Są takie pomysły, które dobrze wyglądają wyłącznie w naszych głowach. Kiedy jednak myśl przeradza się w materię, efekty są co najmniej rozczarowujące. Tak właśnie było z tankietkami, owocami pierwszowojennej burzy mózgów.

Tankietki to jedne z najbardziej problematycznych pojazdów w historii broni pancernej. Ich klasyfikacja jest dosyć dyskusyjna, przydatność wątpliwa, a największym wpływem, jaki wywarły na historię wojen i wojskowości, było skłonienie wielu inżynierów i producentów do zmarnotrawienia znacznej ilości sił i środków, które mogły być przeznaczone na coś innego, choćby na kuchnie polowe. Naprawdę trudno znaleźć w ich historii coś pozytywnego. Czy jednak znaczy to, że powinniśmy o nich zapomnieć? Nie, z całą pewnością nie.

Co jest tankietką, a co nie jest?

Otworzywszy klasyczną „Małą Encyklopedię Wojskową”, a dokładnie jej tom trzeci (1971), znajdziemy małą i praktyczną definicję: „TANKIETKA, mały, lekki, opancerzony pojazd gąsienicowy lub kołowo-gąsienicowy, przeważnie uzbrojony, zazwyczaj bezwieżowy”. Jest to, jak widać, niezwykle pojemna definicja, obejmująca bardzo szerokie spektrum pojazdów. Autorzy wrzucają do jednego worka pojazdy niemające ze sobą zbyt wiele wspólnego, od francuskich ciągników gąsienicowych Renault UE po amerykański czołg T-2, dysponujący nie tylko obrotową wieżą z działem 47 mm, ale i czteroosobową załogą. Szanując więc wysiłek twórców tego tomu, wypada zauważyć, że załączona pod hasłem lista pojazdów mających wypełniać ową definicję jest zbyt obszerna.

Zostawiając tę kwestię na boku, warto zauważyć słowa „zazwyczaj bezwieżowa”. Jest to bardzo ważny dodatek, jako że istnieje pewna grupa pojazdów, zwanych czasem „tankietkami wieżowymi”, z japońskim Typem 94 jako koronnym (choć nie jedynym) przykładem.

Japońska tankietka Typ 94 w Armor School History Museum na Tajwanie (fot. 玄史生, CC0 1.0 Universal)

Skąd się wzięły?

Początki tankietek sięgają, jak też samych czołgów, zachodniego frontu Wielkiej Wojny. Co jednak było impulsem ich powstania?

Francuska mobilna tarcza dla strzelców, okolice Aisne, 10 lutego 1916 r. (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. Q 45930, IWM Non Commercial Licence)

Streszczając tę historię do granic niemożliwości, można powiedzieć, że zarówno „tanki”, jak i tankietki stanowiły próbę odpowiedzi na ten sam problem – wrażliwość piechoty, nawet tej okopanej, na ostrzał artyleryjski wroga. W 1914 roku piechurzy poszli do walki nawet bez hełmów i dopiero lawinowo rosnące stosy trupów i nieprzeliczone rzesze żołnierzy wyłączonych z walki (oraz normalnego życia) przez relatywnie niewielkie odłamki skłoniły decydentów do rozpoczęcia prac nad różnymi formami osłony głowy.

Hełmy, aczkolwiek bardzo pożyteczne i przydatne, mogły chronić wyłącznie część głowy żołnierza. Kiedy piechota opuszczała okopy, wychodząc na ziemię niczyją, większość ciała każdego z żołnierzy była kompletnie niechroniona przed pociskami czy odłamkami.

Aby zaradzić, choć częściowo, temu problemowi, pojawiły się różnego rodzaju mobilne tarcze okopowe, przetaczane po polu bitwy siłą mięśni samych żołnierzy. Każdy z modeli kładł nacisk na coś innego; niektóre przewidziano dla jednego żołnierza, inne mogły pomieścić kilku, część modeli dostosowano do użytkowania wyłącznie karabinów, chociaż zdarzały się także takie zbudowane z myślą o broni maszynowej.

