Nie pamiętam już, kiedy ostatnio szukałem jakiejś książki z takim entuzjazmem. Temat poruszany przez Autorkę jest mi bardzo bliski, więc rzuciłem się na wspomnianą publikację ze sporym czytelniczym apetytem. Niestety, szybko pojawiła się zgaga.

https://s.znak.com.pl//files/covers/card/f1/Historia_500.jpg Tytuł: Historia, której nie było
Autor: Agnieszka Jankowiak-Maik
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2022
Liczba stron: 376

„Historia, której nie było” to praca reklamowana w dosyć jednoznaczny sposób jako książka, która walczy z różnymi kłamstwami i propagandowymi „złogami” obecnymi w polskich podręcznikach i „całkowicie odmieni twoje spojrzenie na dzieje Polski”. Zostawiając na boku język stosowany przez wydawcę, wypada przyznać, iż rzeczywiście istnieje zapotrzebowanie na taką pracę, biorąc pod uwagę pewne mankamenty występujące zarówno w obowiązujących podstawach programowych, jak i samych podręcznikach. Treści prezentowane na Zintegrowanej Platformie Edukacyjnej również – w niektórych wypadkach – wymagają sprostowań i uzupełnień. Innymi słowy, taka publikacja jest rzeczywiście potrzebna i pożądana.

Problem tkwi w tym, że nie jest to ta książka.

Trzy sroki chwycone za ogon

Pierwszym problemem, z jakim wypada się zmierzyć recenzentowi, jest ocena, z czym ma się tak naprawdę do czynienia. Czego dotyczy omawiana książka? Jaki jest jej cel powstania? W tym wypadku odpowiedź jest – niestety – bardziej złożona niż zazwyczaj.

Jak już wspomniałem, biorąc pod uwagę promocję publikacji przez Wydawnictwo Otwarte, a także zamieszczony na okładce internetowy pseudonim Autorki („Babka od Histy”) oraz rekomendacje (tzw. blurby) Przemysława Staronia czy Anny Kowalczyk, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z książką zajmującą się w głównej mierze problematycznymi treściami w polskich podręcznikach do nauczania historii na różnych etapach edukacji.

Drugi możliwy sposób interpretacji charakteru książki wynika ze słów p. Jankowiak-Maik zawartych we wstępie. Cytując: „To zbiór «historii, których nie było», czyli próba spojrzenia z dalszej perspektywy na ważne dla polskiej historii symboliczne wydarzenia i postacie, które zdjęłam z piedestału”. Każdy twórca może charakteryzować swą pracę w sposób najbardziej mu odpowiadający, niemniej takie stwierdzenia poddawane są, oczywiście, weryfikacji ze strony odbiorców.

Trzeci wariant odpowiedzi wynika z lektury samej książki. Odrzucając poprzednie opcje, można by ją opisać jako publikację traktującą o kobietach pomijanych czy marginalizowanych – zdaniem Autorki – w dzisiejszej polskiej historiografii. W istocie jednak czytelnicy i czytelniczki otrzymują połączenie wszystkich trzech tematów. Niestety, rzadko kiedy łapanie kilku srok za ogon przynosi pozytywne skutki.

Skąd te wybory?

„Historia, której nie było” liczy sobie 376 stron i jest niezwykle skąpo ilustrowana – wydawca ograniczył się do jednej ilustracji przed każdym rozdziałem, co daje łącznie 10 grafik utrzymanych na wysokim poziomie. Jedna z nich, odnosząca się do rozdziału VI, zawiera jednak dosyć kuriozalny błąd.

Nawiązując do fragmentu wspomnień Aleksandry Piłsudskiej, artystka (Patrycja Podkościelny) narysowała kobietę z bronią ukrytą pod spódnicą. Cytując odpowiedni fragment: „Kobieta w długiej sukni mogła swobodnie nieść dwa czy trzy mauzery przywiązane do ciała, wzdłuż nóg”. Zamiast jednak przedstawić na ilustracji którąś z wersji Gewehr 98, na obrazku umieszczono dwa karabiny przeciwpancerne Tankgewehr wraz z dwójnogami, znacznie większe i cięższe od zwykłej broni piechoty. Ich przenoszenie pod jakąkolwiek spódnicą było po prostu niemożliwe.

