„Jest to prawdziwa brama piekła, którą Bóg pozwolił odkryć, by połykała dusze. Jest to wzgórze, na niezwykle zimnym pustkowiu, wokół którego, na sześć lig, we wszystkich kierunkach, nie rośnie ani jedna roślina, którą mogłyby się pożywić zwierzęta, nie ma też drewna, by ugotować jedzenie”.

Hiszpański zakonnik Domingo de Santo Tomás przedstawiał w ten niezbyt zachęcający sposób miasto Potosí i będącą źródłem jego bogactwa górę Cerro Rico. Jak to możliwe, że tak niegościnne miejsce stało się jednym z największych ośrodków w Nowym Świcie i obejmowało swoimi wpływami cały ówczesny świat?

Przypadkowe odkrycie

Odkrycie Ameryki, a potem podbój imperiów Azteków i Inków przyniosły Hiszpanii gigantyczne zyski. Powstały na tym gruncie mit El Dorado motywował konkwistadorów do podejmowania ryzykownych wypraw jeszcze przez długie dziesięciolecia. Jednak od początku zdawano sobie sprawę, że skoro rdzenni mieszkańcy Nowego Świata zgromadzili takie skarby, to gdzieś musieli je znaleźć. I od samego początku prowadzono poszukiwania złóż.

Wybite w Meksyku srebrne peso Filipa V, 1739 r. (fot. Coinman62, domena publiczna)

Mimo to największy sukces zdarzył się właściwie przypadkiem. Odkrycia dokonał w 1545 roku pochodzący z tych okolic Diego Gualpa, który przybył do Cerro Rico, by złożyć ofiarę w niewielkiej świątyni lokalnego bóstwa. Wracając, upadł przewrócony przez silny wiatr, a kiedy wstał, na swych dłoniach dostrzegł pył pochodzący z rudy srebra. Zebrał kilka odłamków leżących wokół i zaniósł do pobliskiego miasteczka Porco. Mieszkający tam Hiszpanie wiedzieli doskonale, co zrobić z tym odkryciem. Otwarte pozostaje pytanie, czy złoża były eksploatowane w okresie prekolumbijskim – większość badaczy skłania się ku stanowisku, że nawet jeśli tak, to na bardzo niewielką skalę.

Rzeczywiście nieprzyjemnie miejsce

Ze względu na swoje bogactwo Potosí szybko stało się sławne i odegrało pewną rolę już w trakcie rebelii encomenderos trwającej w latach 1544–1548. Samo miasto też rozwijało się szybko mimo wyjątkowo niesprzyjających warunków naturalnych. Choć wspomniany na wstępie Domingo de Santo Tomás trochę ubarwiał, to na pewno życie tutaj nie było łatwe. Cerro Rico, czyli góra w wnętrzu której znajdowały się kopalnie, ma wysokość 4782 metrów n.p.m., a samo miast leży niewiele niżej, bo 4090 metrów n.p.m. Na tej wysokości u osób, które nie są zaaklimatyzowane, występują objawy choroby wysokościowej, stąd opisywane w relacjach z Potosí duże spożycie liści koki, łagodzącej te dolegliwości. Rzeczywiście, w tej nieprzyjaznej okolicy trudno było cokolwiek uprawiać czy hodować zwierzęta, problemem było nawet zdobycie opału. Znajdujące się pod ziemią srebro stanowiło jedyny powód, dla którego, ktokolwiek chciał tu mieszkać.

Potosi u stóp Cerro Rico, detal z mapy Ameryki Południowej Hermana Molla (Londyn, ok. 1715 r.), grafika autorstwa Bernarda Lensa

W tym miejscu jedna istotna uwaga. Kopalnie Potosí są eksploatowane do dzisiaj, w tekście opisuję jedynie, jak sprawy miały się w epoce kolonialnej, jednak trzeba mieć na uwadze, że realia pracy i życia w mieście zmieniały się w czasie.