Mimo tej różnorodności wszystkie okazały się niewypałem. Pierwszowojenne pole bitwy, poryte lejami i usiane przeszkodami, nie było właściwym terenem dla używania dużych metalowych pudełek na kółkach. Poza twierdzami i samymi okopami takie tarcze były zupełnie nieprzydatne.

Odpowiedzią na ten problem okazał się, jak już wiemy, czołg. Te duże, hałaśliwe i śmierdzące maszyny mogły zapewnić nacierającej piechocie minimum osłony i wsparcia ogniowego podczas przekraczania ziemi niczyjej. Warto też odnotować próbę stworzenia pierwszego transportera opancerzonego, czyli Mark IX.

Skoro jednak znaleziono już odpowiednie rozwiązanie, to po co rozpoczęto zabawę z tankietkami? Cóż, jak to się czasami mawia: jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Tankietka – czołg karzełek

Dla wojskowych na całym świecie okres powojenny oznaczał przede wszystkim oszczędności i redukcje. Wielka Wojna miała być przecież ostatnim konfliktem na taką skalę w historii świata, a traktat wersalski rozwiązał wszelkie roszczenia i konflikty terytorialne w Europie. I tylko nieliczni przewidywali, że to, co brano za trwały pokój, było tylko rozejmem.

Niezależnie od problemów finansowych i politycznych teoretycy i praktycy wojskowości ruszyli do analizowania lekcji udzielonych przez walki na różnych frontach Wielkiej Wojny. Jednym z wniosków wypływających z tego przerażającego konfliktu była konieczność budowy dużych mobilnych sił zmechanizowanych, składających się nie tylko z czołgów, ale również z piechoty i artylerii przewożonych środkami mechanicznymi.

Powyższe idee wyglądały ładnie na papierze i – patrząc z perspektywy lat – nie sposób zaprzeczyć ich słuszności; do dziś dywizja pancerna jest jednym z najważniejszych związków taktycznych, jakie dowódca frontowy może mieć do swojej dyspozycji. W początkach lat 20. XX wieku brakowało jednak funduszy na stworzenie choćby jednej takiej jednostki, i to w państwach relatywnie bogatych jak na owe czasy. Pierwsza duża „nowoczesna” brytyjska jednostka zmechanizowana, Experimental Mechanized Force, powstała dopiero w 1927 roku!

Czołgi średnie Mk.II na czele z dwuosobową tankietką Morris-Martel z Experimental Mechanical Force na poligonie (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. STT 74B, IWM Non Commercial Licence)

Problem wydaje się więc już wystarczająco zarysowany. Z jednej strony mamy pragnienie posiadania nowoczesnych sił zmechanizowanych, z drugiej – trzeba się jednak liczyć z potężnymi problemami budżetowymi. Rozwiązaniem miały stać się czołgi mniejsze i tańsze, będące zasadniczo miniaturowymi opancerzonymi gniazdami ciężkich karabinów maszynowych, napędzanymi silnikiem i poruszającymi się na gąsienicach.

Tak oto narodził się mały „tank”, czyli „tankietka”. Czołg karzełek.

Rój pancernych komarów

Sama idea małych, szybkich pojazdów pancernych zdolnych do szybkiego manewrowania po polu bitwy pojawiła się już w 1915 roku we Francji, aczkolwiek ówczesne możliwości techniczne nie pozwoliły na jej realizację. Jej jedynym wcieleniem stały się brytyjskie czołgi „szybkie” Whippet i – a może przede wszystkim – francuskie Renault FT. Do końca wojny nie udało się jednak urzeczywistnić tego pomysłu w pełni, a nawet przetestować go w realistycznych warunkach.

Sprawa ożyła na nowo w 1924 roku za sprawą ówczesnego brytyjskiego majora Giffarda L.Q. Martela. Ten pomysłowy oficer i entuzjasta broni pancernej zbudował we własnym warsztacie i za własne pieniądze niewielki pojazd pancerny, mający być w założeniu jednoosobowym pojazdem bojowym pozwalającym na transportowanie żołnierza z karabinem maszynowym. Konstrukcja okazała się na tyle udana, że War Office przyznało fundusze na budowę dalszych prototypów, zarówno w wersji jedno-, jak i dwuosobowej.

