Stara pieśń wojskowa rzecze: „Śpij kolego w ciemnym grobie”. Pierwszy pochówek poległego żołnierza był jednak zazwyczaj tymczasowy i zależny od dobrej woli towarzyszy broni. Forma grobu również bywała różna, od pieczołowicie wykonanej mogiły po zwykłą górkę ziemi oznaczoną byle czym.
Problem pochówków poległych żołnierzy (czy też wojowników) jest tak stary, jak sama wojna, zjawisko towarzyszące ludzkości już od zamierzchłych czasów. Przez tysiące lat ludzie toczyli ze sobą mniejsze czy większe walki w imię najróżniejszych ideałów czy domniemanych korzyści. Niezależnie od przyczyn i rezultatu, jedynym pewnym efektem wojny są polegli żołnierze i ich groby, zaściełające pola bitew i tereny przyległe.

Krótka historia nieśmiertelnika
Z tematyką grobów wojskowych wiąże się nierozłącznie zagadnienie właściwej identyfikacji poległych, stąd też wypada poświęcić temu zagadnieniu choć parę słów. Pierwsze znane nam wzmianki o podejmowaniu przez walczących prób ułatwienia ewentualnej późniejszej identyfikacji swego ciała pochodzą już z II wieku naszej ery. Wspomina o nich rzymski retor i adwokat Poliajnos w dziele „Podstępy wojenne”:
Lacedemończycy mieli zamiar wydać bitwę Messeńczykom i postanowili zwyciężyć albo ponieść śmierć w walce. Aby ułatwić domownikom rozpoznanie bliskich podczas podnoszenia poległych z pola walki, każdy napisał swoje imię na tabliczce i przymocował ją sobie do lewej ręki.
Dlaczego do lewej? W tej ręce hoplici trzymali swe tarcze, więc istniało mniejsze prawdopodobieństwo jej odcięcia niż prawej (a także niż w przypadku głowy).

Sami Rzymianie również podejmowali starania w celu zabezpieczenia możliwości identyfikacji zwłok swych żołnierzy. O ile podpisywanie tarcz można uznać za zabieg związany bardziej z gospodarczo-materiałową stroną funkcjonowania rzymskiego legionu, to tzw. signacula, małe metalowe płytki zawierające dane osobowe żołnierza, a noszone w małym woreczku wieszanym na szyi, mogą być uznane za pewien pierwowzór dzisiejszych tabliczek identyfikacyjnych. Trudno mieć tu jednak pewność ze względu na pewne ograniczenia w liczbie i dostępności źródeł pisanych i archeologicznych.
Nie ulega za to wątpliwości, że nieśmiertelniki, przedmioty mające zachować dane osobowe żołnierzy czyniąc ich metaforycznie nieśmiertelnymi w pamięci ludzkiej, stały się powszechne dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Dlaczego tak późno?
Siła pary a siła rażenia
Głównym powodem wprowadzenia różnorakich nieśmiertelników był postęp techniki wojskowej, nierozerwalnie związany z rewolucją przemysłową. Gdy James Watt usprawniał maszynę parową Newcomena, zapewne nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo nowe środki produkcji zmienią reguły prowadzenia działań wojennych. Dzięki rozwojowi w tym zakresie armie na całym świecie dostały niebawem do ręki celniejsze karabiny i działa o większym zasięgu oraz bardziej niszczycielskich pociskach. Zwiększyło to obszar zajmowany przez walczące strony, miało też jednak olbrzymi wpływ na kwestię identyfikacji nieszczęśliwców, którzy znaleźli się na drodze lecącego pocisku.