Praca w ciemnościach

Trzeba powiedzieć, że proces wydobycia rudy nie należał do łatwych. Nawet dziś zawód górnika jest niebezpieczny i wyczerpujący, a co dopiero w XVI czy XVII wieku. Praca rozpoczynała się od odnalezienia żyły na powierzchni Cerro Rico, a następnie górnicy rozpoczynali kopanie, starając się za nią podążać. Wszystko, oczywiście, przy użyciu najprostszych narzędzi, takich jak łopaty, kilofy, młoty i dłuta. Materiałów wybuchowych, a konkretnie czarnego prochu, zaczęto używać dopiero od lat 70. XVII wieku, kiedy najbogatsze złoża już się wyczerpały. Kolejne poziomy kopalni były połączone ze sobą drabinami lub kłodami, w których wycięto stopnie.

Górnicy dzielili się na dwie grupy. Pierwsza, nazywana barreteros, zajmowała się odłupywaniem rudy z podziemnej żyły, a druga – apiris – wynosiła urobek w skórzanych sakwach. Wszyscy pracowali w ekstremalnie trudnych warunkach, w ciemnościach rozjaśnianych jedynie światłem świec, narażeni na działanie szkodliwego pyłu kwarcowego. Pod koniec XVI i na początku XVII wieku, kiedy złoża były jeszcze bogate, górnicy pracowali 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, a w związku z tym, że chodniki schodziły coraz bardziej w głąb góry, nie opłacało się wychodzić na powierzchnię, żeby załatwić potrzeby fizjologiczne, więc tunele pełne były odchodów. Właściwie jedyną zaletę pracy w kopalni stanowiło to, że pod ziemią było nieco cieplej niż na powierzchni i nie wiało.

Liście i owoce koki (krasnodrzewu pospolitego) (fot. Dbotany, CC BY-SA 3.0)

Często zdarzały się wypadki. Jeden z kronikarzy przytacza historię Portugalczyka, który wraz z pięcioma towarzyszami pochodzącymi z lokalnych plemion został uwięziony w jaskini. Nieszczęśnicy mogli się komunikować z górnikami próbującymi ich uratować, jednak nie mieli szansy na uwolnienie. W ten sposób kronikarz Luis Capoche opisywał ich ostatnie chwile:

A kiedy stało się jasne, że nie będzie możliwe usunąć ich [skał], Jezuita zszedł, by ich wyspowiadać, i Portugalczyk przekazał testament, potem pożegnali się, z wieloma westchnieniami po obu stronach, Indianie mówili głupie, proste rzeczy, które chcieli przekazać swoim żonom i dzieciom, a potem wszyscy umarli, bez żadnego sposobu by ich uratować. Najdłużej żył pewien zlatynizowany Indianin, który powiedział, że Portugalczyk już nie mówi, od kiedy zdecydował się zasnąć, a reszta jego towarzyszy jest już martwa.

Wydobycie rudy nie oznaczało jeszcze końca procesu pozyskiwania srebra. Początkowo, by wytopić metal, używano prekolumbijskiej technologii – pieców nazywanych guaira, w których wiatr (akurat tego w okolicach Potosí nie brakowało) pomagał uzyskać wysoką temperaturę. Guairas zużywały jednak dużo opału, a to już stanowiło pewien problem.

Amalgamacja rudy rtęci w miejscowości Hacienda Nueva de Fresnillo w meksykańskim stanie Zacatecas; obraz Pietra Gualdiego z 1846 r.

Rozwiązaniem okazała się udoskonalona w latach 50. XVI wieku metoda amalgamacji rtęci. W ramach tego procesu kruszono rudę w młynach na drobny proszek, który następnie mieszano z solą, a potem z rtęcią. Uzyskaną w ten sposób płynną mieszaninę podgrzewano, rtęć odparowywała, pozostawiając czyste srebro. Ta część procesu wcale nie była lżejsza czy mniej niebezpieczna niż praca pod ziemią. Wypadki w młynach do kruszenia rudy były codziennością, a kontakt z rtęcią i jej oparami groził potencjalnie śmiertelnym zatruciem.