Ramy czasowe książki obejmują okres od chrztu Mieszka I po wydarzenia Grudnia 1970. Jest to dość zaskakujące, jako że podstawa programowa kształcenia ogólnego do historii, zarówno na poziomie szkoły podstawowej jak i ponadpodstawowej, jest o wiele szersza chronologicznie i nie ogranicza się, jak to zrobiła Autorka, wyłącznie do kwestii polskich. Trudno zrozumieć tę decyzję w publikacji mającej odnosić się – przynajmniej w teorii – do szkolnego nauczania tego przedmiotu.

Nie udało mi się przy tym znaleźć w niniejszej pracy żadnego wyjaśnienia Autorki co do przyjętych takich, a nie innych ram chronologiczno-problemowych. Za takowe nie można przy tym uznać poczynionego przez p. Jankowiak-Maik zastrzeżenia, że mamy do czynienia nie z pracą naukową, lecz popularyzatorską. Pozostaje więc przyjąć, że sama Autorka uznała te, a nie inne zagadnienia za najbardziej istotne i to właśnie im poświęciła miejsce w swej książce.

Przyjęcie takiego, a nie innego podejścia, generuje przynajmniej kilka ważkich pytań. Czy p. Jankowiak-Maik chce nam w ten sposób przekazać, że to w tym przedziale czasowym mieszczą się najbardziej dokuczliwe mity w historii Polski? Jeśli tak, to co z przestrzenią między wspomnianą cezurą końcową a współczesnością? Czy począwszy od Grudnia 1970 roku, nie pojawiają się w naszej historiografii żadne mity, a podręcznikowe opisy tego okresu wolne są od błędów i nieścisłości? Szkoda, że Autorka nie poświęciła temu problemowi choć jednego zdania, pozwalającego na uniknięcie domysłów i rozstrzygnięcie wątpliwości.

Co z tą szkołą?

Książka utrzymana jest, zgodnie z zapowiedzią, w dosyć lekkim tonie, a Autorka nie wzbrania się przed stosowaniem swobodnego języka, wtrącając czasem różne „młodzieżowe” sformułowania czy żarciki, jak „potrzymajcie mi piwo”, co odnosi się do zachowania młodej Jadwigi Andegaweńskiej. Niestety, przy bliższej analizie treści ów lekki nastrój ulatnia się bezpowrotnie.

Dosyć wcześnie, bo już na s. 52 Autorka stwierdza: „Cóż, przywiązanie do mitów to polska specjalność”. Każdy ma rzecz jasna prawo do własnego zdania, niemniej w pracy mającej walczyć z mitami można oczekiwać jakiegoś wyjaśnienia, porównania czy przykładów tej rzekomej cechy narodowej Polaków. Jak ma się ona np. do opowieści o historii funkcjonujących w Rosji, a odnoszących się do II wojny światowej? Jak wypadłoby porównanie polskich narracji do mitów założycielskich niektórych państw, choćby USA? W recenzowanej książce brakuje jednak choćby próby uzasadnienia tak daleko idącej tezy. Po raz kolejny – i nie ostatni – Autorka stawia więc odbiorców przed pewnego rodzaju ścianą.

W „Historii, której nie było” nie znajdziemy żadnego większego odniesienia do obecnie obowiązujących podstaw programowych ani podręczników szkolnych do historii. Jest to zaskakujące, jako że książka (chcę to podkreślić jeszcze raz) była reklamowana jako publikacja walcząca z przekłamaniami w szkolnym nauczaniu historii. Autorka nie podjęła jednak trudu przedstawienia choćby pobieżnego przeglądu stanu obecnego. Trudno postrzegać takie działanie inaczej niż w kategoriach niezrozumiałego błędu. Jak przecież można twierdzić, że coś się naprawia, nie określając wpierw, co jest zepsute? Nie odmawiam Autorce wiedzy w tym zakresie, wynikającej ze studiów czy zawodowego doświadczenia, niemniej wspomniany mankament jest – w mej ocenie – zbyt dokuczliwy, by o nim nie wspomnieć.

Jest w tej książce jeszcze jedna rzecz, o której trzeba wspomnieć przed dalszą analizą jej zawartości. Chodzi tu o pewną cechę stylu Agnieszki Jankowiak-Maik, która balansuje na granicy między cytowaniem a streszczaniem poglądów danego historyka na aktualnie przedstawiane przez siebie zagadnienie. Powoływanie się na eksperta czy po prostu przytaczanie czyjejś myśli sformułowanej w atrakcyjny sposób nie jest rzecz jasna niczym zdrożnym. To powiedziawszy, muszę zauważyć, że w niektórych fragmentach książki znajdujemy mniej Autorki, niż można by się tego spodziewać.

