14 października 2022 roku Netflix udostępnił swym użytkownikom najnowszą adaptację jednego z arcydzieł literatury światowej – „Na Zachodzie bez zmian” Ericha Marii Remarque’a. Produkcja przyciągnęła przed ekrany rzesze widzów, niestety, w większości nieświadomych, że Netflix robi ich w balona.

Jednym z popularnych trendów w dzisiejszym Hollywood jest tzw. odgrzewanie kotletów. Na ekrany kin i platformy streamingowe trafiają zastępy prequeli, sequeli i rebootów, coraz mniej przypominających pierwotny materiał źródłowy. Niektóre odnoszą sukces, uwodząc widzów świeżym podejściem i nieszablonową adaptacją znanych już wątków i postaci, inne jednak nie mają do zaoferowania nic więcej prócz przeżutych, przetrawionych i wydalonych na ekran motywów, przypadkowo i chaotycznie zaczerpniętych z oryginału. Do której grupy zalicza się recenzowana adaptacja?

Cofnijmy się w czasie

22 czerwca 1898 roku w Osnabrück przyszedł na świat Erich Paul Remark. Gdy ukończył 18 rok życia, został powołany – podobnie jak wielu jego znajomych ze szkolnych ław – do armii niemieckiej, a 12 czerwca 1917 roku trafił na front zachodni.

W przeciwieństwie do niezliczonej rzeszy młodych ludzi wtłoczonych w okopy Remark miał szczęście. Już 30 czerwca został raniony odłamkami pocisku artyleryjskiego i wysłany do szpitala na tyłach. Po długim okresie leczenia i rekonwalescencji został przywrócony do służby wojskowej w październiku 1918 roku, niemniej na front już nie trafił, a niebawem wojna dobiegła końca.

Opisywanie pełnego życiorysu Remarka jest tu zbędne, przejdźmy więc do meritum: w 1929 roku Remark, występując już jako Erich Maria Remarque, opublikował swą najważniejszą i najgłośniejszą książkę – „Im Westen nicht Neues”, czyli „Na Zachodzie bez zmian”. Od tej pory życie autora, jak i wszystkich mających styczność z jego dziełem, zmieniło się raz na zawsze.

Ekranizacje literackiego hitu

Okładka pierwszego wydania „Na Zachodzie bez zmian”

„Na Zachodzie bez zmian” trafiło na srebrny ekran po raz pierwszy już w 1930 roku. Ten trwający 2 godziny i 32 minuty (w późniejszym czasie przycięto go do 2 godzin i 13 minut) film okazał się kinowym hitem i zdobywcą dwóch Oskarów, który podbił serca widzów na całym świecie i wywołał stanowcze protesty ze strony nazistów i ich sympatyków.

Zmiany dokonane przez twórców filmu w stosunku do oryginalnej opowieści Remarque’a były relatywnie niewielkie. Część wątków pobocznych nie znalazła się w produkcji, sceny poprzestawiano, układając je chronologicznie, a część tzw. monologu wewnętrznego postaci włożono w usta aktora grającego głównego bohatera. Całość zmian zaimplementowano jednak tak, by nie naruszyć oryginalnej wymowy literackiego dzieła, ani nie ominąć żadnej z kluczowych scen.

W 1979 roku telewidzowie mieli okazję zapoznać się z kolejną ekranizacją słynnej powieści. W swej oryginalnej postaci film ten trwał 2 godziny i 30 minut, niemniej później przycięto go o ok. 21 minut w celu przygotowania wersji kinowej. Jeśli ktoś jest zainteresowany zapoznaniem się z tą produkcją, szczerze polecam poszukanie jej w pierwotnym wydaniu, o wiele bogatszym i znacznie lepiej skomponowanym.

Oglądając ten film z książką na kolanach, łatwo dostrzec, że jego twórcy, podobnie jak ich poprzednicy, ograniczyli modyfikacje materiału źródłowego do wycięcia rozsądnej liczby wątków czy scen, by nie zaburzyć głównego nurtu narracji autora. Tym razem jednak historię przedstawiono zgodnie z chronologią zaprezentowaną w książce, tj. mieszając wydarzenia bieżące z retrospekcjami. Z jednej strony opowieść staje się nieco chaotyczna, niemniej dzięki temu widz ma okazję odbierać film w sposób maksymalnie zgodny z układem zastosowanym przez Remarque’a.

