To (dosłownie!) historia jak z filmu Clinta Eastwooda. Jest w niej wybuch bomby, niespodziewany bohater, intrygi i szalejąca prasa, a wszystko z igrzyskami olimpijskimi w tle. To również opowieść o dobrym, złym i… wrobionym.

Igrzyska olimpijskie to nie tylko święty czas pokoju i rywalizacji sportowej. To również koncerty, zabawa, wymiana doświadczeń kulturowych, spotkania. To także ludzie, którzy tworzą tę atmosferę: kibice, sportowcy, organizatorzy i dziennikarze. Przed rozpoczęciem heroicznych zmagań na kortach, basenach i bieżniach oraz po ich zakończeniu wszyscy gromadzą się podczas uroczystych ceremonii, by w niemal rytualny sposób przeżyć otwarcie i zamknięcie sportowego święta. Niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzą, w jakim języku mówią, czują się bezpiecznie, wiedząc, że są otoczeni nimbem olimpijskiego pokoju. Nie zawsze jednak tak było.

Wdowa po Andrem Spitzerze, jednym z 11 izraelskich sportowców zamordowanych w Monachium, zapala znicz w czasie uroczystości upamiętniającej ofiary zamachu, 19 września 1974 r. (fot. Yaakov Saar, ze zbiorów National Photo Collection of Israel, digital ID D148-063, CC BY-SA 3.0)

W dziejach nowożytnych igrzysk olimpijskich trzykrotnie mieliśmy do czynienia z odwołaniem imprezy (Berlin 1916, Helsinki 1940, Londyn 1944; nie liczę tutaj przełożonego turnieju z 2020 roku). Ale nie tylko horror wojny przyćmiewał sportowe zmagania. W 1936 roku podczas igrzysk w Berlinie dało się już dostrzec gęstniejący mrok nazizmu, który powoli ogarniał Europę. Również po 1945 roku, kiedy wydawało się, że najgorsze już minęło, tragedia ponownie przysłoniła olimpijskie stadiony.

W 1972 roku w Monachium w wyniku zamachu terrorystycznego poniosło śmierć 11 członków izraelskiej reprezentacji. Mimo tej ogromnej tragedii, która dokonała się między innymi na terenie wioski olimpijskiej, święto sportu trwało nadal. Dopiero następnego dnia zawieszono zmagania, by podczas ceremonii żałobnej oddać hołd poległym.

Nie tylko Monachium

Ponad 20 lat później świat po raz kolejny wstrzymał oddech. Był spokojny wieczór 27 lipca 1996 roku, Atlanta. W Centennial Olympic Park grała koncert kapela Jack Mack and the Heart Attack. Trzydziestoczteroletni ochroniarz wolontariusz, Richard Jewell, podczas obchodu znalazł przy ławce pod wieżą nagłośnienia podejrzany plecak. Nic nie zapowiadało nadchodzącego dramatu — wszak kilka chwil wcześniej Jewell przegonił z tej okolicy grupkę pijanych osób, stąd pomyślał on, że plecak mógł należeć do jednej z nich.

Sytuacja zaczęła robić się gorąca, kiedy towarzyszący ochroniarzowi Tom Davis z Biura Śledczego Stanu Georgia (G.B.I.) dowiedział się od wspomnianej grupy, że plecak nie należał do nikogo z nich. W wywiadzie udzielonym „Vanity Fair” Jewell tak wspominał następne chwile:

Tak naprawdę to nie miałem w ogóle czasu na panikowanie. Moja wiedza z zakresu służb porządkowych opłaciła się tutaj. Przez myśl, niczym na ekranie komputera, przebiegła mi lista rzeczy, które muszę zrobić. Muszę powiadomić przełożonych. Muszę powiedzieć ludziom w wieży, że coś jest na rzeczy. Muszę być pewny siebie, spokojny i profesjonalny.

Jewell oraz Davis zabezpieczyli teren dookoła plecaka, dali też znać pracownikom z wieży nagłośnienia, by opuścili ją jak najszybciej. Powiadomione zostały odpowiednie służby.

Główna scena w Centennial Olympic Park (fot. Don Ramey Logan, CC BY-SA 4.0)

Nikczemny akt terroru

Różne są bomby. Niewiele z nich jest jednak tak okropnych, jak ta z Atlanty. Rurobomba napchana gwoździami niczym kartacz eksplodowała 2–3 minuty po rozpoczęciu ewakuacji, zabiła jedną osobę, a raniła kolejnych 111. Tylko dzięki szybkiej akcji Jewella i Davisa uniknięto większej liczby ofiar.

