Bombowce nigdy nie cieszyły się takim zainteresowaniem jak myśliwce. To piloci tych drugich błyszczą na okładkach i rozkładówkach, a ich imiona znają tysiące. Osiągnięcia drużynowe nie cieszą się, niestety, podobną uwagą publiczności. Przypomnijmy więc o pomijanych bohaterach powietrznych walk.
Aby tłumy mogły pokochać sukces, musi on mieć konkretną twarz, na której mogą skupić się emocje wiwatujących. Mniej lub bardziej świadomie, wielbimy spersonifikowanych zwycięzców, spychając innych uczestników zdarzeń w cień, nawet jeśli bez nich dany „bohater” nie zrealizowałby swej misji.
Nietrudno uzasadnić to twierdzenie, wystarczy przypomnieć misję Apollo 11 i lądowanie na Księżycu. Wszyscy pamiętamy, że jako pierwszy na powierzchnię naszego naturalnego satelity zszedł Neil Armstong. Ale kto był drugi? Jak nazywał się trzeci astronauta, który krążył wokół Księżyca i pilotował moduł dowodzenia? A przecież Armstrong nie oderwałby się bez nich od Ziemi.

Mając powyższe na uwadze, spróbujmy przyjrzeć się roli strzelców pokładowych służących w siłach lotniczych państw zaangażowanych w działania zbrojne w czasie II wojny światowej.
Krótka historia strzelców pokładowych
Za pierwszego człowieka w historii, który oddał strzał z broni palnej z lecącego samolotu, uznaje się Jacoba E. Fickela, który w sierpniu 1910 roku, lecąc samolotem Curtiss D (za sterami siedział Charles F. Willard), wystrzelił dwa razy do celu naziemnego z karabinu Springfield 1903. W ten sposób major stał się pierwszym w historii strzelcem pokładowym.

Kamieniem milowym w procesie militaryzacji lotnictwa stał się 8 czerwca 1912 roku, kiedy to kapitan Charles De F. Chandler zabrał ze sobą na pokład samolotu Wright Model B ręczny karabin maszynowy Lewisa, a następnie ostrzelał z niego rozciągniętą na ziemi brezentową tarczę, lecąc na wysokości ok. 90 metrów (pilotował porucznik Roy Kirtland). Z 47 wystrzelonych naboi trafiło około 12%.
Dalsze postępy w tej dziedzinie przyniosła Wielka Wojna i dążenie do rozwiązania problemu montażu broni maszynowej na samolocie. Dopóki nie pojawił się synchronizator, jednym ze sposobów na uniknięcie odstrzelenia własnego śmigła było przeniesienie silnika na tył samolotu (tzw. „pchacz”). Niektóre z tych maszyn były myśliwcami jednomiejscowymi, w innych jednak zasiadało dwóch lotników – pilot z tyłu, a strzelec i obserwator z przodu, co w połączeniu z ruchomym karabinem lub karabinami dawało całkiem szerokie pole ostrzału.

Domknięciem kwestii wykorzystywania strzelców pokładowych w działaniach zbrojnych stało się wprowadzenie do użytku w lipcu 1916 roku tak zwanej obrotnicy Scarffa. Ta prosta w swej istocie konstrukcja pozwalała na prowadzenie ognia w zakresie pełnych 360 stopni, zapewniając jednocześnie wystarczająco stabilne podparcie broni. Ulepszane i modyfikowane, obrotnice te pozostały w użyciu aż do końca lat trzydziestych XX wieku.
Wielka Wojna cz. II
Szybki bombowiec. To hasło rozbrzmiewało w głowach wszystkich konstruktorów bombowców drugiej połowy dwudziestolecia międzywojennego. Wielkie i ciężkie maszyny niosące śmierć i zagładę mogły hulać co najwyżej po kartach książek i komiksów, na stołach kreślarskich rządziły małe i zwinne maszyny. Ówczesne myśliwce (najczęściej dwupłaty) były stosunkowo powolne, co rodziło nadzieję na spełnienie marzenia Giulio Douheta o rozstrzygającej roli lotnictwa w przyszłych wojnach.
Aby jednak idea ta mogła zostać zrealizowana w rzeczywistości, nowe bombowce musiały być rzeczywiście szybkie, co wymuszało z kolei ograniczanie ich wagi. Idąc dalej owym konstruktorskim ciągiem wnioskowania, skoro w bombowcu naprawdę niezbędnymi elementami są płatowiec, silnik z osprzętem, pilot, bomby etc., to po zamknięciu tejże grupy pozostają rzeczy, które można usunąć lub też zredukować do minimum. Jedną z nich byli strzelcy i kaliber ich broni, ograniczany zazwyczaj do najpopularniejszego w danym kraju kalibru broni strzeleckiej.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej w lotnictwie myśliwskim nastąpiła jednak mała rewolucja. Dwupłaty raptownie przechodziły do lamusa (lub jednostek drugoliniowych), a ich miejsce zajmowały nowoczesne maszyny o mocnych silnikach i solidnych kadłubach, rozwijające wystarczającą prędkość niezbędną do dogonienia (i przegonienia) owych „szybkich” bombowców.
Przykładem rezultatów takiego spotkania może być starcie z 18 grudnia 1940 roku. 22 Wellingtony (całkiem solidnie uzbrojone jak na owe czasy) lecące bez eskorty zostały zaatakowane przez niemieckie myśliwce Me-109 i 110 nad Zatoką Helgolandzką. W rezultacie Brytyjczycy stracili 12 maszyn, a 3 dalsze rozbiły się podczas lądowania. Niemcy stracili 3 „stodziewiątki”. Zginęło 57 lotników RAF i 2 pilotów Luftwaffe.