Dwuosobowa tankietka Morris-Martel (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. KID 168, IWM Non Commercial Licence)

Bardzo szybko okazało się jednak, że Martel ma konkurencję w postaci drugiego Brytyjczyka, emerytowanego kapitana J.V. Cardena, współpracującego z innym byłym wojskowym, kapitanem V.G. Loydem, właścicielem dużego londyńskiego warsztatu. Wspólnymi siłami w 1926 roku stworzyli własny projekt tankietki. Również oni otrzymali wsparcie War Office, mającego teraz dwie różne konstrukcje do wyboru. Lecz zwycięzca mógł być tylko jeden.

Choć to Martel dzierżył palmę pierwszeństwa w dziedzinie brytyjskich tankietek, produkt konkurencji okazał się lepszy. Firma Carden-Loyd rozpoczęła prace mające na celu produkcję i doskonalenie kolejnych modeli pojazdów, jednakże w 1928 roku zostali wchłonięci przez jednego z gigantów brytyjskiej produkcji zbrojeniowej, firmę Vickers-Armstrong Ltd. Okazało się to korzystne dla obydwu stron, jako że obaj byli kapitanowie znaleźli dobrze płatne zatrudnienie i otrzymali stosowne fundusze na rozwój tankietek, a przedsiębiorstwo (które wykupiło od nich stosowne patenty) zyskało potencjalnie zyskowny produkt.

Udanym owocem tej synergii stał się pojazd Carden-Loyd Mk.VI, niewielki całkowicie gąsienicowy pojazd uzbrojony w pojedynczy ciężki karabin maszynowy. Choć wtedy jeszcze nie zdawano sobie z tego sprawy, stał się on przodkiem praktycznie wszystkich innych maszyn tej klasy powstałych w dwudziestoleciu międzywojennym.

Klient czasem się myli

Nowe (i tanie) pojazdy pancerne Carden-Loyd przyciągnęły uwagę wielu potencjalnych odbiorców na całym świecie. Flota globalnie dostępnych Renault FT pochodzących m.in. z francuskiego demobilu powoli się kończyła, a jeszcze jeżdżące egzemplarze były w coraz gorszym stanie. Nic więc dziwnego, że wiele państw, przede wszystkim te nieposiadające własnego przemysłu pancernego, rozglądało się za tańszą i nowszą alternatywą. Kiedy na rynku pojawił się wspomniany Mk.VI, kolejka chętnych uformowała się dość szybko.

Pierwsze zamówienia były dosyć skromne. Choć idea ucieleśniona w tankietce wydawała się kusząca, nikt nie był gotów wydawać znacznych sum na nieprzetestowany produkt. Najczęściej kupowano więc niewielkie liczby tych pojazdów, od jednej do sześciu sztuk. Robiły tak Belgia, Boliwia, Kanada, Czechosłowacja, Chile, Francja, Włochy, Japonia, Holandia, Polska, Portugalia i ZSRS. Tajlandia wyrwała się na czoło stawki z sześćdziesięcioma zakupionymi egzemplarzami.

Zwycięzca – Carden-Loyd Mk.VI (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. KID 600, IWM Non Commercial Licence

Opinie użytkowników o zakupionych tankietkach były zadziwiająco jednorodne: to nie to. Carden-Loyd Mk.VI był po prostu kiepskim pojazdem. Do tego samego wniosku doszła nawet armia brytyjska, która bardzo szybko zrozumiała, że potrzebuje czegoś innego. Cała produkcja tego modelu w różnych jego wariacjach (także jako ciągniki czy wozy zadymiające) zamknęła się w mało imponujących 325 egzemplarzach.

