Uważa się powszechnie, że dżuma, która spustoszyła Europę w latach 1346–1353, ominęła Polskę rządzoną przez Kazimierza Wielkiego. Przez lata wysunięto wiele hipotez mających wyjaśnić ten fenomen. Czy któraś z nich jest słuszna? I czy Polska rzeczywiście obroniła się przed czarną śmiercią?

Bakterie Yersinia pestis (żółte) na wypustkach przedżołądka pchły szczurzej (Xenopsylla cheopis) na obrazie ze skaningowego mikroskopu elektronowego (fot. National Institute of Allergy and Infectious Diseases, domena publiczna)

Trudno o lepszy moment na ponowne rozpatrzenie tego problemu. Jeszcze kilka lat temu międzynarodowe środowisko naukowe pochłaniał zacięty spór wokół kwestii tak fundamentalnej, jak identyfikacja choroby odpowiedzialnej za śmierć kilkudziesięciu milionów mieszkańców czternastowiecznej Europy. Zwiastunem przełomu okazał się 2000 rok, kiedy to zespół francuskich naukowców odkrył ślady DNA bakterii Yersinia Pestis w miazdze zębowej szkieletów ofiar czarnej śmierci w Montpellier.

Chociaż ustalenia te przyjmowano zrazu ze sporym sceptycyzmem, znalazły one ostateczne potwierdzenie w 2010 roku w wyniku prac międzynarodowego zespołu z ośrodkiem w Moguncji. Oznacza to nie tylko ostateczne odrzucenie hipotez rewizjonistów wiążących historyczną pandemię z wąglikiem czy wirusem Ebola, ale także prawdziwą rewolucję w badaniu mechanizmów stojących za jej ekspansją.

Skąd to całe zamieszanie?

W 1962 roku na łamach czasopisma „Annales”ukazał się obszerny artykuł Elisabeth Carpentier stanowiący swoiste podsumowanie ówczesnego dorobku badań nad czarną śmiercią. Cenny skądinąd tekst opatrzono sugestywną mapą, na której wyróżnia się ogromna wolna od zarazy enklawa obejmująca królestwa Polski i Czech. Pomimo zastrzeżeń autorki o jej prowizorycznym charakterze, mapę ową czekała niespodziewanie długa kariera. Przez kolejne dekady trafiała do wielojęzycznych opracowań, niekiedy tak wpływowych, jak klasyczny bestseller Philipa Zieglera („The Black Death”).

Jak to często bywa w przypadku mitów historycznych, i tym razem zignorowano trzeźwe głosy krytyków. Zaledwie rok po publikacji Carpentier szerzej wówczas nieznany František Graus przedstawił przekazy źródłowe poświadczające wybuch epidemii w Królestwie Czeskim w 1350 roku. Choć zaraza miała prawdopodobnie łagodniejszy przebieg niż na Zachodzie Europy, to jak podkreślił, wracała nad Wełtawę jeszcze kilkukrotnie, by osiągnąć apogeum śmiertelności w 1380 roku. Na fundamentalną rewizję zakorzenionego poglądu o ocaleniu ziem polskich ze śmiercionośnej epidemii trzeba było czekać o wiele dłużej.

Pogrzeb ofiar czarnej śmierci w Tournai, miniatura z XIV-wiecznego rękopisu

Dżuma niemożliwa do uniknięcia?

Proces ekspansji epidemii w latach 1346–1353 najpełniej odtwarza głośna książka Ole Benedictowa z 2004 roku („The Black Death 1346–1353. The Complete History”). Wśród śmiałych tez norweskiego historyka najwięcej kontrowersji wywołało postulowane podniesienie panującego wówczas poziomu śmiertelności z przyjętych dotąd 40% do 60%.