Przymusowi górnicy

Skoro było tak źle, dlaczego ktokolwiek chciał tam w ogóle pracować? Zacząć należałoby od tego, że znaczna część górników pracujących w kopalni i jej okolicach wcale nie chciała się tam znaleźć. By zapewnić stały dopływ siły roboczej, kolonialne władze zaadaptowały istniejący jeszcze w czasach inkaskich system pracy przymusowej nazywany mita. Pod koniec XVI wieku każdego roku 13 500 mężczyzn z prowincji sąsiadujących z Potosí przybywało do miasta. Z tej liczby 4500 pracowało pod ziemią, a reszta zajmowała się pozostałą częścią procesu wydobycia. Poza tym hiszpańskie władze używały systemu mita w kopalniach Huancavelica, gdzie znajdowały się złoża rtęci tak potrzebne dla pozyskiwania srebra. Pracę tam mitayos (czyli przymusowi pracownicy) uważali za jeszcze gorszą niż w Potosí, nazywając ją la mina de la muerte (kopalnią śmierci).

Urządzenia do walcowania srebrnych płytek do produkcji monet w mennicy w Potosí w Boliwii (fot. Martin St-Amant, CC BY-SA 3.0)

Andyjscy chłopi pracowali przez rok, często osiedlając się w miejscach wydobycia z całymi rodzinami. Na ogół zabierali ze sobą zapas pożywienia, kilka lam, a także podstawowe sprzęty domowe. O ile udało im się przeżyć rok, mogli wrócić do swoich wiosek, jednak wielu decydowało się na pozostanie w Potosí, ponieważ miasto oferowało mimo wszystko większe perspektywy, a jako górnicy z pewnym doświadczeniem mogli liczyć na zatrudnienie na lepszych warunkach.

Mita nie była formą niewolnictwa, a robotnicy zatrudnieni w jej ramach otrzymywali wynagrodzenie, jednak w relacji do cen panujących w mieście okazywało się ono stanowczo niewystarczające. W 1596 roku jezuita Antonio de Ayáns szacował minimalne koszty życia w mieście na 26 peso miesięcznie, podczas gdy wynagrodzenie mitayo wynosiło 10 peso. Przeżyć udawało im się tylko dlatego, że większą część potrzebnego jedzenia przywozili ze sobą.

Mita niewątpliwie miała wiele wad. Przede wszystkim pracownicy nie wykazywali entuzjazmu wobec ciężkiej i niebezpiecznej pracy, przez co jej wydajność pozostawała niska. Po drugie wyzysk rdzennych społeczności budził poważne wątpliwości wśród duchowieństwa, czasem nawet władcy Hiszpanii rozważali rezygnację z tego systemu pracy. Wreszcie, wraz z upływem czasu coraz trudniej było pozyskać odpowiednią liczbę pracowników, ponieważ kolejne epidemie europejskich chorób skutecznie zmniejszały zaludnienie andyjskich wsi. Trudno było jednak znaleźć alternatywę i ostatecznie mita została zniesiona dopiero przez hiszpańskie Kortezy w 1812 roku, podczas wojen napoleońskich.

Dziedziniec mennicy w Potosí (fot. Dan Lundberg, CC BY-SA 2.0)

Prócz mitayos w kopalniach pracowali także sprowadzani z Afryki niewolnicy, jednak było ich tam stosunkowo niewielu. Właściciele woleli zatrudniać ich jako rzemieślników, np. kowali czy fryzjerów. Wielu andyjskich górali dobrowolnie decydowało się na podjęcie pracy w kopalni. Płace nie były bardzo wysokie, pod koniec XVI wieku dniówka wynosiła około pół peso, jednak górnicy mogli liczyć na to, że uda im się wynieść nieco rudy wysokiej jakości, nazywanej corpa, co stanowiło istotny dodatek do pensji. Co ciekawe, często nie musieli oni nawet trudzić się pozyskaniem srebra z rudy, ponieważ część sprzedawców, zwłaszcza tych handlujących chicha (niskoprocentowy alkohol wytwarzany z kukurydzy) czy jedzeniem, przyjmowało corpa jako zapłatę.

