Większość mieszkańców Polski wie doskonale, że Związek Radziecki prowadził imperialistyczną politykę. Mniej osób zdaje sobie sprawę, że USA również wysyłało swoje wojska za granicę, by obalać nieprzyjazne rządy. Oto kilka przykładów tego, co amerykańskie władze mają na sumieniu.
Na wstępie klika uwag. Interwencje w Indochinach i Korei pominąłem, gdyż doczekały się mnóstwa opracowań, a filmy i książki na ich temat to znaczny fragment popkultury. Tutaj skupię się na Ameryce Łacińskiej, ponieważ od lat dwudziestych XIX wieku jest ona uznawana przez USA za ich własną strefę wpływów, której kontrola jest kluczowa dla bezpieczeństwa kraju. Stąd też Stany Zjednoczone wielokrotnie decydowały się na wsparcie wygodnych dla siebie rządów, a jeśli zachodziła taka potrzeba, na użycie siły.
W Polsce temat jest raczej mało znany, może z wyjątkiem przypadków obalenia rządu Salvadora Allende przez pucz Augusto Pinocheta i nieudanej inwazji w Zatoce Świń. A przykładów na niezupełnie prodemokratyczną politykę Wuja Sama jest znacznie więcej. Oczywiście poniższy wybór jest subiektywny i nie wyczerpuje tematu.

Nikaragua – 20 lat okupacji
Moje omówienie zacznę od Nikaragui. Dla przypomnienia, znajduje się ona w Ameryce Środkowej, od południa graniczy z Kostaryką, od północy zaś z Hondurasem. Zainteresowanie USA tym krajem sięga lat czterdziestych XIX wieku, kiedy był on rozważany jako alternatywna dla Panamy lokalizacja kanału łączącego Atlantyk z Pacyfikiem.
Jednak historia amerykańskiej interwencji zaczyna się w 1893 roku, kiedy władzę w Nikaragui przejął José Santos Zelaya, przedstawiciel stronnictwa liberalnego. Na plus należy mu zapisać rozbudowę infrastruktury i gospodarczy rozwój kraju. Ograniczył także wpływy potężnego w Nikaragui Kościoła katolickiego. Starał się prowadzić suwerenną politykę zagraniczną, co w warunkach Ameryki Środkowej było karkołomnym zadaniem. Planował utworzyć federację złożoną z państw regionu, co zresztą nie stanowiło nowości, w latach 1824–1839 istniała już Federacja Ameryki Środkowej (República Federal de Centro América).

Argumenty za taką opcją były oczywiste: pojedynczo niewielkie kraje, takie jak Salwador, Kostaryka czy właśnie Nikaragua, znaczyły niewiele, razem jednak mogły stanowić liczącą się siłę. Wagi sprawie dodawało strategiczne położenie regionu, a trzeba pamiętać, że Kanał Panamski był już w budowie. A najgorsze, co mogło się wydarzyć (przynajmniej z punktu widzenia USA), to zawiązanie się sojuszu między federacją a którąś ze europejskich potęg, np. Zjednoczonym Królestwem. Zresztą nawet gdyby sama Nikaragua związała się sojuszem z Wielką Brytania, to już stanowiłoby poważny cios dla interesów i wizerunku Stanów Zjednoczonych.
Brutalna interwencja USA

