Życie czeladnika w średniowiecznym mieście nie było usłane różami. 16 godzin pracy dziennie, niepewny lub wręcz niemożliwy awans i często wredny szef to codzienność młodych rzemieślników. Własny warsztat i sława mistrza często pozostawały w sferze marzeń.

XII–XV wiek to czas, kiedy cała Europa pokryła się gęstą siecią szlaków handlowych i kupieckich zależności. To także okres swoistej rewolucji finansowej i rozwoju gospodarki towarowo-pieniężnej, która angażowała i aktywizowała ekonomicznie szerokie rzesze ludności, tak wiejskiej, jak i miejskiej. Zmiany te, zachodzące w dużej mierze za sprawą kontaktów z Niemcami, sprawiły, że w Polsce upowszechniły się gildie i cechy rzemieślników.


Średniowieczne szlaki handlowe (rys. Martin Månsson)

Polskie cechy, podobnie jak te znane z zachodniej Europy, były swego rodzaju instytucją branżową zrzeszającą rzemieślników jednego, wybranego typu. Ich głównymi zadaniami była kontrola nad wielkością produkcji, liczbą warsztatów w mieście i jakością wyrobów. Cech stał zatem na straży wartości danej „marki rzemieślniczej”, a ponadto był także instytucją edukacyjną. Doświadczeni mistrzowie rokrocznie przyjmowali na naukę młodych terminatorów i czeladników, w teorii dając im szansę na zdobycie wiedzy i zrobienie kariery, w praktyce jednak całkowicie uzależniając młodych od swoich kaprysów i wymogów. A wszystko to zazwyczaj w niezbyt miłych warunkach zatrudnienia.

Korpoludki z wieków średnich

Kamieniarz i stolarz na ilustracji z brugijskiego rękopisu z 1482 r. (British Library, Royal 15 E II)

Życie cechowe było ujęte w ścisłe ramy organizacyjne i nie było od tego wyjątku. Rygory, obyczaje i nakazy obowiązywały na każdym stopniu specjalizacji. Praca w warsztacie nie należała do najlżejszych i trwała nawet kilkanaście godzin. Na wsi czas pracy regulowany był warunkami naturalnymi, w mieście naturę naginano do obyczajów. W efekcie statuty cechowe regulowały m.in. długość dniówki rzemieślników: w lecie miała wynosić ok. 15 godzin dziennie, a w zimie ok. 12 godzin.

W czasie pracy mistrzowie zezwalali swoim terminatorom (uczniom) i czeladnikom na przerwę na posiłek. W tym czasie jednak rzemieślnik nie zarabiał. W polskich cechach obowiązywały stawki akordowe – płacono zawsze za ustalony czas pracy, nadmierny odpoczynek odbijał się więc na kieszeni rzemieślnika. Nieobecność w pracy usprawiedliwiała jedynie choroba, zezwolenie mistrza albo cechowa uroczystość religijna.

Główną jednostką produkcyjną był warsztat mistrza rzemieślniczego, który znajdował się na szczycie cechowej drabiny społecznej. To mistrz posiadał teoretycznie najwyższe umiejętności, do jego zadań należał zakup surowców, kontakt z klientami, kontrola jakości, prace wykończeniowe i decyzje o tym, które produkty przeznaczyć na rynek, a które na zamówienia indywidualne. W warsztacie panowała surowa dyscyplina, której wyznacznikami miały być trzy cnoty: wierność, uczciwość i posłuszeństwo. Biorąc po uwagę liczbę wyroków, jakie wydawano na czeladników za bójki, poranienia, zniesławienia a nawet zabójstwa, wpajanie im tych cech szło raczej opornie.

Statuty cechowe nakazywały wczesne wstawanie, poranną modlitwę, udział w cechowych nabożeństwach oraz spowiedź. Karano szczególnie za szerzenie zgorszenia, np. poprzez stosunki pozamałżeńskie. W Krakowie mistrz cechowy musiał ożenić się w ciągu roku po przystąpieniu do organizacji – jeśli tego nie zrobił, narażał się nie tylko na plotki i szykany, ale musiał także ufundować beczułkę piwa w ramach kary.

Uporczywą, ale często skazaną na porażkę walkę prowadziły władze cechowe i miejskie z obyczajem tzw. poniedziałkowania. Czeladnicy uważali prawo do odpoczynku po niedzielnych zabawach za swój nienaruszalny przywilej i konieczność, lecz za praktykę tę groziły grzywny, a nawet wydalenie z cechu.