Miasto wielkich perspektyw

Kościół św. Wawrzyńca w Potosí z niezwykle dekoracyjnym barokowym portalem wyrzeźbionym przez lokalnych artystów, XVIII w. (fot. Dan Lundberg, CC BY-SA 2.0)

Jak wyglądało życie w mieście? To zależy czyje. Zupełnie inaczej żyli właściciele bogatych szybów, a inaczej mitayos, jednak Potosí na pewno było ośrodkiem, który rozwinął się błyskawicznie i szybko stał się naprawdę kosmopolityczny. W początkach XVII wieku zamieszkiwało tutaj aż 120 000 osób, a bliskość kopalni i związane z tym bogactwa powodowały, że możliwe stawały się naprawdę spektakularne kariery.

Oczywiście, posiadacze oszałamiających fortun pochodzili z Europy, podobnie jak miejscy i królewscy urzędnicy, zdarzało się jednak, że właściciele dobrze prosperujących biznesów byli rdzennymi Amerykanami. I tak na przykład, wśród sklepów zajmujących się sprzedażą bardzo potrzebnych w Potosí kapeluszy 25 tego rodzaju biznesów należało do tubylców. Podobnie miały się sprawy w przypadku chicheras, czyli kobiet sprzedających niezbędną do życia chichę. Rzadziej andyjscy górale stawali się właścicielami pulperías (połączenie sklepu i tawerny) lub zajmowali się rzemiosłem.

Bywało, że najbogatsi z tych rdzennych przedsiębiorców kupowali afrykańskich niewolników – czasem z rzeczywistej potrzeby, a czasem dla demonstrowania swojego statusu społecznego. Na przykład w 1640 roku María Ocllo kupiła piętnastoletnią Cristinę Angolę za 380 peso. Cena była niska, prawdopodobnie ze względu na młody wiek niewolnicy. W tym czasie za kobiety płacono zwykle około 1000 peso, a za mężczyzn nieco mniej ze względu na ich mniejszą użyteczność.

Co interesujące, w przeciwieństwie do innych części hiszpańskiej Ameryki, dość wysoką pozycję w społeczeństwie Potosí zajmowały kobiety. W połowie XVII wieku należała do nich jedna piąta młynów do mielenia rudy, podobnie wiele sklepów i nieruchomości w mieście. Sprzyjało temu prawo spadkowe, w myśl którego wdowa otrzymywała połowę majątku zmarłego, dzieciom zaś przypadała do podziału druga połowa. Stąd dość liczna w mieście grupa bogatych wdów, które niekiedy miały swoich utrzymanków.

Potosí na grafice z XVII w.

Ogólnie rzecz biorąc, Potosí było tętniącym życiem i bogatym miastem przynajmniej do połowy XVII wieku, czyli zanim skończyły się łatwe do wydobycia złoża. Jego rozwój naprawdę zaskakuje, jeśli wziąć pod uwagę, że zaczynało jako górniczy obóz. Znajdowały się tutaj mennica, liczne budynki należące do kopalnianej administracji, kościoły, sklepy i warsztaty rzemieślników. W mieście był także mały teatr, a nawet księgarnia.

Widok na Potosí i Cerro Rico (fot. EEJCC, CC BY-SA 4.0)

Potosí miało też mroczną stronę. Ogromny problem stanowił hazard, a bliskość kopalni srebra powodowała, że stawki potrafiły być wysokie. Znana jest historia kupca, który przegrał w ciągu jednej nocy 20 000 peso. Najczęściej grano w karty, na których wytwarzanie monopol miała korona, poza tym popularne były także walki kogutów. Według relacji anonimowego podróżnika z 1603 roku w mieście pracowało 120 prostytutek, co potępiali, oczywiście, duchowni, jednak nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi.

