Powstanie Warszawskie obfituje w dramatyczne momenty. Niektórym z nich pozwalamy jednak ześlizgnąć się na margines pamięci. Czyżby dlatego, że nie pasują do lukrowanej całości?
Jednym z krytycznych elementów początkowego powstańczego szturmu były mosty, mające zapewnić łączność między dwiema połówkami stolicy i ułatwić Armii Czerwonej opanowanie Warszawy. Niestety, w przypadku ataku na dom Schichta wszystko poszło nie tak, boleśnie obnażając nieprzygotowanie AK do przeprowadzenia powstania.
Rekonstrukcja pustki
Opisywanie całości położenia militarno-politycznego Warszawy w sierpniu 1944 roku mija się zupełnie z celem niniejszej pracy. Każdy zainteresowany Czytelnik bez większego problemu znajdzie odpowiednie dane w źródłach i opracowaniach dostępnych metodą tradycyjną lub internetową. Skupmy się więc na meritum tego artykułu.
Teren działań powstańczych podjętych 1 sierpnia 1944 roku w rejonie lewobrzeżnego przyczółku mostu Kierbedzia jest dziś dosyć trudny do zrekonstruowania i dokładnego zlokalizowania. Większość stojących tam wówczas budynków już nie istnieje, a nowe konstrukcje nie zawsze zajmują tę samą przestrzeń, co obiekty zniszczone podczas wojny.
Sam most również uległ destrukcji, a podczas wznoszenia kolejnej przeprawy w tym samym miejscu całkowicie przekształcono układ drogowy, burząc choćby pozostałości wiaduktu Pancera. Na szczęście z pomocą przychodzą archiwalne mapy oraz zdjęcia lotnicze, które pozwalają odtworzyć w naszej wyobraźni otoczenie interesującego nas obiektu w sierpniu 1944 roku. Musimy to zrobić, jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego powstańcom tak bardzo zależało na jego zdobyciu.
Mosty a sprawa polska
W ówczesnej Warszawie istniały cztery przeprawy przez Wisłę: dwa mosty kolejowe i dwa drogowe. Każdy z nich był na wagę złota zarówno dla Niemców, jak i Polaków. Ci pierwsi potrzebowali ich do swobodnego przerzucania wojsk i zaopatrzenia do jednostek na froncie wschodnim, a także do ewakuowania rannych czy uszkodzonego sprzętu na tyły. Zniszczenie lub zablokowanie owych mostów oznaczałoby poważne kłopoty dla sporej części sił zaangażowanych w walki z Armią Czerwoną, stąd też okupanci całkiem solidnie przygotowali się do ich obrony zarówno na wypadek powstania, jak i sowieckich nalotów lotniczych.
Armia Krajowa również potrzebowała owych mostów, aczkolwiek z odmiennych przyczyn. Owszem, zablokowanie dostaw zaopatrzenia dla wielu niemieckich dywizji było wystarczającym powodem do podjęcia próby ich opanowania, jednak chodziło tu o coś jeszcze. Niezależnie od zawirowań politycznych, zachodzących przeważnie ponad polskimi głowami, jedyną siłą mogącą powstrzymać Niemców przed kompletnym przemieleniem lewobrzeżnej Warszawy w razie powstania była Armia Czerwona. Opanowanie nieuszkodzonych mostów leżało więc w bezpośrednim interesie AK.
Wnioskiem wypływającym z powyższego rozumowania powinno być skierowanie do ataku na przeprawy najlepiej wyposażonych i wyszkolonych jednostek Armii Krajowej, śmietanki cichociemnych obficie wyposażonych w zrzutową broń, amunicję i materiały wybuchowe. W końcu szło tutaj o „być albo nie być” większej części polskiej stolicy.
Jak silna była obrona?
W tym momencie przyszedł czas na zwężenie perspektywy do wzmiankowanego już szturmu na dom Schichta, najbardziej dramatycznego fragmentu walk AK o mosty. Aby zrozumieć militarną wartość kontrolowania tego domu, warto obejrzeć film „O jeden most za daleko”, a przede wszystkim scenę masakry SS-Panzer-Aufklärungs-Abteilung 9 na moście w Arnhem. Rzecz jasna nie jest to materiał dokumentalny, niemniej nie sposób nie docenić znaczenia pozycji zajętych przez Brytyjczyków w wysokich domach zapewniających doskonałe pole ostrzału drogi i samej przeprawy. Takie stanowiska były bezcenne dla każdego marzącego o kontrolowaniu ruchu na moście.
