Kartele narkotykowe stały się naprawdę popularnym tematem. Netflix kręci seriale oparte na historiach prawdziwych narcos, ukazują się wspomnienia kolejnych osób powiązanych z tym przestępczym światkiem. Wydawałoby się, że trudno powiedzieć na ten temat coś nowego. Tom Wainwright udowadnia, że jest to możliwe.

Tytuł: Narkonomia. Jak prowadzić kartel narkotykowy
Autor: Tom Wainwright
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Relacja
Rok wydania: 2022
Liczba stron: 336

Tytuł książki jest, trzeba przyznać, trochę efekciarski i z początku miałem wątpliwości, czy autor nie skupi się na epatowaniu spektakularną przemocą, której używają kartele narkotykowe w ramach swojej działalności. Pokusa była z pewnością duża, w końcu nic nie przyciąga tylu czytelników, co opisy zabójstw i tortur. Jednak nie. Wainwright próbuje pokazać działalność narcos tak, jakby prowadzili oni zwykłą dużą firmę. W książce parokrotnie pojawiają się porównania do Walmartu i PepsiCo. Oczywiście, kartele narkotykowe mają też specyficzne problemy, wynikające z tego, że ich biznes jest nielegalny i silnie zwalczany w niemal wszystkich państwach świata.

Wszystkie problemy narkobossów

„Narkonomia” to reportaż składający się z dziesięciu rozdziałów, wprowadzenia i zakończenia. Autor omawia różne aspekty funkcjonowania przestępczych organizacji. Kolejno są to: łańcuchy dostaw i kwestia efektywności (czy raczej jej braku) polityki ograniczania podaży narkotyków, wyjaśnienie, dlaczego niektóre organizacje współpracują, a inne walczą między sobą, problemy z zasobami ludzkimi, jak i po co narcos dbają o dobry PR, dlaczego kartele przenoszą produkcję do innych krajów, stosowanie przez nich modelu franczyzowego, kwestia dopalaczy, jak internet zmienił dystrybucję narkotyków, nienarkotykowe aspekty działalności karteli i wreszcie, jak legalizacja niektórych narkotyków wpłynęła i może wpłynąć na narkobiznes. Wainwright niewątpliwie zna się na rzeczy, jako że od lat pracuje w The Economist, gdzie zajmuje się m.in. regionem Ameryki Środkowej i Karaibów.

Funkcjonariusze amerykańskiej straży przybrzeżnej z Miami rozładowują przechwycony transport marihuany i kokainy o wartości ponad 3 mln dolarów, 2014 r. (fot. Sabrina Clarke, United States Coast Guard, domena publiczna)

Zdecydowanym plusem książki jest to, że autor w wielu miejscach pokazuje zorganizowaną przestępczość narkotykową od nieoczywistej strony. Żeby nie być gołosłownym, oto przykłady. Kartele na ogół są przedstawiane jako precyzyjnie zorganizowane i profesjonalne organizacje, w których nie ma miejsca na błąd. Wainwright pokazuje, że podobnie jak wszystkie inne firmy, narkobiznesy często tracą ogromne pieniądze z powodu zwykłej ludzkiej głupoty, niekompetencji lub pecha. Szczególnie zapadły mi w pamięć dwa takie przypadki: kiedy transport narkotyków wyprawiono do Antwerpii zamiast do Rotterdamu oraz ujawnienie transakcji z powodu wysłania faksu na zły numer. Co ciekawe, autor pokazuje, że tego rodzaju wpadki nie zawsze kończą się śmiercią pracownika odpowiedzialnego za porażkę, gdyż – podobnie jak w każdej innej organizacji –  najcenniejszym zasobem są ludzie, więc czasem bardziej opłaca się puścić błędy w niepamięć.

Jeszcze jeden przykład. Zdarza się, że media podają informację o sukcesie akcji zwalczania upraw koki w Kolumbii, Peru lub Boliwii. W „Narkonomii” Wainwright szczegółowo wylicza, że nawet znaczące powodzenie tych operacji spowodowałoby niewielki (najwyżej jednoprocentowy) wzrost cen kokainy u ulicznego dilera. Zdrowy rozsądek podpowiadałby inaczej, jednak w argumentacji autora nie sposób wskazać żadnych luk.

Liście koki (fot. H. Zell, CC BY-SA 3.0)

Dużo rzetelnej pracy

Niewątpliwą zaletą książki jest ogrom pracy wykonany przez Wainwrighta, który zjechał sporą część Ameryki Łacińskiej, by porozmawiać z najróżniejszymi postaciami związanymi z działalnością karteli narkotykowych. W „Narkonomii” znajdziemy opis spotkania z hodowcą koki, szefem salwadorskiego gangu Barrio 18, żołnierzem kartelu z Gwatemali, amerykanką z klasy średniej, która wyszła z uzależnienia od opiatów i wieloma innymi osobami. Takie podejście do tematu powoduje, że problem jest pokazany z wielu perspektyw, przez co łatwiej zrozumieć jego złożoność i skomplikowane sieci wzajemnych powiązań. Książka jest też naszpikowana danymi pochodzącymi z instytucji zajmujących się badaniem przestępczości narkotykowej, a także policji i amerykańskiej DEA.

Czy to wszystko znaczy, że „Narkonomia” to nudna pozycja i czytając ją, trzeba się przekopywać przez wykresy i tabele? Zupełnie nie, chociaż parę wykresów rzeczywiście można tutaj znaleźć. Autor pisze w bardzo zajmujący sposób, pozwalając sobie na odrobinę humoru i (auto)ironii. Książkę czyta się naprawdę przyjemnie i zapewne wiele osób pochłonie ją jednym tchem.

