związku z tym, że uważał się za niewinnego, był gotów wyzwać na pojedynek m.in. Wojciecha Malskiego, kasztelana łęczyckiego i ochmistrza dworu królowej czy Mszczuja ze Skrzynna.

Polscy rycerze nie stronili również od pojedynków za granicą. W 1460 roku Jakub Dębiński i Wojciech Górski, wysłani do króla czeskiego Jerzego z Podiebradów, wyrazili chęć pojedynkowania się z adwersarzami, którzy mieli czelność obrazić polskiego króla Kazimierza IV i jego żonę Elżbietę Habsburżankę.

Taka forma dochodzenia swoich racji często była stosowana między rycerzami polskimi a krzyżakami. W 1410 roku przed bitwą pod Grunwaldem pojedynek stoczyli ze sobą Konrad Niempez i Doliwita Jan Szczycki. Bezpośrednim powodem wyzwania Konrada było niedotrzymanie przez niego danego słowa, że po uwolnieniu z polskiej niewoli nie będzie się bił przeciwko Polsce. Szczycki uznał to za wystarczające do pojedynku „na ostre rohatyny”, co nie pozostawia wątpliwości o chęci zabicia przez niego przeciwnika.

W pewnych okolicznościach śmiałkowie pokroju Doliwity mogli liczyć za swoją odwagę na nagrodę króla, co wskazuje, że pojedynek był nie tylko akceptowany, ale traktowany na równi z innymi czynami rycerskimi, w dodatku dokonanymi w obronie Korony Królestwa, a zatem cieszył się wielkim prestiżem. Nagradzano w różny sposób, gdyż było to uznaniowe: upominkiem, ziemią czy pochwałą z ust monarchy, co już samo w sobie było także formą nobilitacji, podnoszącą pozycję wyróżnionego – dla ówczesnych ludzi była to rzecz niesłychanie ważna.

Pojedynek sądowy na dziewiętnastowiecznej grafice opartej na miniaturze z piętnastowiecznego rękopisu (il. Internet Archive)

Ciekawym przykładem zbiorowej obrony czci był akt z 1438 roku podpisany przez przedstawicieli 20 polskich rodów, m.in. Nałęczów, Sulimów, Toporczyków i Leliwitów. Ustanowili oni, że „kto z nas należących do związku, przez kogo czy w granicach polskiego państwa, czy poza granicami jego wyzwany miał się bić w pojedynku, lub w rycerstwie swoim został spotwarzony, jeśli to osoba zacna, a sprawa słuszna i warta takiej obrony honoru, ma wyznaczyć dwie osoby do związku należących, które na własny koszt, nie szczędząc trudów, mają z nim się udać i wspierać go radą i pomocą”. Mamy tutaj do czynienia nie tylko z konfederacją, w której sygnatariusze zobowiązują się do wzajemnej obrony przed napaścią zbrojną i werbalną, ale też z sekundantami mającymi towarzyszyć koledze w razie pojedynku.

Szlachcic też rycerz

Nie jest przypadkiem, że długie lata po zaniku prawdziwych rycerzy chodzących w zbrojach płytowych ich spadkobiercy zwali się „stanem rycerskim”. Szlachta, choć z czasem przywykła do ziemiańskiego stylu życia, w pełni utożsamiała się z tym terminem, napawającym ją dumą. Dlaczego tak było? Przede wszystkim słusznie uważano, że dawne rycerstwo samo, ale za zgodą króla, osiągnęło status czynnika współdecydującego o losach państwa. Innymi słowy, że zostało ono dopuszczone za pomocą swoich lokalnych zgromadzeń do wysyłania przedstawicieli na Sejm Walny Koronny, gdzie zajmowano się najistotniejszymi sprawami kraju. Po drugie zaś, rycerstwo w zasadzie aż do końca XV wieku było jedyną siłą zbrojną państwa i nosiło na swoich barkach trudy jego obrony. Jak bardzo szlachta była przywiązana do takiego postrzegania swojej roli, świadczy choćby jej wielkie mniemanie o znaczeniu pospolitego ruszenia, nawet w XVII wieku.

Pospolite ruszenie u brodu, obraz Józefa Brandta, 1880 r.

Skoro więc umiejętność bicia się była uważana za obowiązek, nie możemy się dziwić, że i tradycja pojedynkowania się była żywa. Oczywiście wraz z rozwojem sądownictwa ziemskiego walka w obronie czci traciła, mówiąc oględnie, na popularności – można było przecież dochodzić swoich praw inną drogą i otrzymać chociażby zadośćuczynienie pieniężne, to starcie na kopie lub szable uważano niekiedy za jedyną formę rozwiązania sporu.

W jaki sposób wyzywano do takiego starcia? Zwykle na piśmie, choć często również ustnie, jeśli była do tego sposobność. Zwykle także to wyzywający wybierał broń, choć nie zawsze. Najczęściej była to szabla, noszona przy boku. W XVI wieku coraz częściej wybierano broń palną lub łączono rodzaje broni, ścierając się najpierw na kopie, a później na szable, czy też najpierw na pistolety, a później na szable. W praktyce panowała tutaj duża dowolność, gdyż w Polsce nie przyjęły się sztywne zasady pojedynkowania się, być może przez wzgląd na relatywnie niską popularność tego rodzaju „sądu”.