AK, przygotowując natarcie na wspomniany obiekt, starała się jak najlepiej rozeznać siły niemieckie zarówno wokół niego, jak i w samym budynku. Zachowany do dziś raport podziemnego wywiadu jest (hurra)optymistyczny. Określa stanowiska obronne wokół budynku jako posiadające niewielką wartość bojową. Obiektu bronili żołnierze z Pionier-Bataillon 654, odpowiedzialni zarówno za ochronę mostów, jak i za przygotowanie ich do ewentualnego wysadzenia w razie nadejścia Rosjan. Zanim jednak można by zaatakować sam dom, najpierw należało do niego dotrzeć. A z tym mogły być pewne problemy.
Na północ od wspomnianego domu, na Podzamczu, ustawiono dwa działa kal. 88 mm i dwa kal. 20 mm. Idąc na południe, tuż przed wjazdem na most, rozstawiono poczwórnie sprzężone działo przeciwlotnicze kal. 20 mm, tzw. Flakvierling. Jeszcze dalej, w okolicy ulic Karowej i Dobrej, ustawiono trzy kolejne działka dwudziestomilimetrowe. Ich stanowiska były rozmieszczone tak, by można było prowadzić ogień zarówno do celów powietrznych, jak i naziemnych. Gdyby zaś komuś jeszcze było tego mało, po drugiej stronie rzeki stała kolejna trójka działek kal. 20 mm, mogących – w razie potrzeby – ostrzeliwać także przeciwległy brzeg.
Patrząc na rozmieszczenie broni przeciwlotniczej, łatwo było stwierdzić, że najpierw trzeba zneutralizować zagrożenie ze strony działek, a dopiero później uderzyć na sam dom. Tak zresztą planowano, uwzględniając nawet wsparcie szturmu na dom za pomocą zdobycznych działek 20 mm. Kluczowym elementem było tu jednak osiągniecie zaskoczenia i przygniecenie Niemców ogniem, by nacierające jednostki zdołały przebyć otwartą przestrzeń ze względnie małymi stratami.
Przygotowania do ataku
To skomplikowane i niebezpieczne zadanie powierzono batalionowi „Bończa”, który miał opanować lewobrzeżny przyczółek mostu Kierbedzia. Siły batalionu rozdysponowano w następujący sposób: 101 kompania miała nacierać przez Podzamcze, 102 bezpośrednio wiaduktem Pancera, a 103 uderzyć od ulicy Bednarskiej. Pierwszym celem ataku były wspomniane już stanowiska artylerii przeciwlotniczej, a po ich opanowaniu i obróceniu luf na Dom Schichta, przystąpienie do właściwego szturmu.
Problemy „Bończy” zaczęły się już w momencie koncentracji żołnierzy. Z powodu zamieszania wywołanego późnym wydaniem rozkazu do rozpoczęcia powstania znaczna część członków batalionu nie dotarła na swoje miejsce. Nie było to niczym wyjątkowym, jako że w skali całego miasta 1 sierpnia AK zgromadziła w wyznaczonych miejscach koncentracji zaledwie 50% stanów osobowych i ok. 30% posiadanego uzbrojenia.
Jak to prezentowało się w wypadku „Bończy”? Najlepiej będzie podać same liczby, komentarz zostawiając na później.
STAN OSOBOWY | ||
KOMPANIA | GAJEWSKI | RUMIANEK |
101 | 62 | Stan komp. – 120/130 os. Stawiły się 62 os. |
102 | 26 | Stan komp. (1942) – 130 os. Stawiło się 50 os. |
103 | 48 | Stan kom. jesień 1943 – 95 os. Stawiło się 48 os. |
UZBROJENIE | ||
KOMPANIA | GAJEWSKI | RUMIANEK |
101 | 1 pm, 7 pistoletów/rewolwerów, 28 granatów | Kilka kb, dwa pm, kilka pistoletów, 40 „filipinek” |
102 | 5 pistoletów, 10 granatów, butelki zapalające | Brak danych |
103 | 3 pistolety, 40 granatów | 3 pistolety, 40 „filipinek” |
Sam Andrzej Rumianek w relacji złożonej w MPW w 2005 roku określił uzbrojenie 102 kompanii na jeden karabin, dwa pistolety i 30–40 granatów.