Niczym we współczesnych korporacjach, w których obowiązuje określony dress code, w cechach wymagano od rzemieślników przyzwoitego wyglądu – tak w warsztacie, jak i na ulicy. Nie wolno było chodzić boso i w krótkich spodenkach (gaciach) typu braies. Zawsze obowiązywały kapelusze, a niektórym cechom zakazywano noszenia danego odziania. Krawcy nie mogli na przykład nosić płaszczy z cennych materiałów, by unikać pokusy nadużyć wobec klientów.

Kowal na miniaturze z londyńskiego rękopisu z lat 20. XIV w. (British Library, Harley 6563)

Średniowiecze zarządzanie zasobami ludzkimi

Cech rzemieślniczy był nie tylko instytucją społeczno-gospodarczą, ale także edukacyjną i HR-ową, zatrudniającą i kształcącą nowe kadry. Mistrz pełnił nadzór nad czeladnikami i terminującymi młodzikami, którzy musieli często przejść niełatwą drogę, by zostać samodzielnym i pełnoprawnym członkiem cechu.

Na uczniów przyjmowano młodych chłopców, przeważnie w wieku od siedmiu do dziesięciu lat. Teoretycznie za pobierane wykształcenie i utrzymanie płacili pracą w warsztacie, ale rodzice musieli najpierw uiścić jednorazową opłatę. W świetle wrocławskich statutów cechowych z XIII wieku każdy, kto zapisywał się na nauki, miał zapłacić cechowi sześć groszy. Była to wówczas równowartość tygodniowej pensji drwala bądź najemnego żniwiarza.

Warsztat średniowiecznego płatnerza, inscenizacja w spichlerzu Błękitny Baranek w Gdańsku (fot. Artur Andrzej, CC0 1.0)

Nauka zawodu trwała zazwyczaj od trzech do siedmiu lat i początkowo młodzieniec musiał pełnić w warsztacie funkcje pomocnicze, co wiązało się z wykonywaniem najprostszych i najmniej przyjemnych robót. Z reguły chłopcy pracowali jak niewolnicy, nawet po siedemnaście godzin dziennie.

Jeśli uczeń dotrwał do końca takiej edukacji, mógł zostać czeladnikiem, czyli wykwalifikowanym rzemieślnikiem bez prawa do własnego warsztatu. Pobierając tygodniowe wynagrodzenie (często była to wypłata wręcz głodowa), młody rzemieślnik dalej pracował u swojego mistrza i zbierał kapitał oraz doświadczenie potrzebne do zostania mistrzem.

Trudna walka o awans

Rzemieślnik z młotem, toporem i kielnią. Miniatura z francuskiego rękopisu z pierwszej połowy XV wieku (British Library, Royal 19 C XI)

W obawie o zbytni rozrost grupy samodzielnych rzemieślników cechy obwarowywały awans czeladnika licznymi ograniczeniami. Starzy wyjadacze bali się, że młodzi przyczynią się do wzrostu konkurencji, a rynek przepełni się wartościowymi towarami, co negatywnie odbije się na pozycji i finansach dotychczasowej grupy mistrzowskiej.

By ograniczyć awanse, od XIV wieku zaczęto wymagać od kandydatów świadectwa prawego urodzenia i zaświadczeń o odbyciu nauk i listów rekomendacyjnych z ostatnich warsztatów, w których czeladnik pracował. Często oczekiwano też konkretnego stażu u danego mistrza, czyli tzw. lat majsterskich, podczas których rzemieślnik pracował nienagannie i nieprzerwalnie, jak określały to statuty. Kandydat na mistrza musiał także posiadać prawo miejskie, a w niektórych ośrodkach wymagano od niego kupna broni i rycerskiego pancerza, co było znaczącym wydatkiem dla młodego człowieka, który często zarabiał głodową stawkę.

Statuty cechowe nakładały też na czeladników obowiązek podróży po regionie, w trakcie której potencjalny mistrz miał uzyskać odpowiednie doświadczenie. Taka wędrówka mogła trwać nawet do czterech lat. Co ciekawe, zwyczaj ten obowiązywał jeszcze w czasach porozbiorowych, a nauka na tym etapie trwała w XIX wieku nawet siedem lat.

Początkowo obowiązek przyjmowania wędrujących czeladników spoczywał na mistrzach cechowych. Z czasem, wobec ich sprzeciwu, zadanie to spadło na związki czeladnicze, które stanowiły swoisty urząd pracy i przytułek dla wędrownych rzemieślników. Przybysz okazywał stosowne dokumenty i na ich podstawie wysyłano go do któregoś z lokalnych majstrów. Przeważnie praca taka trwała dwa tygodnie i po tym czasie ruszano w dalszą drogę.