Gdzie te mity?

W omawianej publikacji znajdzie czytelnik dziesięć rozdziałów skupiających się na jednym wydarzeniu lub jednej postaci bądź też omawiających łącznie kilka zagadnień z różnych okresów historycznych, lecz mających jakiś wspólny mianownik.

Patrząc na omawianą publikację z perspektywy nauczyciela z pewnym stażem oraz zawodowego historyka, mającego także okazje do występowania w roli osoby zmagającej się z różnymi przekłamaniami w nauczaniu, muszę stwierdzić, że Autorka w wielu wypadkach obala obalone. Mówiąc inaczej, wyważa otwarte drzwi. Trudno uważać „odkrywanie” nieistnienia bitwy pod Psim Polem czy polemizowanie z opisami zgonu biskupa Stanisława za coś nowatorskiego.

Przytaczane przez Autorkę teksty źródłowe pojawiały się choćby w podręczniku do gimnazjum dla klas II, więc trudno mówić tu o poruszaniu czegoś po raz pierwszy nawet w odniesieniu do szkolnych podręczników. Z tej perspektywy dobór poruszanych w książce zagadnień mógł być trochę bardziej dostosowany do rzeczywistych warunków pracy w polskich szkołach i tematów tam poruszanych. Próżno też szukać w omawianej książce wydarzeń czy postaci zdjętych przez Autorkę ze wspomnianego wyżej piedestału. Jeśli już trzymać się tej metafory, odnosząc ją do pewnej puli ściśle uzasadnionych przypadków, zostało to już dawno zrobione przez różnych badaczy, których osiągnięcia p. Jankowiak-Maik jedynie przytacza.

W niektórych miejscach chciałbym jednak wejść z Autorką w pewną polemikę. Jeśli zajrzymy do rozdziału IX, poświęconemu legendom o „wampirycznych Żydach” (bardzo ciekawy!), znajdziemy tam następujące zdanie, odnoszące się do lat 1939–1945: „Okres ten nie jest jednak przedmiotem niniejszego rozdziału, ponieważ nie dotarłam do informacji o funkcjonowaniu tytułowego mitu w czasie II wojny światowej”. I tak narracja gładko przeskakuje z czasów przedwojennych do powojennych z zaledwie niewielką późniejszą retrospekcją.

Z jednej strony rozumiem Autorkę. Zawężenie problemu do wyłącznie jednego mitu związanego z obecnością Żydów na ziemiach polskich pozwala jej na ominięcie sporej puli zagadnień kontrowersyjnych, koncentrujących się przede wszystkim wokół kwestii pomocy okazywanej Żydom przez Polaków. O temperaturze sporów może świadczyć choćby niedawna sprawa sądowa związana ze znakomitą publikacją „Dalej jest noc”, z którą wiąże się arcyważne dla wszystkich historyków orzeczenie sądu II instancji. Ograniczenie tematu tylko do jednej kwestii pozwala Autorce przejść obok tego i pójść dalej swoją linią narracyjną.

Problem tkwi w tym, że takiego ominięcia wprost nie wolno wykonać w książce, która ma walczyć z jakimikolwiek mitami czy przekłamaniami. Cytując słowo blurb z tylnej okładki książki: „Jeśli chcesz poznać prawdziwe dzieje naszego kraju i oczyścić umysł ze złogów propagandy, po prostu otwórz tę książkę i zacznij czytać”. Pozostając w pełnym szacunku do Autorki i wydawnictwa, muszę zauważyć, że wymijanie drażliwych momentów naszej historii to nie to samo, co walka o prawdę.

Na deser – Churchill i Polacy

Ostatni z rozdziałów poświęcony jest kwestii słynnego cytatu Churchilla („Nigdy tak wielu…”) i braku związku pomiędzy nim a działaniami polskich pilotów w Wielkiej Brytanii (sam pisałem o tym pobocznie w jednym z artykułów). Przy okazji Autorka zagłębia się pokrótce w historię bitwy o Anglię, niestety, popełniając przy tym kilka błędów.