Rzucająca się w oczy różnica w stanie osobowym 102 kompanii może być łatwa do wyjaśnienia, jeśli założyć, że na miejsce zbiórki przybyło rzeczywiście 70 osób, lecz po ujawnieniu stanu uzbrojenia część wróciła do domów (co potwierdzają niektóre relacje), a w samej akcji wzięło udział zaledwie 26 powstańców. Podane powyżej wyjaśnienie można więc uznać za możliwe, jednak jest to jedynie domniemanie.
Któż nie kocha zmian na ostatnią chwilę?
Najpoważniejszym ze skutków opłakanego wyniku mobilizacji batalionu była konieczność szybkiej modyfikacji planu ataku. Nie było mowy o żadnym przygnieceniu Niemców ostrzałem z ckm-ów czy rkm-ów, bo takich nie było. Dostępna ilość pozostałej broni palnej również wykluczała stworzenie jakiejkolwiek osłony dla nacierających. Kluczowym elementem miało być użycie granatów, nadających się jednak do wykorzystania tylko z niewielkiej odległości, co było, oczywiście, bardzo ryzykowne.
Konspiracyjne „filipinki” były granatami zaczepnymi wypełnionymi szedytem, materiałem wybuchowym produkowanym przez podziemie, słabszym o połowę od trotylu, tradycyjnie używanego do budowy granatów. W skrócie – eksplodując, robiły dużo huku, generując przy tym niewielką ilość odłamków. Taki granat jest bezpieczniejszy dla użytkownika, ale mniej zabójczy.
Trudno dziś, z perspektywy lat, odtworzyć przebieg ostatnich rozmów i decyzji podejmowanych na bieżąco. Wydaje się jednak, że ostateczny plan natarcia przyjęty tuż przed atakiem prezentował się następująco: 101. kompania miała zając opuszczony Zamek i ostrzelać znajdujące się na Podzamczu działa przeciwlotnicze, a celem 102. stał się Pałac pod Blachą. Kontrolując oba obiekty, powstańcy mieli nadzieję na zablokowanie ogniem wszelkiego ruchu na moście Kierbedzia. 103. miała atakować po staremu – w pierwszej kolejności uderzyć na stanowiska działek, a następnie kierować się na dom Schichta.
Na nieszczęście dla „Bończy”, jak i dla całej AK, niemiecki wywiad zdołał uzyskać informacje o planowanym powstaniu, a do pierwszych starć doszło już około godziny 14, przez co o zaskoczeniu sił niemieckich w skali miasta można było zapomnieć. O tym wszystkim nie wiedzieli jednak żołnierze szykujący się do szturmu.
Tragedia 103 kompanii
Opierając się na wcześniejszych założeniach, wszystkie trzy kompanie powinny ruszyć do ataku w tym samym czasie, czyli o godzinie 17.00. Los jednak chciał, że to 103 kompania pierwsza przystąpiła do walki.
Chcąc maksymalnie zmniejszyć dystans do przeciwnika, już około 16.00 przemieściła się ona z miejsca koncentracji na pozycję wyjściową, czyli na teren Zakładu Oczyszczania Miasta przy ulicy Bednarskiej. Tam żołnierze mieli zająć miejsca odpowiednie do ataku i czekać na godzinę 17.00. Warto oddać w tym momencie głos uczestnikowi tych wydarzeń:
O godz. 16.45 usłyszeliśmy serię broni maszynowej i pojedyncze strzały dochodzące z północy (dowiedziałem się później, że to Żoliborz ruszył wcześniej). Wśród Niemców na placyku poruszenie. Powyłazili z namiotów, ale stanowisk przy działkach nie zajęli. Wyglądali na zdezorientowanych.
