Co mają wspólnego Kraków i starożytny Egipt? Tłumy turystów? Nie tylko. W obu miejscach można np. znaleźć mumie! I to nie tylko w muzeach.

Stare Miasto w Krakowie – na Rynku gołębie dziobią okruszki z obwarzanków, pod Wawelem zionie ogniem smok, a z wyższej wieży kościoła Mariackiego co godzinę rozlega się hejnał. Wystarczy jednak zrobić kilka kroków w jedną z bocznych uliczek, żeby zamiast tego pocztówkowego obrazka znaleźć coś, co kompletnie odbiega od tradycyjnego wyobrażenia o Krakowie. Jeśli macie ochotę na odrobinę grozy… odwiedźcie ulicę Reformacką.

Kościół jakich wiele?

Przy Reformackiej, jednej z najbardziej niepozornych ulic Starego Miasta stoi kościół pod wezwaniem świętego Kazimierza Królewicza należący do – tu obędzie się bez zaskoczenia – zakonu reformatów. Pierwsi należący do niego bracia przybyli do Krakowa w połowie XVII wieku i tuż po osiedleniu się w tym mieście wybudowali kościół dzięki hojności Zuzanny Amendówny, która przekazała na ten cel swój majątek. Początkowo zakonnicy wybrali na swą siedzibę przedmieście Garbary, ale szybko okazało się, że nie była to trafna decyzja. Nie minęło kilkanaście lat od ukończenia budowy, gdy świątynię zburzyli Szwedzi plądrujący miasto w trakcie potopu.

Kościół Reformatów w Krakowie (fot. Zygmunt Put, CC BY-SA 4.0)

Zakonnicy poszli więc po rozum do głowy i wystarali się o działkę w obrębie murów miejskich. Świątynię i zabudowania klasztorne natychmiast wzniesiono na nowo i wyświęcono, a reformaci przeprowadzili się do Krakowa, gdzie rezydują do dziś. Sam kościół wypada na tle innych krakowskich zabytków dość przeciętnie, ale na szczęście to nie on jest naszą dzisiejszą bohaterką. Dziś opowiem Wam o kryptach, które znajdują się pod tą budowlą.

Św. Kazimierz Jagiellończyk na obrazie Daniela Schultza z krakowskiego kościoła Reformatów

Opowieści z krypty

Krypty same w sobie to również nic szczególnego, zwłaszcza pod starym kościołem. Wszystko ze względu na tradycję – przez wieki grzebano zmarłych tam, gdzie mieli najbliżej do Boga, czyli ołtarza. A wiadomo, że nie ma w chrześcijańskich wierzeniach miejsca świętszego niż ziemia, na której stoi kościół. Dlatego też cmentarze lokowano tuż przy świątynnych murach. Dla niektórych, zwłaszcza szlachetnie urodzonych lub po prostu majętnych, taka bliskość była niekoniecznie zadowalająca. I z tego powodu co znamienitszych zmarłych chowano także wewnątrz kościoła, zdecydowanie bliżej ołtarza, a raczej pod nim, czyli właśnie w kryptach.

I tak było też na ulicy Reformackiej. Tuż po odbudowie i konsekracji kościoła w 1672 roku w znajdujących się pod nim kryptach zaczęto grzebać zmarłych – zarówno osoby duchowne, jak i świeckie. Jako pierwsza zaszczytu tego dostąpiła Zuzanna Amendówna, której szczątki przeniesiono tu z Garbar.

O ile możnych stać było na pochówek we własnych, prywatnych kryptach należących do całych rodów, jak chociażby Szembeków i Morsztynów, którzy nie szczędzili pieniędzy na kościół i zakon, o tyle braciszkowie nie dostępowali aż takich luksusów. Zakonnicy grzebani byli bez trumien, bezpośrednio na pokrywającym posadzki krypty piasku. Ich głowy kładziono na „pokutnych poduszkach”. I jak można się domyślać po nazwie, nie należały one do zbyt wygodnych – wszak trudno oczekiwać miękkości od kamienia.

Dopiero po czasie okazało się, że krypty pod kościołem Reformatów kryją pewną niespodziankę.

Taki mamy klimat

Nikt nie spodziewał się, że ciała zmarłych pochowanych w reformackich kryptach nie zechcą się w proch obrócić, jak to zwykle bywa. Zamiast ulegać rozkładowi, każdy, kto na wieki wieków amen spoczął w tym miejscu, ulegał samoistnej mumifikacji. Oczywiście, aby ludzkie ciało uległo temu procesowi, zamiast prozaicznie zgnić i rozłożyć się, spełnione muszą być bardzo specyficzne warunki. Najlepiej wszystkie na raz.