Nie wchodząc w dość przykre detale medyczne, dość będzie powiedzieć, że szybko lecący ołowiany pocisk ostrołukowy mógł, w wypadku trafienia w głowę, dość znacząco utrudnić późniejszą identyfikację zwłok. Sytuacja była jeszcze gorsza w przypadku bliskiej eksplozji nowoczesnego pocisku artyleryjskiego – czy to na ziemi, czy też w powietrzu (np. w wypadku szrapneli). Nowoczesne środki walki znacząco utrudniały rozpoznanie poległych w warunkach wojny masowej, w której obydwie strony wykorzystywały rzesze poborowych i ochotników.
Groby nieznanych żołnierzy
Bardzo bolesnym przykładem skutków braku solidnych i trwałych środków pozwalających na identyfikację żołnierskich zwłok są dane dotyczące amerykańskiej wojny secesyjnej, a dokładniej statystyki Vicksburg National Cemetery, utworzonego w 1866 roku jako miejsce wiecznego spoczynku dla poległych unionistów. Przeniesiono tam wiele ciał, pochowanych na nieraz oddalonych pobojowiskach.
Niestety, w wielu wypadkach ustalenie danych osobowych było niemożliwe. Działo się tak, gdy przy poległych nie znaleziono niczego pozwalającego na identyfikację (np. podpisanej klamry czy prywatnie pozyskanego nieśmiertelnika), a napis na drewnianej tabliczce (czy krzyżu) oznaczającej miejsce pochówku był już nieczytelny – rzecz jasna o ile taka informacja w ogóle została kiedykolwiek tam umieszczona. Z ponad 17 tysięcy pochówków na tym cmentarzu prawie 13 tysięcy (75%) jest bezimiennych. W skali całych USA 54% pochowanych unionistów leży w anonimowych grobach.

W Europie nie bywało zresztą lepiej. Po wygranej przez Prusy bitwie pod Sadową z 1866 roku zwycięzcom nie udało się zidentyfikować ok. 1500 poległych, choć zwycięzcy stracili „zaledwie” ok. 2 tysięcy żołnierzy.
Patrząc na skalę opisywanego zjawiska, można zrozumieć, dlaczego akurat XIX wiek przyniósł wprowadzenie na masową skalę trwałych środków identyfikacji poległych. Ta sama rewolucja przemysłowa, która stała się przyczyną wielu żołnierskich cierpień, umożliwiła także produkcję metalowych tabliczek (zdarzały się tu odstępstwa w postaci pojemniczków czy użycia innych materiałów) zawierających podstawowe dane osobowe żołnierza. W krótkim czasie posiadanie takiego czy innego nieśmiertelnika stało się okołowojskową normą.
Legenda „psiej blaszki”
Nie do końca wiadomo, skąd konkretnie miał się wziąć zwyczaj nazywania wojskowych znaków tożsamości „psimi blaszkami”. Jedno z podawanych wyjaśnień dotyczy Prus, gdzie po zakończeniu wojny prusko-duńskiej pewien berliński rzemieślnik miał zaproponować wydawanie żołnierzom „Hundesmarke” – znaków tożsamości wzorowanych na psich znaczkach wieszanych na obrożach jako dowód opłacenia stosownego podatku od czworonogów. Król Wilhelm I miał jednak wściec się na tę propozycję krzycząc, że jego żołnierze nie są psami. Same znaczki w końcu wprowadzono, lecz zabroniono używać ich psiej nazwy.
Amerykanie mają (oczywiście) własną wersję tej historii. Według niej mimowolnym inspiratorem owej nazwy jest magnat prasowy Wiliam Randolph Hearst. Na mocy „The Social Security Act” z 1935 roku każdy obywatel USA otrzymał własny numer ubezpieczenia społecznego. Jednym z pomysłów, dodajmy błyskawicznie odrzuconym, na ułatwienie zapamiętywania tegoż numeru przez poszczególnych obywateli, było wydanie im specjalnych metalowych tabliczek z imieniem, nazwiskiem i rzeczonym numerem. Hearst, wysoce nieprzychylny wobec prezydenta Roosevelta, natychmiast podchwycił tę ideę, strasząc Amerykanów, że będą traktowani i oznakowani jak psy właśnie za pomocą „psich blaszek”.
Która z tych historii jest prawdziwa? Pierwsza, druga, żadna? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Być może też sami żołnierze, znani przecież z tworzenia specyficznego żargonu do opisywania otaczającego ich świata, niezależnie od siebie doszli do wypracowania tego sposobu określania swych znaczków tożsamości.
Śpij kolego w ciemnym grobie