W tej sytuacji dowódca kompanii podjął decyzję o przeprowadzeniu natychmiastowego ataku. Dalsza zwłoka groziła nieuchronną utratą elementu zaskoczenia. Koniec końców tylko trzy osoby w oddziale miały broń palną (w tym jeden pistolet kal. 5 mm), więc jedyna nadzieja leżała w owych 40 granatach, których i tak nie starczyło dla wszystkich. Kilka osób ze sto trzeciej miało ruszyć na wroga z gołymi rękoma.
Niestety, wybiegający z zabudowań powstańcy wpadli wprost na beztroskiego niemieckiego żołnierza zmierzającego do pobliskich zabudowań. Jego krzyk zaalarmował obsługi działek, które błyskawicznie zajęły stanowiska i obróciły lufy w kierunku zagrożenia. Jednocześnie powstańcy rzucili się do ataku, rzucając „filipinkami. Bez elementu zaskoczenia starcie prawie bezbronnych powstańców z wyszkolonymi i uzbrojonymi żołnierzami mogło mieć jednak tylko jeden rezultat.
Oto wokół podporucznika „Wilka” leżeli poszarpani, poskręcani, niektórzy prawie jeden na drugim – jego chłopcy. Wychodząc zza węgła musieli jeszcze przed rozproszeniem się wejść prosto pod ogień działek. Na moich oczach podporucznika trafiło kilka pocisków z działka, ustawionego około 30–40 metrów od niego. W miejscu gdzie klęczał, wyrastał coraz większy słup kurzu, pryskającej ziemi i strzępów ludzkiego ciała. […] Popatrzyłem w prawo i zobaczyłem „Gariana”, który widocznie biegł za mną. Za nim leżały porozrzucane ciała moich chłopców.
Tak opisał ową akcję ówczesny sierżant Edward Łopatecki „Młodzik”. Wspomniani chłopcy podporucznika to pluton dowodzony osobiście przez niego, natomiast Łopatecki dowodził drugim, stąd też do części żołnierzy kompanii odnosi się jako do „swoich”. Żaden z plutonów nie miał jednak szczęścia. Z 47 atakujących przeżyło pięciu, plus sanitariuszka czekająca na powrót kompanii.
Vae victis czy gloria victis?
Pozostałe dwie kompanie batalionu spotkał o wiele łagodniejszy los. Sto pierwsza weszła na teren opustoszałego Zamku, jednak została przygnieciona przez niemiecki ostrzał. Dowódca sto drugiej, widząc jaką siłą ognia dysponuje przeciwnik, odwołał atak swojej kompanii.
Czy natarcie sto trzeciej miało szanse powodzenia? Sami Niemcy odnotowali, że powstańcy zdołali przejściowo zająć stanowiska działek przeciwlotniczych, jednak zostali wyrzuceni błyskawicznym kontratakiem. Samobójcza szarża na wroga to jednak coś innego od zdobycia i opanowania wrogiej pozycji, a następnie wykorzystania jej w celu podjęcia kolejnego uderzenia.
Patrząc na przebieg zdarzeń tego feralnego ataku, nie sposób nie zadać sobie dość fundamentalnego pytania: dlaczego całe natarcie na jeden z najważniejszych obiektów w okupowanej Warszawie przygotowano w tak fatalny sposób? Rozmieszczenie i liczebność niemieckich dział przeciwlotniczych nie były tajemnicą, wszyscy również widzieli schrony, zasieki i worki z piaskiem w oknach domu Schichta. Dlaczego nikt nie wstrzymał tego natarcia? Dlaczego zdecydowano się na realizację planu mającego wszelkie znamiona misji samobójczej? Te pytania najprawdopodobniej pozostaną bez odpowiedzi.
Podsumowanie
Żaden z warszawskich mostów nie został zdobyty przez powstańców. W niektórych miejscach Niemcy odparli ataki bez żadnego wysiłku, w innych Polacy zdecydowali się na odwołanie akcji wobec braku szans na sukces. Klęska „Bończy” była dotkliwa, ale z pewnością nie była wyjątkiem. Powstańcy przegrywali raz za razem na obszarze całego miasta. 1 sierpnia 1944 roku Armia Krajowa poniosła klęskę, pozostało więc już tylko wołać o pomoc i walczyć o przetrwanie.