Czeladnicy z dużych polskich miast podróżowali z reguły do ośrodków związanych z rodzinną miejscowością kontaktami handlowymi lub znanych z dobrego poziomu rzemiosła. Wyprawiano się zatem do Gdańska, Wrocławia, Krakowa, Pragi, Ołomuńca, Norymbergi, Bremy, Lubeki czy Wiednia. Także zagraniczni rzemieślnicy przyjeżdżali do Polski po nauki. Do Krakowa w XV i XVI wieku zawitali m.in. czeladnicy ze Szkocji, Burgundii, Węgier czy niemieckiej Passawy, Hamburga i Norymbergi.

U progu sławy

Nawet jeśli czeladnik spełnił wszystkie wymogi formalne i odbył stosowną podróż, droga do upragnionego mistrzostwa pozostawała długa i kręta. Z gdańskich statutów cechowych wiemy, że czeladnik, który był gotowy do awansu, zgłaszał ten fakt swojemu mistrzowi i starszym cechowych. Na najbliższych zebraniu następowała tzw. zapowiedź. W niektórych cechach, np. u tokarzy lub bursztyniarzy, wystarczała tylko jedna, u innych potrzebne były nawet trzy czy cztery, odbywające się co kwartał na kolejnych spotkaniach cechowych. W taki sposób organizacja odwlekała egzamin mistrzowski o kolejne miesiące, a nawet lata. Po zapowiedziach czeladnika przechodził w końcu próbę umiejętności pod okiem starszych cechowych, czyli tzw. sztukę mistrzowską.

W średniowiecznym Gdańsku (w XIV–XV wieku) egzamin u bursztyniarzy polegała na obróbce funta bursztynu, natomiast czeladnik piekarski zobowiązany był do upieczenia ciasta w piekarni starszego cechu. Za błędy w wykonaniu danych przedmiotów mistrzowskich groziło nie tylko oblanie egzaminu, ale także kary pieniężne, a nawet zakaz dalszego ubiegania się o tytuł mistrza.

Niełatwo było zostać średniowiecznym mistrzem piekarskim. Ilustracja z francuskiego rękopisu z -przełomu XIII i XIV w. (British Library, Royal 10 E IV)

Największą bolączką młodych czeladników był jednak cenzus majątkowy. W Gdańsku wahał się on w graniach od pięciu do piętnastu grzywien w gotówce (co stanowiło równowartość dobrego konia lub małego ogrodu w średniowiecznej Warszawie), nie licząc nieruchomości, narzędzi, ubrań i różnego rodzaju przedmiotów codziennego użytku. W niektórych cechach wymagano także dodatkowych opłat z tytułu zapowiedzi i samego egzaminu, a także przyjęcia do cechu. Kolejnym kosztem była także konieczność przygotowania przez młodego mistrza poczęstunku dla współbraci cechowych.

Opłaty te różniły się w zależności od cechu i rzemiosła, przeważnie oscylowały jednak w granicach od dwóch do czerech grzywien. Dla przedstawicieli elit miejskich suma taka nie stanowiła dużego wydatku, ale już dla uboższych mieszkańców jej zgromadzenie mogło stanowić pewien problemem, gdyż była to często równowartość kilkumiesięcznego wynagrodzenia robotnika budowalnego czy samego czeladnika.

W obronie ludu pracy

Ludwisarz, karta z kodeksu Baltazara Behema, ok. 1505 r. (Biblioteka Jagiellońska, BJ Rkp. 16)

Istotą czeladnictwa miała być jego przejściowość – teoretycznie był to etap na drodze do mistrzostwa. Zachowane do naszych czasów statuty cechowe pokazują jednak, że uzyskanie godności mistrza nie było rzeczą łatwą. Przybysze ze wsi, którzy nie mogli poszczycić się odpowiednim urodzeniem, z automatu byli wykluczeni z cechu. Także młodzi z ubogich rodzin nie mogli liczyć na wielką karierę.

Wszystkie utrudnienia przeważnie prowadziły do zakończenia kariery rzemieślniczej na etapie czeladnika, którego pozycja przypominała pracownika najemnego na usługach pełnoprawnych członków cechu. Od pewnego momentu realne szanse na samodzielne stanowisko mistrzowskie mieli głównie synowie i zięciowie właścicieli warsztatów i ci spośród czeladników, którzy stawali się członkami cechu automatycznie dzięki małżeństwu z wdową po mistrzu.