Rok 1940 pokazał wyraźną przewagę myśliwców nad bombowcami, spychanymi coraz bardziej do działań nocnych. Podejmowano też próby zwiększania liczby defensywnych stanowisk strzeleckich na samolotach, montowano też na nich broń coraz większego kalibru. Proces ten doprowadził do narodzin amerykańskich ciężkich bombowców, obficie wyposażanych w zasilane taśmowo WKM-y kalibru 12,7 mm.
Te „latające fortece” miały samodzielnie przebijać się do swych celów przez niemiecką obronę powietrzną. Kulminacją takiego podejścia stał się nalot na Schweinfurt z 14 października 1943 roku. Z 291 bombowców B-17 Niemcy (lotnictwo + obrona przeciwlotnicza) zestrzelili 60, a dalsze 17 trzeba było złomować po powrocie. 642 amerykańskich lotników zginęło, zostało rannych lub dostało się do niewoli. Będąc pod wrażeniem strat, Amerykanie zaprzestali nalotów dziennych wykonywanych poza zasięgiem własnych myśliwców aż do lutego 1944 roku.
Luftwaffe straciła ok. 30 maszyn.

Wnioski
Przebieg działań lotniczych w czasie II wojny światowej jasno pokazał, że mit o „szybkim” bombowcu czy też o „latających fortecach” jest pozbawioną jakichkolwiek podstaw bajką zbyt długo opowiadaną w rozmaitych sztabach czy biurach konstrukcyjnych. Wszędzie tam, gdzie istniała dobrze zorganizowana obrona powietrzna dysponująca nowoczesnymi myśliwcami, samotne bombowce nie miały czego szukać, a nawet jeśli towarzyszyła im eskorta, bombowce i tak ponosiły straty. Niemcy mieli okazję przekonać się o tym podczas bitwy o Anglię, a Amerykanie i Brytyjczycy nad Niemcami.
Wspomniane fakty nie ujmują jednak niczego z poświęcenia i bohaterstwa załóg bombowców jako takich, a strzelców pokładowych w szczególności. Ci ludzie, mając często do dyspozycji pojedynczy karabin maszynowy i niechronieni w żaden sposób przed pociskami, musieli mierzyć się z lepiej uzbrojonymi i szybszymi maszynami wroga, patrząc niejako prosto w lufy karabinów i działek atakującego myśliwca. Nie mogli uciec, skręcić, zwolnić czy przyspieszyć – tym zajmował się pilot. Oni mieli po prostu trwać i walczyć. Choćby z tego powodu warto o nich przypomnieć.
Początki




Szkolenie





Służba




















Uszkodzenia






Bibliografia
- Giulio Douhet, Panowanie w powietrzu, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1965.
- Donald Nijboer, An Illustrated history of world war II aircraft turrets and gun possitions, Airlife Publishing Ltd, Shrewsbury 2001.
- Harry Woodman, Early aircraft armament. The aeroplane and the gun up to 1918, Smithsonian Institution Press, Washington 1989.
- Wallace R. Clarke, British aircraft armament, Vol. 1, RAF gun turrets from 1914 to the present day, Patrick Stephens Limited, Sparkford 1993.