Potosi bywało też bardzo niebezpieczne. W latach 1622–1625 trwała regularna wojna pomiędzy stronnictwami Basków i Hiszpanów z południa, czyli Estremadurczyków i Andaluzyjczyków. W jej trakcie na porządku dziennym były porwania, zasadzki i zabójstwa. Na początku Baskowie mieli tyle pewności siebie, że uzbrojone bandy spacerowały po mieście, krzycząc: „Ktokolwiek nie odpowie po baskijsku, musi umrzeć”. Całą historię zakończyła dopiero interwencja specjalnego wysłannika Korony.

Naczynie z chichą (fot. Tisquesusa, CC BY 4.0)

Czy rzeczywiście tak bogate?

No dobrze, zapyta ktoś, wszystko to bardzo interesujące, ale przecież mowa o kopalni, a tych było wiele. Rzecz w tym, że nie. Kopalnie Potosí stanowiły zupełny wyjątek, rzecz jedyną w swoim rodzaju. W okresie kolonialnym, a więc od odkrycia złóż w 1545 roku do 1812 roku, wydobyto tam srebro o wartości 875,4 miliona peso. Mowa tutaj jedynie o srebrze „legalnym”, które zostało zarejestrowane i opodatkowane, a należy dodać do tego wszystko to, co udało się ukryć przed czujnym wzrokiem królewskich urzędników.

Między 1545 a 1825 rokiem Cerro Rico odpowiadało za 20% światowej produkcji tego metalu, a w okresie szczytowego wydobycia między 1575 a 1640 rokiem – nawet za blisko 50%, przy czym istnieją też jeszcze wyższe szacunki. Monety bite w tutejszych mennicach docierały do najdalszych zakątków świata, do Turcji, Egiptu i Chin, a gigantyczne zyski pozwoliły sfinansować kolejne wojny toczone przez hiszpańskich królów.

Potosí i Cerro Rico na grafice z 1553 r.

Co dalej z Potosí

Co stało się z kopalniami po uzyskaniu niepodległości przez Boliwię w 1825 roku? Właściwie nic szczególnego. W latach 40. XVII wieku, kiedy to wybuchła afera spowodowana psuciem monety w miejscowej mennicy, rozpoczął się powolny upadek Potosí. Wspomniany skandal spowodował spadek zaufania do hiszpańskich peso. Inna rzecz, że we wnętrzu Cerro Rico coraz trudniej było znaleźć wysokowartościową rudę, a nawet jeśli już się to udawało, górnicy musieli kopać coraz głębiej. Dodatkowo utrzymywanie infrastruktury takiej jak młyny do mielenia rudy wymagało znacznych nakładów finansowych, trudniejszych do ponoszenia w warunkach zmniejszającego się wydobycia.

Wejście do kopalnianego szybu na Cerro Rico (fot. Marco EbreoCC BY-SA 4.0)

Dopiero XIX wiek przyniósł unowocześnienie metod eksploatacji złóż, w Cerro Rico odkryto także złoża cyny, której eksploatacja przynosiła niepodległej Boliwii znaczące zyski. Kopalnie w dalszym ciągu działają, choć oczywiście na znacznie mniejszą skalę niż wcześniej, obecnie wydobywa się tam głównie cynk. Miasto zmaga się z szeregiem problemów, takich jak zanieczyszczenie środowiska związane z wiekami działalności górniczej, a także słabym dostępem do wody. Paradoksalnie, pewną nadzieję daje mieszkańcom rozwijająca się turystyka związana z arcyciekawą historią miasta.

Bibliografia

  • Kris Lane, Potosí: the silver city that changed the world, University of California Press, Oakland 2019.
  • Enrique Tándeter, Coercion and market: silver mining in colonial Potosí, 1692–1826, University of New Mexico Press, Albuquerque 1992.
  • Peter Bakewel, Mineros de la Montaña Roja. El trabajo de los indios en Potosí 1545–1650, Alianza Editorial, Madryt 1989.

1 KOMENTARZ

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!