Choć różnie nazywane i różnorodnie wytwarzane, wojskowe znaki tożsamości oddały nieocenione usługi zarówno wojskowym służbom odpowiedzialnym za organizowanie pochówków, jak i (a może przede wszystkim) rodzinom poległych. Jak pokazują poniższe zdjęcia, miejsce pierwszego pochówku poległego żołnierza było najczęściej bardzo przypadkowe. Najczęściej grzebano go bezpośrednio w pobliżu miejsca zgonu, starając się wykorzystać jakiekolwiek sprzyjające temu elementy otoczenia, choćby leje i rowy.
Bardzo ważnym elementem związanym ze wspomnianymi czynnościami było właściwe i wyraźne oznaczenie grobu, tak by mógł on zostać w późniejszym czasie odnaleziony przez odpowiednie służby (lub innych ludzi wyznaczonych do tego zadania), w celu ekshumacji i przeniesienia na docelowe miejsce spoczynku. Śmierć zaskakiwała żołnierzy w różnych miejscach, nie zawsze odpowiadających osobom, które miały tam później żyć i pracować. Za ekshumacjami przemawiają także względy sanitarne, a także ułatwiają rodzinom odwiedzanie grobów najbliższych. Można w tym dostrzec również element propagandy. Dobrze urządzone cmentarze wojenne są potężnym wizualnym orężem czy to podczas wojny, czy to w czasach powojennych, kiedy to wspomina się poległych, a niekiedy usiłuje się wykorzystywać ich do różnorakich rozgrywek politycznych.
Niniejsza galeria jest skromnym przeglądem zdjęć związanych z pochówkami wojskowymi podczas wojny. Świadomie starałem się ominąć wtórne miejsca pochówków, czyli cmentarze wojenne. Warto mieć przy tym świadomość, że na terenie Rzeczypospolitej (i nie tylko) znajduje się znaczna liczba zapomnianych mogił, w których spoczywają żołnierze wszystkich armii toczących niegdyś walki na dzisiejszym obszarze naszego państwa.


















Bibliografia
- Poliajnos, Podstępy wojenne, Przełożyła, wstępem i przypisami opatrzyła Małgorzata Borowska, Prószyński i S-ka, Warszawa 2003.
- David O’Mara, Identifying the Dead: a Short Study of the Identification Tags of 1914–1918, [w:] The Western Front Association, [dostęp: 2 listopada 2020], <https://www.westernfrontassociation.com/world-war-i-articles/identifying-the-dead-a-short-study-of-the-identification-tags-of-1914-1918/>.
- The Infamous Dog-Tag, [w:] Social Security Administration, [dostęp: 2 listopada 2020], <https://www.ssa.gov/history/ssn/dogtag.html>.
- Katie Lange, Dog Tag History: How the Tradition & Nickname Started, [w:] U.S. Department of Defense, 9 września 2020 [dostęp: 2 listopada 2020], <https://www.defense.gov/Explore/Inside-DOD/Blog/Article/2340760/dog-tag-history-how-the-tradition-nickname-started/>.
- Vicksburg National Cemetery History, [w:] National Park Service, 3 marca 2018 [dostęp: 2 listopada 2020], <https://www.nps.gov/vick/learn/historyculture/cemhistory.htm>.
Autor aby nie pomylił kartacze z szrapnelami?
PS: zaś jako posłowie czy może kolejny artykuł przydałoby się coś o radzieckiej (?) innowacji w postaci mobilnych krematoriów polowych.
HA! Oczywiście, że pomylił. Dziękuję za czujność! A co do owych mobilnych krematoriów – z jednej strony temat jest trochę za świeży, co skutkuje ograniczoną pulą dostępnych materiałów źródłowych, a z drugiej…wbrew pozorom nie jestem fanem tej tematyki, a dla zdrowia psychicznego warto czasem kierować się w kierunku ciut mniej makabrycznych tematów. Tak więc nawet jeśli taki materiał zagości kiedyś na łamach Hrabiego, to nie ja będę jego autorem 😉