USA rozpoczęło finansowanie konserwatywnej opozycji, która w październiku 1909 wywołała rebelię wspartą przez amerykańskie okręty wojenne i żołnierzy. Zelaya był zmuszony uciekać do Hiszpanii, a w Nikaragui przejął władzę rząd dużo bardziej skłonny do ustępstw wobec wielkiego państwa z północy. Amerykanie przejęli dochody z ceł, koleje i banki. W 1912 roku antyrządowe powstanie wzniecił Benjamín Zeledón, zostało ono jednak szybko stłumione przez wezwanych na pomoc marines. Jak się potem okazało, amerykańskie wojska miały pozostać w kraju z krótkimi przerwami aż do 1933 roku.
Nietrudno się domyślić, że okupanci nie budzili sympatii Nikaraguańczyków. W 1926 roku walkę partyzancką rozpoczął Augusto Sandino, a już rok później jego siły były na tyle znaczące, by podjąć próbę zajęcia miasta Ocotal, gdzie stacjonowały oddziały marines. Próba zakończyła się fiaskiem, ponieważ obrońców wsparło amerykańskiego lotnictwo. Samoloty bombardowały miasto i ostrzeliwały partyzantów z niskiego pułapu, powodując straty wśród ludności cywilnej.
Siły okupacyjne rozpoczęły działania przeciwko guerilleros. Działania, dodajmy prowadzone z rozmachem: wojska USA bombardowały miasta, zabijały i torturowały więźniów, a dla cywilów tworzyły obozy koncentracyjne. Efekty były jednak mizerne, a cała wojna coraz droższa i coraz mniej popularna w Stanach Zjednoczonych. Na skutek protestów Kongres obciął fundusze, a żołnierze USA opuścili Nikaraguę 1933 roku.
Oczywiście nie oznaczało to końca problemów tego kraju. Sandino został zamordowany w 1934 roku podczas rozmów pokojowych. Władzę objął Anastasia Somoza García. To właśnie o Somozie Franklin D. Roosevelt miał powiedzieć (chociaż raczej nie powiedział): „może to sukinsyn, ale to nasz sukinsyn”. Tym niemniej słowa te dobrze oddają stosunek USA do niego, a właściwie także do innych skrajnie prawicowych dyktatur Ameryki Łacińskiej. Nowy przywódca kraju założył „dynastię”, która rządziła aż do 1979 roku, kiedy to władzę zdobyli partyzanci – sandiniści. USA zorganizowało przeciwko nim partyzantkę nazwaną Contras. Jak widać, dzieje Nikaragui są zagmatwane i trudne, a „misje stabilizacyjne” mają długą historię i od dawna wiadomo, że nie przynoszą stabilizacji.

Smutny los Gwatemali
Przenieśmy się do Gwatemali. Podobnie jak Nikaragua doświadczyła ona niedemokratycznych rządów i wpływów Wuja Sama. Żyzne ziemie i korzystny klimat sprawiały, że głównym produktem eksportowym tego kraju były owoce, a zwłaszcza banany. Jednak największym właścicielem ziemskim w kraju była amerykańska United Fruit Company (UFCO). Bliskie stosunki z władzami kraju doprowadziły do sytuacji, w której firma ta posiadała własne oddziały wojskowe służące do pacyfikowania strajkujących pracowników.
By zmusić rdzenną ludność do pracy, w 1934 roku wprowadzono prawo, wedle którego każdy Indianin musiał przepracować 150 dni w roku. Aby można było to zweryfikować, miał nosić ze sobą specjalną książeczkę. Z kolei prawo z 1944 roku pozwalało właścicielom gruntów strzelać do osób, które weszły na ich tereny w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Jeśli wziąć pod uwagę, że w 1926 roku zaledwie 7,3% nieruchomości rolnych należało do obywateli kraju, a w latach czterdziestych 142 podmioty (prywatni właściciele i firmy) posiadały 98% uprawianych ziem, to staje się jasne, że przepisy raczej nie miały na celu ochrony drobnych posiadaczy.

W 1944 roku rewolta zakończyła rządy wojskowych, a w marcu 1945 roku władzę objął wybrany demokratycznie Juan José Arévalo, który rozpoczął program umiarkowanych reform. Obroty spraw nabrały tempa dopiero za prezydentury jego następcy, Jacobo Árbenza. Choć w trakcie swoich rządów zalegalizował gwatemalską partię komunistyczną, to trudno uważać go za zwolennika komunizmu. W programie z 1950 roku zapowiadał przekształcenie Gwatemali w „nowoczesny kraj kapitalistyczny”.
Przyczyną upadku Árbenza stała się reforma rolna uchwalona w 1952 roku, która przewidywała parcelację za odszkodowaniem wielkiej własności ziemskiej. Wedle przepisów niższe limity dotyczyły ziemi leżącej odłogiem, co uderzało właśnie w United Fruit Company, ponieważ duża cześć gruntów należących do tej firmy nie była uprawiana. Nieruchomości przedsiębiorstwa zmniejszyły się o 64%. Jednocześnie ocenia się, że na reformie skorzystało 138 000 rodzin, czyli około pół miliona osób, co w trzymilionowej wówczas Gwatemali znaczyło niemało. Zmniejszył się zasób siły roboczej, więc wzrosły płace robotników rolnych, zwiększyła się także produkcja rolna.