Szesnastowieczne przedstawienie pojedynku z 1409 r., stoczonego w Augsburgu przez Wilhelma von Dornsberga i Theodora Haschenackera (il. ze zbiorów Bayrische Staatsbibliothek, Cod. icon. 393)

Rzeczpospolita przeciwna pojedynkom?

Jeszcze pod koniec XV wieku pojedynki zostały podporządkowane jurysdykcji marszałka koronnego, który dbał o porządek na dworze monarchy, i mogły się one odbywać wyłącznie za zgodą króla. Pozostałe, bez pytania monarchy o zgodę, były w zasadzie półlegalne, gdyż prawo ich wówczas jeszcze wprost nie zabraniało. W 1511 roku Zygmunt I Stary wyraził zgodę na pojedynek między Mikołajem Turskim a Mikołajem Smolikowskim, ale określenie miejsca i terminu jego stoczenia powierzył właśnie marszałkowi. Co więcej, monarcha sam wybrał, jak mają być uzbrojeni walczący. Powód tej zwady nie jest znany.

W 1553 roku z kolei miało dojść do pojedynku między Marcinem Zborowskim a Łukaszem Górką – obydwaj byli senatorami. Powodem konfliktu między nimi była rywalizacja o względy Halszki z Ostroga. Górka obraził Zborowskiego i wyrzucił z własnego domu. Do pojedynku nie doszło, ale ugodę zawarto dopiero po interwencji pośrednika w osobie księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna w 1556 roku. „Honoru zawsze u szlachty wysoka była waga” – notował Marcin Kromer.

W XVI wieku Kościół wielokrotnie potępiał pojedynki. W 1509 roku uczynił tak papież Juliusz II, podobnie postąpili później Leon X, Klemens VIII i Pius IV. Za pojedynkowanie się groziła ze strony władz duchownych ekskomunika oraz infamia ze względu na mężobójstwo. W Polsce wyroki te były niechętnie egzekwowane przez władzę świecką, a w latach 60. XVI wieku Kościół w ogóle został pozbawiony w tej materii wsparcia starosty.

Szlachta polska uchodziła za porywczą i skorą do zwady. Na ilustracji pojedynek Jana Chryzostom Paska z Jasińskim, grafika Adolphe’a Jeana Baptiste’a Bayota wg rysunku Antoniego Zaleskiego, 1850–1851 r. (ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, nr inw. Gr.Pol.22409 MNW, domena publiczna).

Mimo to państwo dość wcześnie zaczęło jednak zwalczyć pojedynki. Jako pierwsze procederu tego zakazały miasta włoskie – Mediolan i Wenecja – później zaś Francja. Wiadomo, że widowiska w postaci pojedynków chętnie oglądał król Henryk III Walezy – być może na jego zamiłowanie do podziwiania potyczek rycerskich wpłynął krótki pobyt w Krakowie, gdzie oglądał wspomniane starcia kopią „na ostro”. Jego następca, Henryk IV, miał jednakże odmienny stosunek do pojedynków (przynajmniej oficjalnie), co wiązało się z postępującymi w tym czasie we Francji zmianami ustrojowymi zmierzającymi do powiększenia władzy tronu.

Wiemy, że nad Sekwaną tylko w latach 1589–1608 zginęło w wyniku pojedynków od 4 do 8 tys. osób (przede wszystkim w wyniku ran zadanych bronią białą). Tak duża liczba zabitych była problematyczna, zwłaszcza że dotyczyła często młodzieży szlacheckiej. Dodatkowo pojedynki traktowane jako pozasądowy sposób rozwiązania sporu podważały nie tyle autorytet sądów, ile samego króla, gdyż to w jego imieniu były ferowane wyroki. Henryk IV wydał w 1602 roku edykt zakazujący pojedynkowania się pod karą śmierci i konfiskaty mienia, choć później często ukaranych ułaskawiał. Warto jednak podkreślić, że czynił to osobiście, co było akceptowalne, skoro robił to monarcha we własnym imieniu.

Edykt ponowił później Ludwik XIII w 1623 roku. Prawdopodobnie uczynił to pod wpływem kardynała Richelieu, który uważał pojedynkowanie się za prawdziwą plagę na ulicach Paryża. Ludwik XIV ustanowił nawet dla rozstrzygania spraw honorowych specjalny trybunał, który jednak nie cieszył się specjalnym zainteresowaniem szlachty, zwłaszcza z prowincji, która musiała specjalnie w tym celu jechać do odległego Paryża.