W ten oto sposób dochodzimy do roku 2022 i trzeciej już ekranowej adaptacji tej wspaniałej książki.

Małe zastrzeżenie recenzenckie

Patrząc na zapowiedzi filmu zamieszczane przez Netflixa, nie można mieć wątpliwości, że produkcję tę należy oceniać jako adaptację konkretnego dzieła literackiego, co ma konkretne przełożenie na jej odbiór. Ku mojemu zaskoczeniu, część dyskutujących nawoływała jednak do oceniania go wyłącznie jako produkcji filmowej, tj. rozmawiania o scenografii, wątkach, wymowie etc., zostawiając kwestie zgodności z książką zupełnie na boku. Nie jestem w stanie się z tym zgodzić, choćby dlatego, że sam Netflix reklamował ów film jako „ekranizację powieści”. Niniejsza recenzja dotyczy więc filmu „Na Zachodzie bez zmian” z 2022 roku jako kolejnej adaptacji książki Ericha Marii Remarque’a z 1929, a nie produkcji powstałej z niebytu.

Aha, jeszcze jedno: UWAGA, SPOJLERY!

Ekranizacja? Adaptacja? Eksploatacja?

Plakat filmowej adaptacji „Na Zachodzie bez zmian” z 1930 roku

Recenzowany film liczy sobie skromne 2 godziny i 28 minut, pozostając więc w pewnej zgodzie ze wspomnianymi ekranizacjami. I na tym zasadniczo podobieństwa się kończą.

Porównując książkę z produkcją Netflixa, wypada stwierdzić, że jedno nie ma zbyt wiele wspólnego z drugim. Ot, filmowcy dosłownie wyrwali z książki tytuł i kilka wątków pozwalających na utrzymywanie, że nadal mamy do czynienia z ekranizacją, a resztę wyrzucili na śmietnik, dodając przy tym sporą dozę własnych wątków i pomysłów, dając im pierwszeństwo nad materiałem oryginalnym. Podać przykład?

Ważnym elementem książki (i poprzednich ekranizacji) jest opisanie mechanizmów kierujących młodego, wrażliwego i światłego człowieka prosto w okopową maszynkę do mielenia mięsa. Autor zabiera więc nas do szkoły, byśmy poznali Kantorka, nauczyciela namawiającego swych uczniów, by w patriotycznym akcie zaciągnęli się do wojska i ruszyli na front. Za chwilę wpadamy na zmobilizowanego listonosza, Himmelstossa, który – obdarzony koszarową władzą podoficerską – torturował rekrutów wedle własnego upodobania. W końcu widzimy szereg cywili – zarówno rodziny zmobilizowanych uczniów, jak i przeciętnych Niemców – niemających pojęcia o wojnie lub też wprost zaczadzonych propagandą i zupełnie oderwanych od rzeczywistości wielkiego światowego konfliktu.

Co z tego zobaczymy na Netfliksie? Ot, chwila na ulicy, parę minut w szkole, i już nasz protagonista wymaszerowuje z koszar na front. Do świata cywilnego już nie wraca, choć każdy, kto czytał książkę, wie, z jakimi emocjami wiązał się urlop Paula Bäumera (w tej roli w 2022 roku Felix Kammerer). Całe „zaplecze” społeczne Paula, wszyscy ludzie, którzy go uformowali i wypchnęli na front, tu po prostu nie istnieją. Na ten sam los skazano zasadniczo każdy wątek zawierający jakąś dozę refleksji czy dialogu wewnętrznego głównego bohatera. Urlop? Szpital? Byczenie się na trawie? Nie, nic z tych rzeczy. W ten sposób nie tylko nie dano widzom czasu na głębsze związanie się z bohaterami, ale również spłaszczono same postacie. Z młodego wrażliwego człowieka zastanawiającego się nad kwestiami zbyt poważnymi na jego wiek, tak znakomicie opisanego w książce i przyzwoicie sportretowanego w 1930 i 1979 roku, nie zostało praktycznie nic.