Konturowa mapa Europy z zaznaczonymi postępami pierwszej epidemii czarnej śmierci. Wg mapy dżuma ominęła Polskę, która zaznaczona jest zielonym kolorem.
Czy Polska była zieloną wyspą na mapie ogarniętej dżumą Europy? (rys. Roger_Zenner, Andy85719, CC BY-SA 3.0)

Z naszego punktu widzenia bardziej interesujące jest to, że leżący u podstaw owych obliczeń model epidemiologiczny wyklucza, aby jakikolwiek większy obszar Europy zdołał uniknąć katastrofy wywołanej przez dżumę. Zaraza poruszała się wzdłuż morskich szlaków handlowych, wdzierając się z łatwością do głównym portów, z których dość szybko docierała spławnymi rzekami do ośrodków w głębi lądu. Ostatni, najwolniejszy etap podróży przebiegał po lokalnych sieciach komunikacyjnych wokół cyklicznie organizowanych targów.

Przypatrzmy się mechanizmowi z perspektywy Królestwa Polskiego. Późną jesienią 1349 roku pierwsze ogniska epidemii dżumy zanotowano w Elblągu i Fromborku. Tuż po ustąpieniu zimy zaraza wkroczyła też do Gdańska, by stamtąd wzdłuż szlaku handlowego w górę Wisły dotrzeć do Torunia w 1351 roku. W tym samym czasie zbierała swoje krwawe żniwo u zachodnich granic królestwa we Frankfurcie nad Odrą, znacznym ośrodku na szlaku tranzytowym z Niemiec przez Polskę na Ruś. Jeśli dodamy, że przypadki choroby poświadczone są na Śląsku i na Węgrzech, skąd szli nie tylko kupcy, ale i biczownicy, okaże się, że zagrożenie wdzierało się do Królestwa Polskiego z trzech stron jednocześnie.

Norweski historyk przekonuje również, że na znaczne straty demograficzne na ziemiach polskich wskazuje wzrost wynagrodzeń robotników krakowskich oraz towarzyszący mu jednoczesny spadek cen zbóż. Odpowiadałoby to prawidłowościom obserwowanym w dotkniętych zarazą Anglii i Francji, gdzie wysoka śmiertelność oznaczała nie tylko gwałtowny spadek liczby rąk do pracy, ale też przynajmniej okresową nadwyżkę żywności.

Z drugiej jednak strony przesłanką świadczącą o niewielkich rozmiarach epidemii w Małopolsce mogą być wpływy z daniny pobieranej przez papieży od chrześcijańskich mieszkańców Korony, tzw. świętopietrza. Wysokość wpłat z diecezji krakowskiej z roku 1346 nie różni się znacząco od tych z roku 1352. Mogłoby to świadczyć o tym, że pierwsza fala pandemii obeszła się przynajmniej z południową częścią Korony dość łagodnie.

Średniowieczne szlaki handlowe (rys. Martin Månsson)

Zielona wyspa?

Nie sposób odmówić tezom Benedictowa logicznej spójności. Wystarczy rzut oka na mapę Polski, by stwierdzić, iż nie była ona krajem izolowanym nieprzekraczalnymi barierami geograficznymi. Przeciwnie, przecinały się tu prostopadle dwa istotne tranzytowe szlaki kupieckie, napływali tu koloniści, biczownicy czy Żydzi. Pamiętajmy przy tym, że dżuma była integralnym elementem szerszego kryzysu biologicznego-cywilizacyjnego, który nawiedził Europę w XIV wieku.

Śmierć („Mors”) siedzi okrakiem na lwie, którego długi ogon jest zakończony kulą ognia (Piekło). Głód („Fames”) wskazuje na swoje usta (rys. z „Apokalipsy” w „Biblii Pauperum” zilustrowanej w Erfurcie w czasie wielkiego głodu)

O tym, że Polska była narażona na choroby zakaźne przywlekane spoza jej granic, świadczy przekaz Długosza wspominający pod 1294 rokiem o wystąpieniu na naszych ziemiach idącego z Azji pomoru bydła. Najprawdopodobniej była to ta sama choroba, która w dwóch kolejnych dekadach zdziesiątkowała pogłowia w krajach zachodnich (1314–1325).