Postępowanie tego procesu spowodowało powstanie grup czeladniczych, które działały niczym związki zawodowe. Pojawiły się ok. XV wieku jako forma nacisku na mistrzów cechowych, którzy ograniczali młodym rzemieślnikom możliwości awans zawodowy. Grupy te teoretycznie gwarantowały swoim członkom rozrywkę w gospodach, udział w aktywnościach kościelnych, zajmowały się dobroczynnością i pomocą materialną dla potrzebujących czeladników.

Partacze, czyli bunt młodych

Działalność tych organizacji nie przynosiła jednak większego skutku, jeśli chodzi o nacisk na grupy mistrzowskie. W efekcie młodzi zdolni czeladnicy bez możliwości awansu działali często samodzielnie, cały czas zwalczani przez władze cechowe, które chciały pozbyć się z rynku tzw. partaczy. Wbrew naszemu współczesnemu rozumieniu tego słowa, byli to rzemieślnicy, którzy często wykonywali swoją pracę bardzo dobrze i tanio i właśnie dlatego stanowili groźną konkurencję dla cechowych majstrów.

Wyroby takich niezrzeszonych rękodzielników były często dobrej jakości i niejednokrotnie ceniono je bardziej niż te pochodzące z cechów. Popyt na usługi partaczy był zatem nader wysoki. Korzystała z nich znaczna część mieszczaństwa, zwłaszcza kupcy i kramarze, którzy handlowali masowo ich wyrobami. W niektórych miastach i branżach liczba nielegalnych producentów zbliżała się, a nawet przewyższała niekiedy liczbę mistrzów cechowych. Niższe ceny przyciągały rzesze klientów, a posiadana przez partaczy swoboda, nie krępowana przepisami cechowymi, wzbudzała zazdrość zrzeszonych rzemieślników.

Kram, karta z kodeksu Baltazara Behema, ok. 1505 r. (Biblioteka Jagiellońska, BJ Rkp. 16)

Władze cechowe prowadziły więc ostrą walkę z partaczami. Większość statutów, szczególnie wydawanych w XVI wieku, zawiera liczne sankcje przeciw nielegalnym rzemieślnikom. Grożono im karami pieniężnymi oraz konfiskatą narzędzi produkcji, surowca i gotowych już wyrobów. Na walkę z partaczami szły znaczne sumy z kas cechowych.

W drugiej połowie XVI wieku cechy zaczęły nawet organizować polowania na partaczy, i to za zezwoleniem władz miejskich. W towarzystwie zbrojnych pachołków przeprowadzano rewizje w domach, urządzano uliczne łapanki i lotne kontrole w bramach miejskich. Dochodziło przy tym oczywiście do publicznych awantur, bójek, a nierzadko i krwawych ulicznych bitew.

Metody te nie pozwalały jednak zwalczyć partackiej konkurencji. Rozwój gospodarczy miast sprawiał, że cechy nie mogły samodzielnie zaspokoić potrzeb rynku. W efekcie problem partaczy był daleki od tego, jak widzieli go sobie legalni mistrzowie. Młodzi i ambitni, ale nieco gorzej urodzeni fachowcy ratowali często gospodarkę średniowiecznych miast.

Bibliografia

  • Maria Bogucka, Henryk Samsonowicz, Dzieje miast i mieszczaństwa w Polsce przedrozbiorowej, Ossolineum, Wrocław 1986.
  • Feliks Kiryk, Miasta małopolskie w średniowieczu i czasach nowożytnych, Avalon, Kraków 2013.
  • Marian Małowist, W sprawie badań nad historią rzemiosła miejskiego w średniowiecznej Polsce, „Rocznik Dziejów Społeczno-Gospodarczych”, t. 13 (1951), s. 1–20.
  • Otto Gerhard Oexle, Społeczeństwo średniowiecza: mentalność – grupy społeczne – formy życia, Wydawnictwo UMK, Toruń
  • Jan Ptaśnik, Miasta i mieszczaństwo w dawnej Polsce, PIW, Warszawa 1949.
  • Henryk Samsonowicz, Kultura miejska w Polsce późnego średniowiecza, „Kwartalnik Historyczny”, r. 90 (1983), nr 4, s. 782–783.
  • Janusz Tandecki, Cechy rzemieślnicze w Toruniu i Chełmnie. Zarys dziejów, Toruńskie Towarzystwo Kultury, Toruń 1983.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!