Wymazując tak wiele z książki, twórcy filmu zaoszczędzili znaczną ilość czasu, jak jednak zapewne zauważyliście, produkcja Netflixa nie jest krótsza od poprzednich ekranizacji. Co więc zrobiono z dodatkowymi minutami? Twórcy filmu, mającego być rzekomo ekranizacją książki, wepchnęli do swojego dzieła zupełnie nowy wątek polityczno-militarny, związany z negocjacjami poprzedzającymi zawieszenie broni zawarte 11 listopada. Tak się w niego zaangażowali, że gdzieś po drodze zapomnieli, dlaczego owa książka miała taki, a nie inny tytuł. A może zupełnie ją zignorowali?

Na Zachodzie ze zmianami, i to dużymi

Pozwólcie, Szanowni Czytelnicy i Czytelniczki, że cofnę się na chwilę do książki, a dokładnie do jej (przed)ostatnich zdań. Cytując: „Padł w październiku 1918 roku, w dniu, który był tak spokojny i cichy na całej linii, że biuletyn armii ograniczył się do tego jednego zdania: na Zachodzie bez zmian”. Paul Bäumer umiera w książce po cichu, bez znaczenia, w dniu tak monotonnym i nudnym, iż ze sztabowego punktu widzenia jest to dzień pozbawiony zdarzeń godnych odnotowania. „Na Zachodzie bez zmian” – i tyle. Ot, nie ma kolejnego człowieka, jednego z wielu. Trybik w maszynie.

W filmie z 1930 roku Bäumer ginie, wychylając się z okopu, by sięgnąć motyla, a w obrazie z 1979 roku dosięga go kula snajpera, gdy – porwany malarskim zapałem – wstaje z uszkodzonej sekcji okopu, by lepiej dostrzec rysowanego przez siebie ptaka. Może nawet nikt nie zauważył jego odejścia.

W 2022 roku reżyser każe ginąć mu zginąć pośród zaciętej bitwy, dosłownie minuty przed zawieszeniem broni. To zakończenie ma się nijak do materiału źródłowego. Gdzie tu ów spokój? Gdzie „bez zmian”? Nie ma, po prostu zginął pod sam koniec wojny i tyle. W ten sposób zmieniono nie tylko zakończenie i chronologię samej książki, ale i jej wymowę.

Zakończenie filmu z 1930 r.

Wyścig ze znanym rezultatem

Wspomniany (i sztucznie dodany) wątek negocjacji traktowany jest przez twórców jako bardzo priorytetowy, ustępujący jedynie przeżyciom Bäumera. Samo wprowadzenie tak znaczącego „ciała obcego” do adaptacji jest mocno dyskusyjne, niemniej próba uczynienia zeń jednej z głównych osi fabuły jest po prostu nielogiczna.

Twórcy filmu usiłują przekonać widza, że są świadkami pewnego wyścigu. Co nastąpi szybciej – śmierć Bäumera czy koniec wojny? Czy ten młody chłopak zostanie ocalony, czy też odda życie w bezsensownej już wojnie na skutek dyplomatycznych przepychanek lub czyjegoś nadmuchanego ego?

Taka konstrukcja mogłaby być rzeczywiście wciągająca, gdybyśmy mieli do czynienia z materiałem oryginalnym, świeżym i nieznanym odbiorcy. Tak jednak nie jest. Każdy, kto czytał książkę lub oglądał poprzednie adaptacje, doskonale wie, jak to się skończy. Bäumer zginie, bo musi zginąć, inaczej całe dzieło jest bez sensu. Taki jego tragiczny los – być martwym przykładem, symbolem utraconego pokolenia. Twórcy filmu zachowują się jednak tak, jakby książka i tamte filmy nie istniały.

Rzecz jasna, można przyjąć też inne wyjaśnienie. Może autorzy obrazy zakładali, że nikt nie czytał „Na Zachodzie bez zmian” i nie oglądał choćby ekranizacji z 1979 roku? Że w dzisiejszym świecie mało kto sięgnie po książkę lub znajdzie czas na filmowe porównania?

Krótka rzecz o replikach

Zasadniczo mógłbym skończyć tę recenzję na powyższym akapicie i przejść do podsumowania. Tak jednak nie zrobię. Nie mogę, a raczej nie chcę. Jak wspomniałem, niektórzy nawołują, by oceniać tę produkcję po prostu jako film, nie zaś jako adaptację książki. Jestem jak najbardziej przeciwny takiemu postępowaniu, niemniej – dla pełności obrazu – można pokrótce poruszyć i ten wątek. Nie da się jednak uniknąć pewnych porównań.