Policyjne zdjęcia „El Chapo” wykonane w USA po ekstradycji z Meksyku (fot. Drug Enforcement Administration, domena publiczna)

Tłumaczeniu też nie sposób przedstawić jakichś poważniejszych zarzutów, choć parę pomniejszych wpadek można znaleźć. Przydomek Joaquína Guzmána Loera „El Chapo” jest konsekwentnie przekładany jako „Mały”, co wydaje się zaskakującym wyborem, ponieważ ten meksykański narkobaron jest bardziej znany w Polsce pod swoim oryginalnym, hiszpańskim pseudonimem. Podobnie przetłumaczenie wyrażenia estamos jodidos jako „mamy przechlapane” odbiera sporo z dosadności oryginału. Są to jednak detale, które nie wpływają poważnie na odbiór lektury.

Jest jeszcze jedna zaleta książki. Autor nie tylko opisuje problem, ale także wskazuje błędy w dotychczasowej polityce narkotykowej i proponuje rozwiązania. Dla osób interesujących się kwestią zwalczania narkobiznesu na pewno nie będą one odkryciem Ameryki, jeśli ktoś dziwił się jednak, że mimo dekad walki z narkotykami to narkotyki cały czas wygrywają, w zakończeniu „Narkonomii” znajdzie odpowiedź, dlaczego tak się dzieje i co należy zrobić, by dziać się przestało. Nie chciałbym zdradzić zbyt dużo i psuć przyjemności z lektury, wspomnę jedynie, że problem należałoby zacząć rozwiązywać nie od strony produkcji, tak jak to się robi obecnie, lecz od strony konsumpcji, jak to zaczęto robić gdzieniegdzie i co przynosi faktyczne efekty.

Ładunek marihuany przechwycony przez kolumbijską policję, 2013 r. (fot. Policía Nacional de los colombianos, CC BY-SA 2.0)

Nie tylko zalety

Czy w tej beczce miodu są jakieś łyżki dziegciu? Tak, moim zdaniem dwie. Jedna mniejsza, druga nieco większa, choć absolutnie niezawiniona przez autora. Pierwsza wiąże się z tym, że Wainwright skupia się na Ameryce Łacińskiej, USA i Europie jako głównych miejscach produkcji i konsumpcji narkotyków. Częściowo jest to zrozumiałe. Koka rośnie tylko w określonych miejscach w Ameryce Południowej, a wytwarzana z niej kokaina jest jedynym z głównych dochodów narcos. Tak samo meksykańskie kartele są najbardziej istotnymi graczami na tym rynku. Z kolei w USA i Europie przestępcy mogą liczyć na najwyższe zyski ze względu na zamożność społeczeństw.

Jednak problem przestępczości narkotykowej dotyka nie tylko tych obszarów. W książce parokrotnie wspomniany jest Afganistan jako największy producent opium. Niestety, są to właśnie tylko niewielkie wzmianki. Brak wyjaśnień, dlaczego tak jest, co dzieje się z powstałym w tym kraju produktem, jak i gdzie jest on przemycany. Zasadniczo cała Azja jest w książce niemal nieobecna, a Afryka wspomniana zaledwie raz w kontekście nigeryjskich przemytników heroiny.

Dziennikarz Voice of America rozmawia z afganskim plantatorem maku, z którego soku mlecznego wytwarza się opium (fot. Voice of America, domena publiczna)

Rozumiem oczywiście, że nie sposób być ekspertem w każdej dziedzinie i przeprowadzić tak dokładnego śledztwa zarówno w Ameryce Łacińskiej, jak i Azji Środkowej oraz Afryce, jednak dobrze byłoby rozwinąć temat choć odrobinę. Po lekturze pozostaje wrażenie, że latynoskie kartele produkują narkotyki (ewentualne używając chemikaliów z Chin), a następnie sprzedają je do Europy (i to raczej tej zachodniej) i Stanów Zjednoczonych. Wydawać by się mogło, że problem z substancjami odurzającymi nie istnieje niemal nigdzie indziej.

Druga kwestia nie jest zależna od autora, jednak stanowi pewną wadę książki. „Narkonomia” została wydana po raz pierwszy w 2016 roku – nie tak dawno temu, ale świat przestępczości narkotykowej zmienia się bardzo dynamicznie i sześć lat to prawdziwa epoka, stąd też wiele informacji zdążyło się zdezaktualizować. Kartel Los Zetas jest opisywany przez autora jako ważny gracz w meksykańskim światku narkotykowym (choć autor bezbłędnie przewidział jego schyłek), natomiast bardzo silny obecnie Cártel de Jalisco Nueva Generación nie został w ogóle wspomniany, ponieważ w 2016 roku jeszcze się nie liczył.

El Chapo odsiaduje dziś wyrok w amerykańskim więzieniu i wszystko wskazuje na to, że do końca swoich dni nie zobaczy wolności. Problem dopalaczy, tak istotny sześć lat temu, został w dużym stopniu rozwiązany, a na jego miejsce pojawił się z kolei fentanyl. Nie oznacza to oczywiście, że książka jest w całości nieaktualna, warto jednak mieć na uwadze, że przestępczość narkotykowa i polityka jej zwalczania to obszar niezwykle szybkich zmian.

2 miligramy fentanylu – dawka śmiertelna dla wielu ludzi – obok monety jednocentowej (średnica 19 mm) (fot. Drug Enforcement Administration, domena publiczna)

Mimo tych (nie aż tak istotnych) wad, „Narkonomia” jest bardzo wartościowym i oryginalnym reportażem. Działalność karteli jest tu z pewnością przedstawiona w bardziej kompleksowy sposób niż w popularnych wspomnieniowych publikacjach. Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, na pewno warto zdecydować się na zakup.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!