Jeśli spojrzeć na losy tejże tankietki globalnie, daje się zauważyć jednak pewien interesujący schemat. O ile pojazd był, ujmując to delikatnie, dosyć rozczarowujący, to sama idea tankietki nadal miała pewien potencjał, a podwozie Mk.VI okazało się najlepszym elementem całej maszyny. W kilku państwach podjęto więc decyzję o zakupie licencji i stworzeniu własnych pojazdów na bazie Mk.VI. W ten sposób ta mała brytyjska tankietka stała się matką całej gamy rozmaitych konstrukcji.

Carden-Loyd Mk.VI w Royal Tank Museum w Ammanie (fot. Osama Shukir Muhammed Amin FRCP(Glasg), CC BY-SA 4.0)

Jedna wielka (nie)szczęśliwa rodzina

Opisywanie każdej konstrukcji z osobna byłoby czasochłonne, miejscożerne i dosyć przykre w odbiorze, dlatego też, Szanowni Państwo, musicie się zadowolić pewnego rodzaju literackim zdjęciem rodzinnym, na którym zmieszczą się jedynie modele produkcyjne, bez prototypów.

Pierwszy miot pancernego potomstwa był dosyć liczny. Polacy skonstruowali swoje czołgi rozpoznawcze TK-3, rozwinięte następnie w TKS. Włosi zaczęli od prostej kopii brytyjskiego pojazdu, oznaczonej jako Carro Veloce (czołg szybki) 29, by następnie przejść do bardziej twórczej adaptacji tejże konstrukcji pod postacią serii CV 3 (CV 3/33, CV 3/35, CV 3/38), przemianowanej pod koniec lat 30. XX wieku na L.3 (L.3/33, L.3/35, L.3/38) – „L” oznaczało Leggero – lekki. W Czechosłowacji zbudowano Tančík vz. 33, Rosjanie z kolei zadowolili się niewielką modyfikacją oryginalnej brytyjskiej konstrukcji, rozpoczynając produkcję T-27. Oczywiście także i te państwa prowadziły swój własny eksport broni, przyczyniając się do popularyzacji tankietek na całym świecie.

Japończycy poszli trochę inną drogą, budując swój własny Typ 94. Punktem wyjścia był oczywiście Carden-Loyd Mk.VI, niemniej zmodyfikowano w nim „kilka” elementów, tworząc tak naprawdę dwuosobowy miniaturowy czołg z silnikiem z przodu pojazdu i obrotową wieżą wyposażoną w pojedynczy karabin maszynowy, umiejscowioną w tylnej części pojazdu.

Dla dopełnienia tego rodzinnego portretu warto wspomnieć o francuskich ciągnikach Renault UE. Były to niewielkie w pełni opancerzone pojazdy wykorzystywane do holowania różnego rodzaju sprzętu, z dedykowaną gąsienicową przyczepką włącznie.

Choć, jak widzicie, mamy tu spore grono państw i konstrukcji, jest jeden wspólny mianownik łączący wszystkie te tankietki. Zbudowano je z powodu niezadowolenia z zakupionych Carden-Loyd Mk.VI. Te nowe wozy miały być po prostu lepszym wcieleniem idei lekkiego i taniego gąsienicowego wozu opancerzonego.

Problem tkwi w tym, że nie były.

Idea zderza się z rzeczywistością

Na papierze wszystko prezentowało się doskonale. Chmary małych lekkich i tanich ruchomych gniazd broni maszynowej szalejące po polu bitwy i dziesiątkujące piechotę wroga musiały oddziaływać na wyobraźnię zarówno wojskowych, jak i osób odpowiedzialnych za finanse danego państwa.

Niestety, kiedy rozpoczęto wprowadzanie tej idei w życie, okazało się, że zwykłej nudnej rzeczywistości nie da się przeskoczyć. Koniec końców, tankietka w swej podstawowej formie była tylko tankietką – małym, cienko opancerzonym ciasnym pudełkiem uzbrojonym zaledwie w broń maszynową niewielkiego kalibru. Co prawda, mogła pełnić funkcję pojazdu zwiadowczego/wsparcia piechoty, niemniej każde z tych zadań mogły spełniać inne, lepsze pojazdy. Sytuacji nie poprawiał także znaczący rozwój broni przeciwpancernej w postaci karabinów ppanc i lekkich działek ppanc, które mogły dziurawić tankietki bez najmniejszych przeszkód.