Miejsce wybuchu bomby pod wieżą nagłośnienia (fot. Don Ramey Logan, CC BY-SA 4.0)

Kiedy do Centennial Olympic Park dotarły służby, niczym w amerykańskich filmach doszło do przepychanek między FBI a lokalną policją o jurysdykcję w miejscu zdarzenia. W międzyczasie Richard Jewell zadzwonił do swojej matki, informując ją, że nic mu nie jest i by nie dawała wiary temu, co pokazują w telewizji. Nie spodziewał się jednak, że wkrótce prośba ta stanie się znacznie ważniejsza.

Tymczasem trwało chaotyczne poszukiwanie sprawcy. FBI wytypowało kilku podejrzanych, w zamieszaniu przerzucano się wzajemnie pretensjami i oskarżeniami o nieprofesjonalne prowadzenie śledztwa – a presja rosła. Głos zabrał ówczesny prezydent USA Bill Clinton: „Ten zamach bombowy […] to był nikczemny akt terroru” skomentował. Na jaw wyszły kolejne fakty – policja otrzymała anonimowe zgłoszenie o podłożeniu bomby na 30 minut przed eksplozją, ale funkcjonariusze zwlekali kolejne 10 minut zanim poinformowali o tym swoich kolegów zabezpieczających strefę koncertu. Ponadto poszukiwań sprawcy nie ułatwiały media, które na bieżąco relacjonowały wydarzenia…

Od bohatera do unabombera

Jak każda historia, również i ta ma swojego złoczyńcę oraz bohatera. Tym razem miała to być jedna i ta sama osoba… a przynajmniej przez pewien czas. Adwokat Watson Bryant wybierał się na zawody w kajakarstwie, które miał obejrzeć wraz ze swym przyjacielem ze studiów, kiedy otrzymał telefon od Jewella. Ten oznajmił, że media okrzyknęły go bohaterem, a plotkuje się o tym, że dostanie kontrakt na wydanie własnej książki.

Mimo fantastycznych wieści Bryant ostudził entuzjazm ochroniarza co do książki i przypomniał mu o drobnym długu za pożyczony sprzęt, z którym ów zalegał. Od rana Jewell zdążył udzielić już kilku wywiadów, w tym amerykańskiej CNN, zarzekając się jednak, że nie jest żadnym herosem, a wykonał po prostu swój obowiązek. Warto podkreślić, że to media przypięły mu łatkę bohatera, co podkreślił magazyn TIME parę tygodni później. Mężczyzna nie cieszył się jednak zbyt długo – wkrótce zaczęły gromadzić się nad nim ciemne chmury…

Po obejrzeniu reportażu CNN Ray Cleere, dyrektor Piedmont Collage, skonsultował się z szefem ochrony kampusu, czy nie powinni przekazać FBI swoich obaw co do udziału Jewella w zamachu bombowym. Jakie przesłanki miał dyrektor? Gdy okrzyknięty bohaterem mężczyzna pracował jako ochroniarz w Piedmont, przyłapał jednego z uczniów na paleniu marihuany i chciał dokonać jego aresztowania, jednak po sprzeczce z Cleerem sprawa została zatuszowana. Przełożony określił wówczas zachowanie Jewella jako nadgorliwość. Wystarczył jeden telefon, by wywrócić życie jego byłego pracownika do góry nogami.

Ponowne otwarcie Parku Olimpijskiego po zamachu (fot. Gary Mark Smith, CC BY-SA 3.0)

Relacja dyrektora collage’u i przygotowana charakterystyka potencjalnego zamachowcy jako samotnego wilka poskutkowała wzięciem Jewella na celownik przez FBI. 29 lipca gościł u siebie przyjaciela, nie wiedząc, że ten miał na sobie podsłuch założony przez agentów federalnych. Kiedy następnego dnia wrócił do domu, zastał przed gankiem sporą grupę reporterów pytających go, czy wie, że jest podejrzanym przez służby o udział w zamachu. Z charakterystyczną dla niego beztroską odparł, że każdy, nawet dziennikarze, będą przesłuchiwani, jako że byli obecni na miejscu zbrodni.