Przede wszystkim kluczowa jest stała temperatura – im bardziej skrajna, tym lepiej. Naturalnie zmumifikowane ciała znajdowano bowiem zarówno w miejscach bardzo zimnych, jak lodowce, jak i bardzo gorących, czyli na pustyniach. Wszystko dlatego, że obie skrajności nie pozwalają drobnoustrojom gnilnym na namnażanie się i rozwój. A bez nich rozkład ciał nie jest możliwy.

Zmumifikowane ciało ofiary epidemii cholery z Guanajuato w Meksyku z 1833 r. (fot. Tomas Castelazo, CC BY-SA 3.0)

Ale to nie wszystko, co potrzebne jest do powstania mumii. W końcu w krakowskich kryptach nie ma ani saharyjskich upałów, ani arktycznych mrozów. Jest za to stała, niezmienna i umiarkowana temperatura, przede wszystkim zaś brak tam dopływu świeżego powietrza. A co za tym idzie, nie ma też ryzyka, że pojawią się nowe, groźniejsze bakterie, które mogłyby zaszkodzić zachowanym szczątkom.

Ważny w procesie samoistnej mumifikacji jest też rodzaj podłoża, a porowate wapienne skały, na których ulokowany jest Kraków, są w tym przypadku idealne. Dzięki nim wilgoć nie osadza się na ścianach krypt, a suche otoczenie, jak już wiemy, sprzyja zatrzymaniu procesów rozkładu.

Zmumifikowane ciało ojca Sebastiana Wolickiego spoczywające w krypcie kościoła Reformatów w Krakowie (fot. Henryk Żychowski, CC BY 3.0)

Mikroklimat krypt pod kościołem Reformatów, będący sumą sprzyjających okoliczności przyrody, jest naprawdę wyjątkowy – próżno szukać drugiego takiego miejsca szukać w całym mieście. Najbliższe tego typu krypty, w których pochowani ulegli mumifikacji, znajdują się w czeskim Brnie. Najczęściej jednak podziemia kościoła Reformatów w Krakowie nazywane są „małym Palermo” – to w tej Sycylijskiej miejscowości, pod kościołem Kapucynów, znajduje się największe europejskie zbiorowisko naturalnych mumii, słynne na cały świat.

Nie wiadomo, kiedy zorientowano się, że ciała pochowane w krakowskich kryptach nie ulegają rozkładowi. W zakonnych i miejskich dokumentach brak wzmianek na ten temat, ale na pewno nie było to tajemnicą – podobno mieszczanie zabiegali o pochówek w tym miejscu. Nie był on jednak dostępny dla każdego, a jedynie dla tych, którzy szczególnie zasłużyli się na rzecz kościoła i klasztoru. Ogółem w kryptach przy ulicy Reformackiej pochowano około tysiąca osób, z czego około siedemset było świeckimi dobrodziejami zakonników, a jedynie dwieście pięćdziesiąt – braćmi zakonnymi.

Trwało to od roku 1672 aż do roku 1842, kiedy to Senat Rzeczpospolitej Krakowskiej, idąc za wzorem innych krajów Europy, zakazał ze względów higienicznych pogrzebów na terenie kościołów i klasztorów w obrębie miasta. Wówczas to część zmarłych, jak na przykład zakonników, przeniesiono do specjalnie wybudowanego grobowca na cmentarzu Rakowickim. Druga przeprowadzka nastąpiła po 1870 roku. Kraków znajdował się już wówczas pod panowaniem austriackim, a władze w Wiedniu były absolutnie przeciwne pochówkom w miejscach innych niż cmentarze publiczne poza granicami miast.

Niestety, nie była to jedyna sytuacja, kiedy nie raczono dać zmarłym świętego spokoju i wiecznego odpoczynku. W trakcie II wojny światowej okupanci niemieccy urządzili w kryptach schron przeciwlotniczy. Żeby umożliwić jego funkcjonowanie i udrożnić korytarz łączący poszczególne komory grobowe, poprzesuwano trumny z ich pierwotnych lokalizacji w głąb podziemi. Po wojnie okazało się, że wiele z nich uległo zniszczeniu, a ponieważ nie dało się przez to zidentyfikować zmarłych – pochowano ich w zbiorowej mogile.

Trumny w kryptach pod kościołem Reformatów w Krakowie (fot. Arianus, CC BY-SA 4.0)

Mówią wieka

Dziś w kryptach znajduje się około sześćdziesięciu mumii. Nie wszystkie są anonimowe, a za kilkoma z nich kryją się historie jak z gotyckich powieści.

Weźmy na przykład Domicellę Skalską. Z pochodzenia była hrabiną, jednak dwadzieścia ostatnich lat swojego życia spędziła w klasztorze reformatów. I choć w przypadku szlachetnie urodzonych dam, zwłaszcza owdowiałych, taka emerytura spędzona na modlitwie i kontemplacji nie była niczym niezwykłym, Domicella wcale nie udała się do klasztoru, aby odpocząć od świata doczesnego.