Zamach stanu
Co zrozumiałe, z reformy nie byli zadowoleni wielcy posiadacze ziemscy, Kościół oraz – co najważniejsze – UFCO. Firma miała powiązania z Departamentem Stanu USA, stąd też w Waszyngtonie szybko podjęto decyzję o wsparciu zamachu stanu. Całą operację uzasadniano rzekomym komunistycznym zagrożeniem w Gwatemali, co oczywiście nie miało nic wspólnego z rzeczywistością Na następcę Guzmána CIA wytypowała pułkownika Carlosa Castilla Armasa, a całej operacji nadano kryptonim PBSUCCESS.
Amerykanie rozpoczęli szkolenie w Hondurasie i Nikaragui żołnierzy mających dokonać przewrotu. 18 czerwca 1954 roku siły buntowników liczące łącznie 480 osób przekroczyły granice Gwatemali. Początkowo wydawało się, że poniosą klęskę, jednak wsparcie amerykańskich samolotów pilotowanych przez „ochotników” i obawa przed włączeniem się USA w konflikt spowodowały, że Árbenz zrezygnował z urzędu i udał się na wygnanie.
Gwatemala wróciła pod władzę wojskowej dyktatury. Jedną z pierwszych decyzji nowego rządu było odwołanie reformy rolnej. W 1960 roku w kraju wybuchła wojna domowa, która trwała do 1992 roku. Jej skutki odczuwane są do dziś.
Panama – historia bez pozytywnych bohaterów
Panama powstała jako państwo, ponieważ USA nie było w stanie się porozumieć z Kolumbią w sprawie kanału łączącego Atlantyk z Pacyfikiem. Aby znaleźć łatwiejszego partnera do rozmów, Stany Zjednoczone zainspirowały ogłoszenie niepodległości właśnie przez ten kraj. Kanał Panamski należy do najważniejszych obiektów strategicznych na świecie, stąd też nie jest zaskoczeniem, że Amerykanie zawsze nerwowo reagowali na wszelkie niepokoje w jego okolicach.
Najpoważniejsze problemy rozpoczęły się w latach osiemdziesiątych, a konkretnie w 1983 roku, kiedy władzę w Panamie przejął Manuel Noriega. O ile w przypadku Nikaragui i Gwatemali łatwo wskazać, kto był tym dobrym, a kto złym, w tym przypadku sytuacja nie jest już tak jasna. Noriega, dość długo współpracował z Amerykanami, m.in. pozwalając na szkolenie Contras (prawicowej, nikaraguańskiej partyzantki) na terenie jego państwa. Poza tym w trakcie swoich rządów używał całego repertuaru latynoamerykańskiego dyktatora: cenzurował media, tłumił protesty za pomocą wojska, zlecał zabójstwa i tortury opozycjonistów. I jakby tego było mało, był także zamieszany w przemyt narkotyków z Kolumbii.

Stosunki pomiędzy dyktatorem a jego protektorami w Waszyngtonie zaczęły się psuć pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy Noriega nawiązał bliższe relacje z Kubą Fidela Castro. USA wprowadziło sankcje ekonomiczne, które dobiły i tak już pogrążoną w poważnym kryzysie gospodarkę Panamy. Wbrew obowiązującym traktatom Amerykanie zawiesili płatności za użytkowanie Kanału Panamskiego i zwiększyli swoje siły w tym rejonie do 12 tysięcy żołnierzy. Departament Stanu wsparł opozycję, jednak jej kandydat przegrał w wyborach w maju 1989 roku. Nie miał zresztą szansy wygrać w związku ze skalą fałszerstw dokonanych przez dyktatora. W październiku 1989 roku miał miejsce nieudany zamach stanu.
W słusznej sprawie
Wreszcie, 20 grudnia 1989 roku, 25 tysięcy amerykańskich żołnierzy, wspartych przez marynarkę i lotnictwo (co ciekawe, także przez samoloty F117, dla których był to chrzest bojowy), rozpoczęło operację Just Cause, czyli inwazję na Panamę. Formalnie trwała ona do 31 stycznia 1990 roku, jednak panamscy żołnierze zaprzestali walki już w ciągu kilku pierwszych dni. Zarówno po jednej jak i drugiej stronie ucierpiało niewielu mundurowych, gorzej wyglądała sytuacja cywilów. Ocenia się, że w wyniku bombardowań śmierć poniosły ponad 3 tysiące osób, a około 30 tysięcy zostało bez dachu nad głową.