Nie ominęła też ziem nad Wisłą katastrofa wielkiego głodu, czyli dramatycznego wzrostu śmiertelności w Europie spowodowanego chronicznym nieurodzajem w latach 1310–1325. A ta zdaniem wielu historyków mogła uczynić osłabioną populację szczególnie podatną na pierwszą falę dżumy. Kulminacja trwającego trzy lata nieurodzaju w Polsce przyszła w 1319 roku. Wówczas to, jak donoszą dziejopisarze, nie tylko rodzice zabijali i pożerali własne dzieci, ale zdarzało się widzieć ogryzane ciała wisielców na szubienicach.

Gdzie ci kronikarze…

Jeśli przyjmiemy, że Polska została spustoszona przez epidemię, to nasuwa się pytanie, dlaczego współcześni pozostawili o niej jedynie garść lakonicznych zapisków. Zacznijmy od piszącego sto lat później Długosza. Przekonuje on, że dżuma zaatakowała Królestwo Polskie już w 1348 roku, opisując przy tym objawy wskazujące na dwie formy choroby: dymieniczną i płucną.

Zastanawiająco wczesna data i precyzyjna wiedza lekarska wskazują, że nasz wielki kronikarz zilustrował rzekomą zarazę w Polsce słynną relacją z epidemii na dworze papieskim w Awinionie pióra chirurga Gui Chauliaca. W połączeniu ze wspomnianą odległością od opisywanych wydarzeń dramatycznie zmniejsza to wiarygodność Długosza w interesującej nas kwestii. W kolejnej zapisce nie wykracza on poza przyjęty wówczas schemat relacjonowania moru. W roku 1349 ofiarą przedłużającej się epidemii padali wg dziejopisa zarówno szlachetni, jak i pospolity lud. Pustoszały nie tylko domy, ale i całe miasteczka. Ocalali kierowali prośby ku niebiosom, biczując się przy tym w nadziei, że Miłosierny rozgoni morowe powietrze…

Zastanawiające, że prowadzony na bieżąco Rocznik Miechowski relacjonuje wówczas jedynie zarazę na Węgrzech, skupiając się ponownie na ponurych procesjach zakrwawionych pokutników wzywających do ukorzenia się przed Stwórcą. Na tym, niestety, kończą się relacje o zarazie w Królestwie Polskim w latach 1349–1350. Przyznajmy, że nie sposób dowiedzieć się z nich czegoś konkretnego.

Badacze czarnej śmierci uczulają, by przyjmować ówczesne relacje dziejopisarskie z dalece posuniętą ostrożnością. W owej krytyce najwięcej uwagi poświęcano oczywiście fantastycznym liczbom zgonów przytaczanym przez kronikarzy. Dopatrywano się wśród nich osobliwej rywalizacji o to, który klasztor czy miasto były widownią najtragiczniejszych wydarzeń. Ponadto wielokrotnie już dowodzono, że nawet kompletne milczenie miejscowych kronik nie stanowi ostatecznego dowodu na nieobecność epidemii. Znamy bowiem przykłady Norwegii oraz miast niderlandzkich, w których wysoka śmiertelność nie pozostawiła praktycznie żadnych śladów w zabytkach historiograficznych.

Wędrowni biczownicy to jedna z grup, która przenikała na ziemie polskie z krajów dotkniętych dżumą (il. z „Kroniki norymberskiej” Hartmanna Schedla, 1493 r.)

Król wizjoner?

Nawet tak wybitny władca, jak ostatni z Piastów, nie mógł zabezpieczyć państwa przed epidemią dżumy (na ilustracji Kazimierz Wielki wg Marcella Bacciarellego)

Czy Kazimierz Wielki jako przezorny gospodarz odizolował swe królestwo, poddając kwarantannie zmierzających doń przybyszy? Przypisywanie tego typu zasług skądinąd wybitnemu władcy nie ma żadnego oparcia w źródłach. Realizacja takiego planu byłaby zresztą przy ówczesnych warunkach zupełnie niewykonalna. Idea kwarantanny jako środka zapobiegającego zarazie rodziła się w bólach w północnej Italii i jeszcze długo okazywała się z reguły nieskuteczna.