Hrabina, jak wielu przedstawicieli polskiej arystokracji, wyemigrowała w młodości do Francji, gdzie zakochała się we francuskim żołnierzu. Gdy ten nie wrócił z wyprawy wojennej, ruszyła w świat na poszukiwania ukochanego. Tak też trafiła do krakowskiego klasztoru, gdzie przedstawiła się jako hafciarka obrusów. Przez dwie dekady bezinteresownie dbała o kościół i klasztor, pracując jedynie za wikt i opierunek. Tajemnicę swego pochodzenia wyjawiła dopiero na łożu śmierci, przyznając się, że cały majątek zapisała reformatom.

Wnętrze kościoła Reformatów (fot. Zygmunt Put, CC BY-SA 4.0)

W zamian hrabina zażądała jednego – pochówku obok pogrzebanego w kryptach kilkadziesiąt lat wcześniej anonimowego grenadiera w napoleońskim mundurze. Czy mógł to być jej zaginiony ukochany? O wojaku wiadomo niewiele, jedynie to, że ciężko ranny pojawił się w klasztornej furcie zimą 1812 roku, po czym stracił przytomność. Bracia zaopiekowali się nim troskliwie, jednak po kilku dniach zmarł, nie odzyskując świadomości i nie zdradzając swej tożsamości. Czy to z jego powodu po wielu latach Domicella trafiła do klasztoru? Nie wiadomo, ale jeśli tak – byłaby to historia miłosna jak z legend.

Hrabina Skalska nie jest jednak jedyną damą ze smutną historią miłosną w tle, która spoczęła u reformatów. Równie smutny był los Urszuli Morszkowskiej, starościny Barcickiej. Wiadomo na pewno, że zmarła w dniu swego ślubu, dlatego pochowano ją w sukni ślubnej. Czy jednak był to nieszczęśliwy przypadek? Tego nie wiadomo, ale mówi się, że przyczyną śmierci panny młodej było otrucie – jej wybrankiem był człowiek niższego stanu, nie tak majętny, jak życzyłaby sobie tego rodzina. Podobno więc ojciec Urszuli postanowił ocalić honor rodu za wszelką cenę i otruł córkę w trakcie wesela. Nie wiadomo jednak, jak było naprawdę, a krakowskie legendy lubią żyć swoim życiem…

Kapliczki ze stacjami drogi krzyżowej po wewnętrznej stronie muru oddzielającego dawniej cmentarz przy kościele Reformatów od ulicy. Pomiędzy kapliczkami marmurowe epitafia (fot. Zygmunt Put, CC BY-SA 4.0)

Martwi boją się żywych

Jeszcze do niedawna krypty pod kościołem Reformatów można było odwiedzać. Szerszej publiczności udostępniane były w okolicach dnia Wszystkich Świętych, istniała też możliwość zejścia do podziemi co niedzielę po jednym z nabożeństw. Niestety, praktyki te okazały się zgubne dla mumii – zaobserwowano, że odwiedziny zainteresowanych tłumów powodują zmiany mikroklimatu miejsca. Wilgoć z oddechów, bakterie i drobnoustroje przynoszenie na ubraniach z zewnątrz, a także trawiąca turystów przemożna chęć dotknięcia zakonserwowanych ciał spowodowały, że zatrzymane na setki lat procesy gnilne zaczęły się uaktywniać, a stan mumii drastycznie się pogorszył.

Chcąc je ratować, zakonnicy zamknęli krypty przed turystami i od kilku lat nie ma mowy o wizycie w podziemiach. Na jak długo? Tego nie wiadomo – prawdopodobnie ponowne otwarcie nastąpi wtedy, gdy pojawi się bezpieczny i nieinwazyjny sposób na konserwację zmumifikowanych ciał. Może uda się to już niebawem. A może pod powierzchnią ziemi czekają inne zagadki – w końcu krypty pod kościołem nie są czymś nadzwyczajnym. Kto wie, co czai się w podziemiach innych świątyń?

Bibliografia

  • Katalog zabytków sztuki w Polsce, t. 4, Miasto Kraków – Kościoły i klasztory śródmieścia, cz. 2, red. Adam Bochnak, Jan Samek, Instytut Sztuki Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1978.
  • Ryszard Witold Gryglewski, Mumifikacja ciała ludzkiego w świetle historii, obyczajów i nauk medycznych, Ryszard Witold Gryglewski, Kraków 2005.
  • Jarosław Molenda, Fenomen kultur, Arkadiusz Wingert, Międzyzdroje–Kraków 2006.
  • Michał Rożek, Smakowitości obyczajowe, Petrus, Kraków 2009.
  • Sanktuarium świętego Kazimierza. Klasztor franciszkanów, Wydawnictwo Ścieżki Wiary, Kraków 2011.
  • Norbert Sokołowicz OFM, Przewodnik po kościele i podziemiach kościoła świętego Kazimierza Królewicza w Krakowie, Kraków 1963.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!