Obecnie pamięć o takich wydarzeniach jak tragiczny atak 103 kompanii zdaje się umykać naszej świadomości. Być może tak jaskrawe przykłady materiałowego i organizacyjnego nieprzygotowania AK do walki nie pasują do obecnie skonstruowanego wyobrażenia o tamtych wydarzeniach, nazywanych niekiedy „63 dniami chwały”. W mojej ocenie nie można pozwolić sobie na takie białe plamy. Pamiętajmy o naszej przeszłości – całej przeszłości, a nie tylko o fragmentach pasujących nam do jakiejś większej układanki.
Bibliografia
Podstawowym źródłem do przebiegu szturmu 103 kompanii są wspomnienia Edwarda Łopateckiego „Młodzika”, powtarzane w kilku miejscach z drobnymi zmianami literackimi.
- Sierż. Edward Łopatecki „Młodzik”, Zbiórka, atak i zagłada 103 Kompanii batalionu „Bończa” w godz. „W”, „Wojskowy Przegląd Historyczny”, r. 35 (1990), nr 3–4.
- Tenże, Atak i zagłada 103 kompanii Wybrzeżu Kościuszkowskim, [w:] Zbigniew Szczerba-Blichewicz, Ostatnie dni katedry św. Jana, Wydawnictwo M.M., Warszawa 2005.
- Tenże, [w:] Andrzej Rumianek, Batalion „Bończa”. Relacje z walk w Powstaniu Warszawskim na Starówce, Powiślu i Śródmieściu, Oficyna Wydawnicza FINNA, Gdańsk 2010.
Archiwum Historii Mówionej [dostęp: 21 sierpnia 2021]
- Jan Bartonezz „Mały”.
- Bolesław Filipiak „Bolek”.
- Ryszard Houwald „Babrała”.
- Stanisław Komornicki „Nałęcz”.
- Zbigniew Peć „Lew”.
- Andrzej Rumianek „Tygrys”.
- Jerzy Sienkiewicz „Rudy”.
- Janina Szczepańska.
- Maria Szydluk „Rysia”.
- Mieczysław Wiraszko.
Pozostałe źródła
- Franciszek Niepokólczycki, Zenon Schreyer, Zbigniew Lewandowski, Saperzy w dywersji i walce powstańczej, Skrót części I, Materiały wybuchowe i środki zapalające, Warszawa 1944.
Zdjęcia lotnicze i mapy
- Zdjęcie lotnicze zniszczeń Starego Miasta po Powstaniu Warszawskim 1944 r. [w:] Stare mapy Warszawy i okolic, [dostęp: 21 sierpnia 2021], <https://staremapy.waw.pl/mapy/zdjecie-lotnicze-zniszczen-starego-miasta-powstaniu-warszawskim-1944-r>.
- Serwis Korzenie Miasta, [dostęp: 21 sierpnia 2021], <https://zdjecia.korzeniemiasta.pl/>.
Opracowania
- Norbert Bączyk, Flak w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku, „Technika Wojskowa Historia”, nr 6/2017.
- Adam Borkiewicz, Powstanie Warszawskie 1944. Zarys działań natury wojskowej, MPW, Warszawa 2018.
- Romuald Gajewski, Batalion „Bończa” w Powstaniu Warszawskim, „Wojskowy Przegląd Historyczny” r. 31 (1986), nr 4.
- Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski, Przewodnik po Powstańczej Warszawie, MPW, Warszawa 2007.
- Paweł Makowiec, Powstanie warszawskie 1944. Taktyka walki w mieście, Difin, Warszawa 2016.
- Andrzej Leon Sowa, Kto wydał wyrok na miasto? Plany operacyjne ZWZ–AK (1940–1940) i sposób ich realizacji, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.
- Wielka Ilustrowana Encyklopedia Powstania Warszawskiego, t. 1, Działania zbrojne, Bellona, Warszawa 2005 [warto zauważyć, że w tej pozycji pokazano całkowicie błędną lokalizację miejsca wybicia 103 Kompanii].
Fajny artykuł, przystępnie napisany…