Pewien na wpół legendarny przekaz mówi o tym, jak bezwzględny pan Mediolanu uratował miasto przed dżumą, nakazując zamurowanie pierwszych ofiary wraz z rodzinami w ich własnych domach. Faktycznie w pierwszej fali epidemii miasto straciło zaledwie 10–15% mieszkańców, jednak dziesięć lat później ten sam rządzony twardą ręką Mediolan został potężnie spustoszony przez nawrót epidemii. W czasie pierwszej zarazy nieodległa Pistoia wprowadziła ścisłą kwarantannę, zakazując mieszkańcom kontaktów z objętymi zarazą Pizą i Lukką. Pomimo ograniczenia zgromadzeń i wprowadzenia surowych przepisów sanitarnych Pistoia straciła niemal 40% populacji.

O ile zatem improwizowane próby izolowania otoczonych murami miast były przynajmniej technicznie wykonalne, to kwarantanna na rozległych terenach była po prostu niemożliwa. Przekonał się o tym władca niewielkiej Aragonii Pedro IV, który mimo ogromnych starań podejmowanych zanim dżuma dotarła do granic jego królestwa mógł tylko bezradnie obserwować straty sięgające połowy ludności. Skuteczniejsze próby odseparowania większych obszarów wymagały szczelnych kordonów sanitarnych, a zatem paszportów zdrowia, rozbudowanej biurokracji i regularnych wojsk na jej usługach. Na to wszystko trzeba było czekać do XVII wieku.

Poligon doświadczalny

Oprócz ograniczeń logistycznych podstawowym mankamentem średniowiecznych praktyk izolacyjnych było niezrozumienie etiologii choroby. W najlepszym przypadku ograniczano przepływ ludzi i towarów, nie zwracając zupełnie uwagi na pierwszoplanowych nosicieli, czyli gryzonie i insekty. Podejmowane naprędce zabiegi sanitarne z reguły ograniczały się do przeganiania ubogich, palenia wonności oraz wybijania zbłąkanych zwierząt. Sytuację komplikowało kompletne nieprzygotowanie Europy na błyskawicznie postępującą nieznaną chorobę. Co prawda informacje spływające na dwory królewskie poprzedzały niekiedy pierwsze zachorowania o całe tygodnie, ale bywały one zupełnie bałamutne.

Francuscy informatorzy wspomnianego króla Aragonii ostrzegali go o śmiertelnej zarazie roznoszonej przez truciznę dolewaną do wody przez udających uczciwych pielgrzymów i zakonników zbrodniarzy. Działali oni, jak dodawano, z poduszczenia Żydów, którzy sprzysięgli się dla wygubienia wyznawców Chrystusa. Istotnie, tam gdzie brakło pod ręką wyznawców judaizmu, zabijano ich rzekomych agentów. Tak jak w Visby na wyspie Gotland, gdzie w lipcu 1350 roku jednym z pierwszych środków zaradczych wobec zarazy było spalenie na stosie kilku „żydowskich sługusów”.

Palenie Żydów oskarżonych o rozsiewanie zarazy, miniatura z brukselskiego rękopisu z 1349 r. (Bibliothèque royale de Belgique, MS 13076-77, f. 12v.)

Co się odwlecze…

Zrozumiałym grzechem historii popularnej bywało jej nadmierne skupienie na spektakularnej epidemii 1347–1353 roku. Dziś już wiemy, że młode społeczeństwa europejskie dość szybko zdołałyby otrząsnąć się z owej hekatomby, gdyby nie nawracający charakter pandemii. A przecież już w 1361 roku dżuma upomniała się o ocalałych, pustosząc kontynent w niewiele mniejszym stopniu od swej poprzedniczki. Co gorsza, do końca średniowiecza kolejne fale zarazy następowały po sobie w regularnych dziesięcioletnich odstępach.