Płonąca włoska tankietka, północna Afryka, 1941 r. (fot. ze zbiorów National Archives, ID: 178331285)

Chcąc ratować sytuację, rozpoczęto próby uczynienia z tych pojazdów czegoś więcej. W niektórych państwach (Polska/Włochy) uzbrajano je w broń kalibru 20 mm, mającą uczynić z nich „niszczycieli czołgów”. Włosi dodatkowo zbudowali tankietki wyposażone w miotacze płomieni, co – biorąc pod uwagę skromne opancerzenie i konieczność holowania przyczepy z mieszanką palną – było dosyć ryzykownym pomysłem. Próbowano także budowy niewielkich tankietek wieżowych, mostowych, wozów wyposażonych w działa większego kalibru etc. Wszystko na nic. Tankietka dobrze wyglądała na papierze, a kiepsko w terenie.

Przyczyną takiego stanu rzeczy była sama wizja stojąca za zbudowaniem tych pojazdów. Tankietka miała być mobilnym opancerzonym stanowiskiem broni maszynowej – i była dokładnie tym, niezależnie od tego, jaką konkretną konstrukcję weźmiemy pod lupę. Problem jednak polega na tym, że była tylko tym – i niczym innym. Kiedy zmieniło się pole bitwy, a co za tym idzie, modyfikacji uległy warunki, w jakich miały funkcjonować, tankietki stały się bezużyteczne. Jakiekolwiek próby modyfikacji początkowych projektów kończyły się na dwa sposoby. W pierwszym z nich tankietka po modyfikacjach przestawała być po prostu tankietką, a stawała się mniej lub bardziej udanym lekkim czołgiem. W drugim wariancie tworzono pancernego potworka obdarzonego jeszcze większą liczbą wad niż pierwowzór.

Typ 94 w roli pamiątki. Wyraźnie widać dysproporcję między tankietką, jedną z większych w swej grupie, a nowoczesnym czołgiem II wojny światowej (fot. ze zbiorów National Archives, ID: 74241455)

Podsumowanie

Do czasu wybuchu II wojny światowej tankietki były już przestarzałymi pojazdami o niewielkiej przydatności. Bojowo używały ich jedynie te państwa, które nie miały innego wyjścia. Przyszłość należała do większych i cięższych pojazdów wyposażonych w działa w ruchomych wieżach.

Patrząc z pewnej perspektywy, łatwo zauważyć przyczyny porażki tankietek. Te pojazdy narodziły się przede wszystkim z marzeń o oszczędnościach, tanim wojsku nieobciążającym pokojowego budżetu tego czy innego państwa. Miały to być maszyny wystarczająco dobre – spełniające minimalne wymagania stawiane wozom pancernym wsparcia piechoty. Historia pokazała jednak, że to, co jest ledwo akceptowalne w czasach pokoju, nie sprawdza się na wojnie.

Bibliografia

  • Tomio Hara, Japanese Combat Cars, Light Tanks and Tankettes, seria AFV/Weapon Profiles, t. 54, Profile Publications, Windsor 1973.
  • Robert Icks, Carden Loyd Mk.VI, seria Armour in Profile, t. 16, Profile Publications, Windsor 1967.
  • Adam Jońca, Tankietki TK-3 i TKS, seria Wielki Leksykon Uzbrojenia, t. 18, Edipresse Polska, Warszawa 2013.
  • J.K., O czołgu karzełku – czyli tankietce, „Żołnierz Polski”, r. 13, nr 42 (18 października 1931).
  • Mała Encyklopedia Wojskowa, 3, Wydawnictwo MON, Warszawa 1971.
  • Ivo Pejčoch, Tanky Praga. Historie obrnĕných vozidel ČKD 1918–1956, Svĕt Křidel, Cheb 2007.
  • Ralph A. Riccio, Italian Tanks and Combat Vehicles of World War II, Roadrunner, Fidenza 2010.

Leave a Reply