Ponownie cytując książkę: „Niemiecki atak miał przygotować grunt pod desant na Wyspy Brytyjskie”. Zaglądając do Dyrektywy 16 i 17, łatwo stwierdzić, iż atak powietrzny miał na celu przede wszystkim zagłodzenie mieszkańców Wielkiej Brytanii, a sam desant był zaledwie bardzo odległym planem B. Kilka stron dalej znajdziemy następujące słowa odnoszące się do pilotów Dywizjonu 303: „latali na gorszych niż ich brytyjscy koledzy maszynach, przydzielono im bowiem samoloty Hawker Hurricane, a nie znane z filmów samoloty typu Spitfire”. W rzeczywistości owe „gorsze” samoloty stanowiły kręgosłup RAF. We wrześniu 1940 roku aż 33 dywizjony RAF miały na wyposażeniu te maszyny, podczas gdy nowsze Spitfire otrzymało zaledwie 18 dywizjonów. Polscy piloci latali więc na najbardziej rozpowszechnionym brytyjskim myśliwcu tego okresu.

Na tej samej stronie znajdziemy jeszcze jeden fragment wymagający sprostowania: „Kolejną wadą, która zmieniła się w zaletę polskich pilotów, był brak wiedzy na temat procedur naprowadzania. Polacy wypatrywali wroga w powietrzu […]”. Nie wchodząc zbytnio w detale, wypada zauważyć, że Brytyjczycy nie dopuszczali do lotów bojowych żadnego pilota nieznającego podstaw języka angielskiego i właściwej terminologii lotniczej. Bez tego lotnik stanowiłby zagrożenie dla siebie i swoich towarzyszy. Truizmem wymagającym tu jednak przypomnienia jest fakt, że Polacy zasiadający w kokpitach brytyjskich samolotów byli naprowadzani na cele tak samo, jak cała reszta pilotów RAF.

Garść refleksji

Moja recenzja nie obejmuje wszystkich fragmentów pracy mogących wywołać dyskusję wśród ekspertów. Zależnie od specjalizacji i zainteresowań, każdy – jak sądzę – może znaleźć w omawianej książce stwierdzenia zasługujące w jego opinii na szerszy komentarz czy uzupełnienie.

Patrząc na całość tekstu i zbierając wszystkie „pro” i „contra”, wypada stwierdzić, że „Historia, której nie było” to książka pozostawiająca znaczny niedosyt. Do jej zalet zalicza się niewątpliwie przypomnienie historii wielu kobiet, które odegrały znaczącą rolę w dziejach Polski. To w poświęconych im rozdziałach Autorka wykazuje się największą lekkością pióra i znajomością tematu. Szkoda, że nie zdecydowała się poświęcić temu zagadnieniu całej publikacji – wszyscy byśmy na tym skorzystali. Autorka miałaby szansę na pełne rozwinięcie swych literackich skrzydeł, a Czytelnicy i Czytelniczki dostaliby książkę o jasno zarysowanych celach i przesłaniu. Niestety, tak się jednak nie stało.

Co więc trafiło na półki księgarskie? „Historia, której nie było” to, w mojej ocenie, książka niedorastająca do deklarowanych założeń. Poruszane w niej problemy zostały dobrane w dosyć osobliwy sposób, sugerujący chęć uniknięcia tematów naprawdę kontrowersyjnych, obecnych przecież w szkolnym nauczaniu historii. Nie trzeba wcale daleko szukać, wystarczy zajrzeć do podstawy programowej z historii przeznaczonej do realizacji w szkole podstawowej. Ot, można tam znaleźć chociażby fragment dot. obrony wieży spadochronowej w Katowicach – historii o tyle pięknej, co nieprawdziwej.

Czas kończyć recenzję

Podsumowując, recenzowana książka jest godną odnotowania próbą walki z przekłamaniami w nauczaniu historii, aczkolwiek zrealizowaną w sposób nie dający czytelniczej satysfakcji ani poczucia wyczerpania tematu, choćby i zawężonego do najbardziej węzłowych kwestii. Ujmując to w inny sposób: „Historia, której nie było” nie spełniła – w moim odczuciu – nadziei rozbudzonych przez reklamy. Cóż, los czytelnika bywa czasem okrutny.

Pozostaje mieć nadzieję, że w przyszłości pojawią się kolejne publikacje podejmujące tę samą problematykę w bardziej dogłębny i wyczerpujący sposób.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!