Wg Długosza w 1360 r. dżuma zabrała ponad połowę populacji Polski (grafika Bronisława Puca wg rysunku Jana Matejki, „Tygodnik Ilustrowany”, r. 1880, nr 230)

Żaden z tych nawrotów nie ominął Królestwa Polskiego. Wiele wręcz wskazuje, że były one tu bardziej śmiercionośne. Długosz notuje, że w 1360 roku morowe powietrze zabrało w Polsce więcej niż połowę ludności, a przecież inne roczniki szły w swych szacunkach jeszcze dalej. Wszystko to oczywiście kronikarska skłonność do przesady, ale uderza fakt, iż liczba niezależnych od siebie relacji systematycznie rośnie. Wzbogacają się też o nowe oznaki kryzysu. Jeśli wierzyć przekazom, pod koniec życia tolerancyjnego Kazimierza doszło do pogromów Żydów, palonych i wieszanych za celowe roznoszenie zarazy.

Wreszcie wiele wskazuje na to, że już po śmierci władcy w roku 1371 nawiedziła Królestwo Polskie największa z dotychczasowych epidemii. Długosz swoim zwyczajem wspomina o opustoszałych domach i osadach. Janko z Czarnkowa podkreśla, że zaraza zabierała ze sobą głównie ludzi młodych. Byłaby to zatem tzw. pestis puerorum (zaraza dziecięca), charakterystyczna dla nawrotów uderzających w pokolenie, które nie zdążyło nabyć krótkotrwałej odporności w poprzednim ataku.

W przypadku późniejszych fal dżumy możemy wreszcie wyjść poza subiektywne i mgliste przekazy kronikarskie. Od dawna poszukiwano w źródłach swoistego sejsmografu, za pomocą którego można byłoby wykryć wstrząs demograficzny na ziemiach polskich. Oczywistym krokiem w tym kierunku było prześledzenie tempa zgonów krakowskich dostojników kościelnych i świeckich w latach 1330–1390. Wstępne wyniki badań opublikowanych przez zespół warszawskich naukowców pozwalają dostrzec przeszło dwukrotny wzrost liczby zgonów we wspomnianej grupie w latach 1371-1373. Jest to przyrost gwałtowny, przy tym doskonale pokrywający się z przekazami o III fali epidemii.

Im dalej w las…

Średniowieczna demografia to wyjątkowo niewdzięczna dziedzina. Dysponując jedynie pośrednimi szczątkowymi danymi, historyk usiłuje przenieść je na szersze obszary, z konieczności bazując przy tym na szeregu hipotez i umownych przeliczników. Nawet tam, gdzie posiadamy nieporównywanie bogatsze niż na ziemiach polskich źródła, szacunki śmiertelności, jak w przypadku Londynu, wahać się mogą w przedziałach od 25% do przeszło 60%. Podejmowane coraz częściej badania lokalne ukazują jeszcze jedno zjawisko: skrajnie zróżnicowane rozłożenie śmiertelności w granicach niewielkich obszarów.

Badania Martina Nodla nad śmiertelnością w diecezji praskiej w czasie najcięższej zarazy w latach 1380–1381 dowodzą, że tereny wokół miasteczka Stříbro w zachodnich Czechach wyszły z niej niemal bez szwanku, podczas gdy w odległym o kilkadziesiąt kilometrów dekanacie rakownickim życie straciła niemal połowa parafialnego kleru. Podobne obserwacje płynące z lokalnych studiów w Niemczech i Francji powinny przestrzec przed daleko idącymi uogólnieniami śmiertelności, opartymi o ekstrapolacje z terenów dobrze udokumentowanych na te, w których źródeł brakuje.