Pojedynek Bohuna z Wołodyjowskim wg Juliusza Kossaka (il. ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, nr inw. DI 81358 MNW)

Cesarz niemiecki Maciej I wydał dekret zakazujący pojedynków dopiero w 1617 roku. W Polsce głos w tej sprawie zabrał w XVI wieku Andrzej Frycz Modrzewski, który pojedynek w sprawach „o honor” potępiał z całą stanowczością. Nie inaczej pisał Wawrzyniec Goślicki, autor słynnego dzieła „O senatorze doskonałym”. Ludzi chcących rozstrzygać spory w ten sposób określał jako „leniwych” i „tępych”. Najwyraźniej nie wszyscy podzielali ten pogląd, skoro 40 lat później hetman i kanclerz wielki koronny Jan Zamoyski wyzwał na pojedynek Karola Sudermańskiego (stryja Zygmunta III), co ten ostatni wyśmiał, grożąc, że obije Zamoyskiego kijem za to, że miał czelność wyzwać osobę z rodu królewskiego. Pomijając kuriozalność tej propozycji, chyba obydwaj wiedzieli, że nic z tego nie będzie, a dla kanclerza była to dobra forma autopromocji. Były więc i takie przypadki.

Pojedynek Jana Tęczyńskiego i Samuela Zborowskiego, grafika z 1796 r. (ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, nr inw. MNK III-ryc.-42330, domena publiczna)

Wróćmy jednak do prawodawstwa. Potępienie pojedynków znalazło wydźwięk w uchwale sejmu z 1588 roku, która dozwalała na pojedynki jedynie za zgodą króla, w przeciwnym wypadku pojedynkującym się groziło pół roku wieży oraz kara pieniężna w wysokości sześćdziesięciu grzywien. Uchwała milczy o innych konsekwencjach, adresaci tego prawa wiedzieli bowiem, że gdyby ktoś z ich rodziny został zabity w pojedynku, mogli złożyć pozew o zabójstwo w sądzie (morderstwo nie było ścigane z urzędu). Jako główny powód zakazu pojedynków podano „prawo chrześcijańskie”, odnosząc się w ten sposób do przykazania „nie zabijaj”. Nie był to jednak jedyny powód. Wyciągnięcie szabli przy monarsze było traktowane jak obraza majestatumarszałek wielki Łukasz Opaliński w czasach Władysława IV takim szlachcicom bezwzględnie kazał ucinać głowę!

Pojedynki surowo karano w okresie bezkrólewia jako naruszenie konfederacji generalnej zawieranej do czasu obioru nowego władcy. Zwalczono je więc, uważając, że godzą one w porządek publiczny. Wskazuje to na fakt, że polscy królowie i sejm dość wcześnie, mając baczenie na autorytet Korony, poddali pojedynki pod bezpośrednią zwierzchność władzy centralnej. Oczywiście nierzadko tego nie przestrzegano. W dobie panowania królów elekcyjnych do pojedynków dochodziło często szczególnie w czasie wojen i zwykle były to przypadki chętnie nagłaśniane. Wzmianek o nich nie brakuje, wspomina o nich choćby Jan Chryzostom Pasek. Z góry też trzeba stwierdzić, że nie były to zbyt efektowne starcia pokroju walki Kmicia z Wołodyjowskim. Należy również dodać, że pojedynki surowo, bo „na gardle” były zabronione żołnierzom, co powtarzały wszystkie artykuły hetmańskie.

Bibliografia

  • Marcin Kamler, Przemoc między szlachtą w Polsce w XVII w. – zjawisko masowe?, „Kwartalnik Historyczny”, r. 121 (2014), z. 3, s. 541–569.
  • Leszek Kania, O pojedynkach, kodeksie Boziewicza i ludziach honoru. Szkic prawno- historyczny, „Studia Lubuskie. Prace Instytutu Prawa i Administracji Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Sulechowie”, nr 2, 2006, s. 45–64.
  • Stanisław Kutrzeba, Pojedynki w Polsce, Drukarnia „Czas”, Kraków 1909.
  • Jan Szymaczak, Pojedynki rycerskie, czyli rzecz o sądzie bożym w Polsce Jagiellonów, „Studia z Dziejów Państwa i Prawa Polskiego”, t. 4, 1999, s. 157–166.
Maciej A. Pieńkowski
Maciej A. Pieńkowski, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Autor monografii „Trudna droga do władzy w Rzeczypospolitej. Sejm koronacyjny Zygmunta III 1587/1588 i sejm pacyfikacyjny 1589 roku” (Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2021) oraz artykułów i recenzji naukowych publikowanych w monografiach zbiorowych, czasopismach (m.in.: „Almanach Warszawy”, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, „Klio”, „Niepodległość i Pamięć”, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, „Polski Przegląd Dyplomatyczny”) i seriach wydawniczych („Studia nad staropolską sztuką wojenną” i „Studia historyczno-wojskowe”). Popularyzator historii w czasopismach „Mówią Wieki” i „Polska Zbrojna. Historia”. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół dziejów Rzeczypospolitej XVI–XVII w., a także wojny polsko-sowieckiej. Naukowo związany z seminarium prowadzonym przez prof. dr hab. Mirosława Nagielskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Stały współpracownik Fundacji Zakłady Kórnickie oraz edukator w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. Historyk Sekcji Badań nad Wojskiem do 1945 r. w Wojskowym Biurze Historycznym im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego w Warszawie.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!