Noriega próbował schronić się w nuncjaturze apostolskiej, jednak żołnierze sił inwazyjnych otoczyli budynek i usiłowali zmusić dyktatora do wyjścia, m.in. odtwarzając głośno muzykę rockową i organizując w pobliżu lądowisko dla helikopterów. 3 stycznia 1990 roku Noriega poddał się Amerykanom i został przewieziony do Miami jako jeniec wojenny. W USA został osądzony i skazany na 40 lat więzienia za przemyt narkotyków i pranie brudnych pieniędzy. Jest to o tyle zaskakujące, że trudno znaleźć inny przypadek, w którym głowa jednego państwa została schwytana, przewieziona na terytorium innego państwa i osądzona na podstawie prawa obowiązującego w tym drugim kraju. Ogólnie rzecz biorąc, cała operacja Just Cause była mocno wątpliwa w świetle prawa międzynarodowego.

Drugie imperium zła?
Jak wspomniano na wstępie, opisane wyżej wojskowe interwencje USA są zaledwie wycinkiem imperialnej polityki prowadzonej przez ten kraj wobec Ameryki Łacińskiej w XX wieku. Stany Zjednoczone dokonały inwazji m.in. na: Grenadę w 1983 roku, Dominikanę w 1965 roku, Kubę w 1961 roku, i Haiti w 1915 roku. Ponadto wsparły zamachy stanu w Brazylii w 1964 roku i Chile w 1973 roku. Popierały skrajnie prawicowe dyktatury łamiące prawa człowieka w Argentynie, Boliwii, Brazylii, Chile, Ekwadorze, Gwatemali, Kolumbii, Nikaragui, Paragwaju, Urugwaju, na Dominikanie i Kubie. Trzeba pamiętać, że polityka ta spowodowała śmierć i „zniknięcie” setek tysięcy ludzi, a wielu innych pozbawiła dachu nad głową, zmusiła do emigracji lub doprowadziła do ruiny. Ronald Reagan miał rację, mówiąc, że ZSRR to imperium zła, jednak z tej perspektywy USA w na pewno nie było imperium dobra.
Bibliografia
- James D. Cockcroft, América Latina y Estados Undios. Historia y política país por país, Siglo Veintiuno Editores, Buenos Aires 2001.
- Leslie Bethel, Latin America. Politics and Society since 1930, Cambridge University Press, New York 1998.
- Robert H. Holden, Rina Villars, Contemporary Latin America, 1970 to the Present, Blackwell Publishing, Oxford-Malden 2013.
Okazuje się zatem, że Dobry Wuj zza Oceanu wcale nie jest taki dobry. Albo jest dobry, ale tylko w tych granicach i zakresie, jaki mu pasuje.
Bardzo ciekawy i dobry artykuł. Stany Zjednoczone od 1823 roku pielęgnują nigdy niekończącą się Doktrynę Monroe.
Jednak, żeby dopełnić sprawę Nikaragui należ wspomnieć o tym, że José Santos Zelaya nie należał do demokratycznych władców tego świata i poniekąd sam spowodował opisane przez Was skutki. Za pomocą fałszerstw i nadużyć zapewniał sobie zwycięstwa w kolejnych wyborach prezydenckich, a od zagranicznych przedsiębiorców pobierał łapówki w zamian za przyznawanie im różnych przywilejów. Dodatkowo podjął próbę podporządkowania sobie innych krajów Ameryki Środkowej poprzez agresję na sąsiadów. W 1906 rozpoczął działania wojenne przeciwko Hondurasowi, a następnie skierował się przeciwko Salwadorowi.
Pozdrawiam 🙂