Zaraza we Florencji w 1348 r. opisana przez Boccaccia w „Dekameronie” (Wellcome Images, nr L0072270, CC BY 4.0)

Stawia to również pod znakiem zapytania sens sporządzania schematycznych map ukazujących w śmiertelność zarazy w skali kontynentu. Albo stopień uproszczeń zbliżałby się do granicy przekłamania, albo musiałyby być one bardzo szczegółowe, a przez to nieczytelne i jednocześnie mocno anegdotyczne. Nie szukając lepszych porównań, nasza mapa przypominałaby obraz ułożony z kilkunastu procent przypadkowych puzzli.

Résumé: dżuma nas nie ominęła

Mimo powyższych zastrzeżeń pokuśmy się o najogólniejsze wnioski.Nie pójdziemy w nich tak daleko, jak uczynił to Benedictow, który mimo sugestywnego opisu grzeszy niekiedy nonszalanckim podejściem do problemów źródłowych. Mimo to możemy z pełną odpowiedzialnością potwierdzić, że dżuma dotarła do ziem polskich już w 1351 roku. Zastanawiający brak źródeł prawdopodobnie wskazuje na to, że w owej pierwszej fali była ona łagodniejsza niż w zachodniej Europie.

Mapa Europy obrazująca za pomocą kolorów i strzałek rozprzestrzenianie się czarnej śmierci w Europie. Wg tej mapy dżuma nie ominęła Polski.
Rozprzestrzenianie się pierwszej fali czarnej śmierci w Europie wg pracy O.J. Benedictowa (rys. Flappiefh, CC BY-SA 4.0)

Jeśli podejmowano jakiekolwiek działania antyepidemiologiczne, nie mogły mieć one większego wpływu na obniżoną śmiertelność, która musiała rozkładać się niejednolicie. Ziemie polskie najpewniej nie różniły się w tym względzie od Czech, Węgier,a nawet prężnych bawarskich ośrodków jak Norymberga czy Augsburg.

Być może wszystkie te miejsca zanotowały niższą śmiertelność z powodu mniejszego natężenia kontaktów międzyludzkich w porównaniu do doskonale skomunikowanych wybrzeży zachodniej i południowej Europy. Być może podatny na mutacje szczep w czasie trwającego kilka lat międzykontynentalnego wojażu osłabł w swej zjadliwości zanim dotarł do Europy Środkowej. Jeszcze tego nie wiemy.

Fakt, że dwie późniejsze fale dżumy dotarły do Królestwa Kazimierza, przemawia przeciwko istnieniu skutecznych form kwarantanny. Nakazuje to także, jak sądzę, odrzucić fantastyczne spekulacje na temat rzekomej odporności miejscowej populacji, wyróżniającego ją poziomu higieny czy mniejszej populacji gryzoni.

Jeśli można byłoby nawet zatrzymać na granicach ludzi, nie sposób zrobić tego samego z pchłami (fot. Centers for Disease Control and Prevention’s Public Health Image Library, nr #2069, domena publiczna)

Rejestrowany w Królestwie Polskim rytm pandemii wyraźnie wpisuje się prawidłowość środkowoeuropejską. Zarówno w Czechach, ze szczytem śmiertelności w latach 1380–1381, jak i wielu miastach bawarskich poddanych niedawno analizie przez Manfreda Vasolda, to właśnie II i III fala czarnej śmierci pozostawiły wyraźniejsze ślady źródłowe.

Mądrość ukryta w lasach

Tylko tyle? Wielu czytających odczuwa zapewne niedosyt. Być może pocieszy ich fakt, że niezwykły postęp międzydyscyplinarnych badań nad czarną śmiercią daje nadzieje, że za kilka lat będziemy w stanie wydatnie uzupełnić powyższy obraz. Zwiastują to szczególnie trwające testy laboratoryjne nad szeregiem kluczowych spornych kwestii, takich jak zdolności wszy ludzkiej do efektywnego przenoszenia dżumy, zakres odporności nabytej, wreszcie odkrytego już zróżnicowania genetycznego szczepów bakterii występujących w późnośredniowiecznej Europie.