Tematyka Wielkiej Wojny gościła na naszych ekranach nie raz. Mamy przecież „1917” (2019 rok), i „War Horse” (2011), i „Beneath Hill 60” (2010), i „Passchendaele” (2008), i „Flyboys” (2006), i „Red Baron” (również 2008)… i tak można by było długo, sięgając coraz głębiej w przeszłość. To nie jest pod żadnym względem dziewicze terytorium w kinematografii, a do tego można przywoływać także inne filmy wojenne, jak „Dunkirk” (2017) czy „Fury” (2014), a także słynne seriale „Band of Brothers” (2001) czy „Pacific” (2010), jak również „Unsere Mütter, unsere Väter” (2013).

Na tym tle „Na Zachodzie bez zmian” z 2022 roku wygląda co najwyżej przeciętnie. Błoto? Jest. Wybuchy? Są. Okopy? Są. Coś niezwykłego? Ano nie ma. Nie znajdziemy tu niczego wciągającego czy wstrząsającego, co przykułoby bardziej doświadczonego czy wymagającego widza do ekranu. Jednej sceny nie jestem jednak w stanie zostawić bez komentarza. Chodzi o atak „czołgów”, będący kolejnym autorskim wtrętem twórców recenzowanej produkcji.

Mniej więcej w połowie filmu na ekranach widzimy kilka replik francuskich czołgów Saint-Chamond. Wozy te (oryginalne) znane były jako bardzo awaryjne i fatalnie radzące sobie w terenie. Podwozie było zbyt delikatne jak na masę wozu, napęd (benzynowo-elektryczny) miał za małą moc, a z powodu wystającego przodu i tyłu czołg fatalnie radził sobie w terenie zrytym pociskami artyleryjskimi. Dlaczego więc filmowe maszyny radzą sobie tak dobrze?

Sekretem sukcesu okazało się zbudowanie tych czołgów na podwoziach współczesnych pojazdów pancernych, być może BWP-1. Każde wprawne oko miłośnika historii dostrzeże bez problemu kolący w oko współczesny układ jezdny, niemający zbyt wiele wspólnego z oryginałem. W ten sposób owe „repliki” zyskały niezbędne właściwości trakcyjne, by nie tylko sprawnie przemieszczać się po polu bitwy, ale nawet wjeżdżać i wyjeżdżać z okopu!

Czy marudzę? Być może. Proszę jednak mieć na uwadze kilka detali. Gdy kręcono np. film „Fury”, zagrał w nim ostatni sprawny Pz.Kpfw. VI pochodzący ze zbiorów Bovington Tank Museum. We Francji, w Musée des Blindes, znajduje się ostatni (i jedyny) Saint-Chamond, doprowadzony wielkim nakładem pracy do stanu jezdnego. Jeśli jednak stawiać na repliki, to warto przypomnieć, że przykładowo na potrzeby filmu „War Horse” przygotowano tak precyzyjną kopię czołgu Mark IV, że włączono ją do zbiorów Muzeum w Bovington, gdzie służy do pokazów dynamicznych. W tej samej placówce znajduje się też dokładna (i mobilna) replika wozu A7V. Można? Można, jeśli się chce.

Podsumowanie

Przepraszam, rozpisałem się. Teraz więc postaram się streszczać. Głównym grzechem Netlixowej adaptacji „Na Zachodzie bez zmian” jest to, że filmowcy – mając przed sobą książkę na wskroś antywojenną – usiłowali zrobić z niej pełnokrwisty „hollywoodzki” film wojenny. Zniknęła gdzieś refleksja i głębia spojrzenia, ma być akcja i emocje. Ot, „odhaczamy” jakąś scenę i jedziemy dalej, czas goni. Mam silne przeczucie, że nie oto chodziło Remarque’owi. Podsumowując, z punktu widzenia kogoś znającego książkę i dwie poprzednie ekranizacje, produkcja Netflixa może być srogim rozczarowaniem. Dla mnie była.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

piętnaście − 5 =