Dopiero po włączeniu telewizora i telefonie z pracy zaczęło do niego docierać, że w jego przypadku nie chodzi o rutynowe działanie. Na jego nieszczęście był osobą łatwowierną. Kiedy tego samego wieczora przyszli do niego agenci FBI pod pozorem nagrywania filmu szkoleniowego z udziałem Jewella, ten udał się z nimi, niczego nie podejrzewając. Dopiero podczas przesłuchania, kiedy otrzymał do podpisania formularz, dotarło do niego, co się dzieje, i zażądał kontaktu ze swoim prawnikiem, Watsonem Bryantem. I rozpętało się piekło…

Richard Jewell

Kim ty do cholery jesteś?

Zaczęło się od wydania „The Atlanta Journal-Constitution”, którego nagłówek krzyczał: „FBI podejrzewa «bohaterskiego» strażnika. Strażnik mógł podłożyć bombę”. Dom Jewella, w którym mieszkał z matką, był tygodniami oblegany przez dziennikarzy. Mimo braku aktu oskarżenia i prawa do domniemania niewinności, prasa nie dawała za wygraną. Pogoń za sensacją, potrzeba wskazania winnego, a może również chęć podbicia nakładów okazały się silniejsze niż etyka dziennikarska. Późniejsze liczne opracowania historii Jewella wskazywały na żenujący poziom postępowania mediów. Tak naprawdę nikt nie dociekał winy ochroniarza – skupiono się na jego przeszłości i charakterze, starając się dopisać to, na co żadne przesłanki nie wskazywały.

Brak świadków i dowodów oraz oficjalnego aktu oskarżenia ani nawet potwierdzenia, że niedawny bohater jest głównym podejrzanym, nie przeszkadzał dziennikarzom. Zasłaniali się twierdzeniem, że dręczony przez nich mężczyzna od początku szukał rozgłosu, co miało w ich mniemaniu potwierdzać, że to on stał za zamachem. Emocje podgrzewały też czynności ze strony służb – liczne przesłuchania, przeszukania czy pobrania materiałów do badań tylko wzmacniały przekonanie mediów, że to Jewell stał za zamachem.

Adwokat naszego bohatera dwoił się i troił nie tylko na głównej linii frontu. Media, w tym słynne CNN, ściągały wszelkiej maści ekspertów, którzy na podstawie prasowych doniesień snuli przypuszczenia o potencjalnych motywach Jewella. Bryant spotkał się nawet z prezesem stacji, Tomem Johnsonem, i wytknął mu cynizm oraz brak profesjonalizmu

Kim ty do cholery jesteś, Ty i reszta mediów, by żartować sobie z Richarda i jego matki, ich stylu życia? Kim wy jesteście, by naśmiewać się z pracujących ludzi, którzy mieszkają i żyją za 470$ miesięcznie? Co jest w tym złego? Kim wy jesteście, by mówić o nim, że jest pomyleńcem dlatego, że mieszka razem z własną matką?

Październik 1996

Po miesiącach zmagań z mediami i służbami, 26 października Richard Jewell odniósł zwycięstwo. Prokurator oficjalnie oznajmił, że ochroniarz nie jest podejrzanym w prowadzonym śledztwie; funkcjonariusz nie przeprosił jednak za działania służb. „Uniewinniony” Jewell wkroczył na drogę sądową z mediami. Dawid starł się z Goliatem. Niestety, historia ta nie skończyła się hollywoodzkim happy-endem. Jewell zmarł w 2007 roku, gdy trwała jeszcze ostatnia rozprawa przeciw „The Atlanta Journal-Constitution”, który rozpoczął medialny lincz. Ostatecznie sąd apelacyjny odrzucił pozew Jewella (wcześniej zawarł om ugody z innymi mediami).

Zwiastun filmu „Richard Jewell” w reżyserii Clinta Eastwooda (2019 r.)

Postscriptum

Eric Robert Rudoloph został aresztowany 31 maja 2003 roku. Zamach bombowy w Atlancie nie był jedynym, który mu udowodniono i za który został wreszcie skazany na dożywocie. W zeznaniach, wyjaśniając swoje motywy, określił igrzyska olimpijskie jako „wydarzenie celebrujące wartości światowego socjalizmu”, przeciwko którym toczył osobistą i krwawą krucjatę.

Eric Robert Rudolph na liście gończym FBI (il. domena publiczna)

Bibliografia

Adrian Trzoss
Doktorant na Wydziale Historii UAM. Przygotowuje dysertację poświęconą materiałom born-digital traktowanym jako źródła historyczne. Współprowadzi projekt poświęcony badaniom nad świadomością historyczną Polaków z perspektywy mediów społecznościowych. Fan twórczości J.R.R. Tolkiena i dobrej śródziemnomorskiej kuchni.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!