O tym, że należy z uwagą śledzić najnowsze odkrycia, chociażby w dziedzinie dendrochronologii, przekonują rezultaty badań zespołu szwajcarskich naukowców opublikowane w 2009 roku. Wynika z nich, że demograficzna katastrofa w Europie w połowie XIV wieku doprowadziła do gwałtownego wzrostu zalesienia na całym kontynencie. Oznaczało to okresowe odwrócenie postępującego od XI wieku trendu wyrębu lasów pod pola uprawne i na rosnące potrzeby budowlane.

Także Polska w świetle tych badań zaczęła dosłownie dziczeć, chociaż przyrost obszarów zalesionych był tu mniej spektakularny i wynosił ok. 10% w roku 1400 w porównaniu do roku 1350. Można to uznać za kolejny pośredni dowód na to, że Polska nie uniknęła strat demograficznych spowodowanych czarną śmiercią.

Motyw „danse macabre”, popularny w okresie późnego średniowiecza, zainspirowany został czarną śmiercią (drzeworyt Michaela Wolgemuta z 1493 r.)

Bibliografia

  • Ole Benedictow, The Black Death 1346–1353. The Complete History, The Boydell Press, Woodbridge 2004.
  • Bruce Campbell, The Great Transition. Climate, Disease and Society in the Late-Medieval World, Cambridge University Press, Cambridge 2016.
  • Agata Chilińska, Urszula Zawadzka, Arkadiusz Sołtysiak, Pandemia dżumy w latach 1348–1379 na terenach Królestwa Polskiego. Model epidemiologiczny i źródła historyczne, [w:] Epidemie, klęski, wojny. Funeralia Lednickie-Spotkanie 10, red. Wojciech Dzieduszycki, Jacek Wrzesiński, Wydawnictwo SNAP, Poznań 2008, s. 165–174.
  • George Christakos i in., Interdisciplinary Public Health Reasoning and Epidemic Modelling. The Case of Black Death, Springer Verlag, Berling–Heidelberg–New York 2005.
  • Daniel Curtis, Jorris Roosen, The ‘light touch’ of the Black Death in the Southern Netherlands: an urban trick?, „The Economic History Review”, 00 (2018), s. 1–25.
  • Elisabeth Carpentier, Autour de la peste noire. Famines et épidémies dans l’histoire du XIVe siécle, „Annales ESC”, vol. 17 (1962), № 6, s. 1062–1092.
  • Giorgio Cosmacini, Storia della medicina e della sanità in Italia, Dalla peste nera ai giorni nostri, Laterza, Roma–Bari 2016.
  • Robert Gottfried, The Black Death. Natural and Human Disaster in Medieval Europe, The Free Press, New York–London–Toronto–Sydney 1983.
  • František Graus, Autour de la peste noire au XIVe siècle en Bohême, „Annales ESC”, vol. 18 (1963), № 4, s. 720–724.
  • Monica Green, Editor’s Introduction to Pandemic Disease in the Medieval World. Rethinking the Black Death, „Medieval Globe”, vol.1 (2014), s. 9–26.
  • Taż, Taking “Pandemic” Seriously. Making the Black Death Global, „Medieval Globe”, vol. 1 (2014), s. 27–62.
  • Anne Karin Hufthammer, Lars Walløe, Rats cannot have been intermediate hosts for Yersinia pestis during medieval plague epidemics in Northern Europe, „Journal of Archaeological Science”, vol. 40 (2013), № 4, s. 1752–1759.
  • Lester Little, Plague Historians in Lab Coats, „Past and Present”, vol. 213 (2011), № 1, s. 267–290.
  • David Mengel, A Plague on Bohemia? Mapping the Black Death, „Past and Present”, vol. 211 (2011), № 1, s. 3–34.
  • Manfred Vasold, Die Ausbreitung des Schwarzen Todes in Deutschland nach 1348. Zugleich ein Beitrag zur deutschen Bevölkerungsgeschichte, „Historische Zeitschrift”, Bd. 277 (2003), H. 2, s. 281–308.
  • Philip Ziegler, The Black Death, Harper Collins, London 1969.

7 KOMENTARZE

  1. „Zastanawiająco wczesna data i precyzyjna wiedza lekarska wskazują, że nasz wielki kronikarz zilustrował rzekomą zarazę w Polsce słynną relacją z epidemii na dworze papieskim w Awinionie pióra chirurga Gui Chauliaca. W połączeniu ze wspomnianą odległością od opisywanych wydarzeń dramatycznie zmniejsza to wiarygodność Długosza w interesującej nas kwestii. ” – no tak, zgodnie z „taką logika”, skoro TV w Polsce pokazała bardzo odległe wydarzenia, z kraju dlaszego niż Francja, Włochy ze zburzenia WTC, to na pewno powtarzanie za kimś jest kłamstwem, więc TV kłamie i w ogóle żadne wieże nie uległy zniszczeniu ? Autora „logika” , po prostu powala

  2. Dziwi mnie bardzo, że autor pominął książkę ks. Jana Kracika „Pokonać czarną śmierć”, w której historyk ten opisał wydarzenia zwiazane z kolejnymi falami dżumy udwerzajacymi w Polskę. Fala z lat 1348-50 w samym tylko Krakowie spowodowała śmierć 20 tys. ludzi. Książka ks.Kracika w zeszłym roku miała kolejne wydanie. Jest mało prawdopodobne, by jej pan Łukasz Kowalczyk nie znał. Wybiórcze traktowanie literatury przedmiotu nawet w popularyzatorskim tekscie nie przystoi. Będę w przyszłości uważać na materiały zamieszczane przez Tytusa.

    • Mam przed sobą drugie (2012 r.) wydanie książki ks. Kracika (zmarł w 2014 roku, więc w edycji z 2020 roku już raczej niczego nie dodał). Ciekawa to praca i wartościowa, ale poświęcona zasadniczo czasom późniejszym, nowożytnym, nie zaś pierwszym, średniowiecznym epidemiom czarnej śmierci. Liczby ofiar z lat 1348–1350 w Krakowie – wbrew temu, co Pan pisze – autor nie podaje, a liczba 20 tys. pada w odniesieniu do 1360 roku. Przypis umieszczony przy tej informacji odsyła do trzech pozycji: artykułu z 1970 roku dotyczącego dżumy w Gdańsku w 1709 roku, do ogólnej pracy z 1899 roku (sic!) oraz do relatywnie nowej książki Ch. Duncan i S. Scott, która jednak nie podaje żadnych danych na temat liczby ofiar czarnej śmierci w Krakowie w XIV wieku.

      Co więcej, powiedzieć trzeba, że ks. Kracik nie korzysta w ogóle z nowej literatury przedmiotu przywołanej przez autora powyższego artykułu. Nie korzysta też z żadnych źródeł, które powstałyby w średniowieczu. Jedno i drugiej jest zresztą w pełni zrozumiałe, gdyż temat książki ks. Kracika, poświęcony nowożytnym postawom wobec zarazy, jest inny niż temat artykułu, pod którym dyskutujemy.

      Chciałbym też podkreślić, że jednym z zadań popularyzatora historii jest taki dobór literatury, by pozwalał on przedstawić aktualny stan wiedzy naukowej na dany temat, ale nie jest obowiązkiem autora czytanie i uwzględnianie w bibliografii wszystkiego, co ukazało się na dany temat, a już zwłaszcza tych pozycji, które o ten temat jedynie zahaczają i niczego nowego w przedmiocie artykułu nie wnoszą.

      Na koniec pragnę zauważyć, że informacja o wielotysięcznej liczbie ofiar dżumy w Krakowie – czy to w latach 1348–1350, czy to w roku 1360 – w żaden sposób nie podważa tez zawartych w artykule. Wręcz przeciwnie – taka liczba zmarłych w stolicy królestwa Kazimierza Wielkiego jedynie potwierdzałaby to, czego dowodzi autor – że dżuma ówczesnej Polski nie ominęła.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!