Przeprowadzony w marcu 1942 roku niezwykły brytyjski atak na port w Saint-Nazaire w okupowanej Francji zakończył się taktyczną porażką, a jednocześnie strategicznym sukcesem. W historii nazwano go „największym z rajdów”.

Jesienią 1941 roku gotowość operacyjną osiągnął nowy niemiecki pancernik Tirpitz. Po niedawnym (w maju tego roku) zatopieniu przez Brytyjczyków Bismarcka był on największym i najgroźniejszym okrętem Kriegsmarine. Wprawdzie większość strat brytyjskiej żegludze handlowej zadawały U-Booty, ale korsarskie rajdy wielkich okrętów nawodnych (pancerników i krążowników) stanowiły nieustanne zagrożenie. Inna sprawa, że bardziej może psychologiczne niż realne: do końca 1941 roku U-Booty zatopiły 1017 alianckich statków, a nawodni korsarze tylko 170.

Niemniej ich obecność wymagała od Royal Navy ciągłego utrzymywania na Atlantyku dużych sił, mogących w każdej chwili stawić opór niemieckiej wyprawie złożonej na przykład z pancerników Scharnhorst i Gneisenau czy ciężkiego krążownika Prinz Eugen, a przede wszystkim zaś – wspomnianego Tirpitza.

Wytropienie i zatopienie samego Tirpitza nie było łatwe (ukrywał się w norweskich fiordach), więc Brytyjczycy postanowili uderzyć w niego pośrednio – uszkodzić jedyny dok na atlantyckim wybrzeżu zdolny do przyjęcia tego wielkiego okrętu. Dok taki znajdował się we francuskim Saint-Nazaire, portowym mieście leżącym przy ujściu Loary do Zatoki Biskajskiej, u południowej nasady Półwyspu Bretońskiego.

Tirpitz we fiordzie w pobliżu Narwiku, 1943–1944 r. (fot. Naval History and Heritage Command, sygn. NH 71390)

Zniszczyć wrota

W 1934 roku w tamtejszym porcie oddano do użytku wielki dok o wymiarach 350 m długości, 50 m szerokości i 15 m wysokości, zamykany z dwóch stron potężnymi przesuwanymi bramami. Posłużył on do budowy największego wówczas statku świata – pasażerskiego transatlantyku Normandie (od niego też otrzymał potoczną nazwę – Dok Normandie). I to właśnie ten gigant mógł przyjąć na ewentualny remont innego giganta – liczący prawie 254 m długości i 36 m szerokości pancernik Tirpitz. Zniszczenie lub uszkodzenie doku mogło znacznie ograniczyć możliwości operacyjne groźnego niemieckiego okrętu.

Planujące akcję brytyjskie Dowództwo Operacji Połączonych (Combined Operations Headquarters) po szczegółowych analizach ustaliło, że naruszenie najbardziej wrażliwej części doku – czyli wrót – nie będzie możliwe za pomocą bombardowania lotniczego. Przeprowadzone już wcześniej przez RAF naloty nie dały bowiem pożądanych efektów. By zniszczyć wrota, konieczne było podłożenie pod nie dużej ilości materiału wybuchowego i skierowanie siły wybuchu bezpośrednio w głąb doku.

Port był silnie obsadzony wojskiem oraz artylerią nadbrzeżną i przeciwlotniczą, odpadał więc także frontalny atak od strony morza oraz desant dużych sił. Odrzucono także – jako w praktyce niemożliwy do przeprowadzenia – sabotaż z udziałem agentów Special Operations Executive i francuskiego ruchu oporu. Ostatecznie zdecydowano się na akcję niewielkiego oddziału komandosów, którzy na małych okrętach niepostrzeżenie wpłyną do portu i dokonają zniszczeń infrastruktury. Kluczowego ataku na dok miano natomiast dokonać w nietypowy i spektakularny sposób: taranując południowe wrota niszczycielem wypełnionym materiałami wybuchowymi.

Wodowanie Normandie (niewykorzystany materiał z kroniki filmowej British Pathé)

Plan okrojony

W londyńskiej siedzibie Dowództwa Operacji Połączonych przystąpiono do opracowywania planu akcji. Wywiad dostarczył danych o niemieckim garnizonie Saint-Nazaire i jego uzbrojeniu, lotnictwo bombowe wykonało aktualne zdjęcia lotnicze, a także szczegółowy model portu, w tym samego Doku Normandie. Oto bowiem jeszcze przed wojną jeden z doków w angielskim Southampton (Dok Króla Jerzego V) zbudowano na wzór tego w Saint-Nazaire, korzystając zresztą z francuskiej dokumentacji.

Plan zakładał, że zespół złożony z dwóch niszczycieli skrycie wpłynie nocą do portu w Saint-Nazaire. Jeden z okrętów staranuje wrota Doku Normandie, a drugi wysadzi desant komandosów i saperów na nabrzeżu oraz będzie osłaniał ich ogniem. Ci pierwsi zneutralizują stanowiska niemieckiej obrony, ci drudzy wysadzą najważniejsze elementy infrastruktury portowej, m.in. śluzy, stację pomp, mosty, elektrownię i zbiorniki z paliwem. Następnie żołnierze ewakuują się na pokładzie niszczyciela. By odwrócić uwagę Niemców od portu, RAF miał w tym czasie dokonać nalotu bombowego na miasto. Operacji nadano kryptonim „Chariot”, czyli „Rydwan”.

Plan został przyjęty, ale Admiralicja i RAF rychło wymusiły w nim pewne zmiany. Okazało się, że marynarka nie może przeznaczyć do operacji dwóch niszczycieli, tylko jeden, a w zamian proponuje kilkanaście małych ścigaczy motorowych. Z kolei RAF zamiast postulowanych trzystu pięćdziesięciu bombowców mógł wysłać nad Saint-Nazaire zaledwie około pięćdziesięciu…

Dok Normandie w 2007 r. (fot. Ludovic Péron, CC BY-SA 3.0)

Bomby pod pokładem

Początkowo do udziału w rajdzie na Saint-Nazaire Admiralicja typowała niszczyciel Polskiej Marynarki Wojennej ORP Burza, strona polska nie wyraziła jednak na to zgody. Pod uwagę brano też francuski niszczyciel Ouragan, pływający przez jakiś czas pod polską banderą jako Huragan, ale to także nie doszło do skutku. Ostatecznie do akcji wyznaczono wysłużony eksamerykański niszczyciel HMS Campbeltown, jedną z pięćdziesięciu takich jednostek przekazanych w 1940 roku Wielkiej Brytanii przez USA.

Okręt przebudowano, by stał się podobny do dwukominowych niemieckich torpedowców typu Möwe. Zdjęto z niego wszystkie niepotrzebne elementy, zmniejszając w ten sposób zanurzenie (co było ważne, bo droga do portu w Saint-Nazaire prowadziła dość płytkim ujściem Loary). Pomost i pokład osłonięto stalowymi płytami. Przednie działo kalibru 102 mm zastąpiono szybciej strzelającym działem 76,2 mm, a z tyłu i po bokach okrętu zamontowano osiem działek Oerlikon 20 mm.

Pod pokładem w przedniej części kadłuba umieszczono wyposażone w zapalnik czasowy dwadzieścia cztery bomby głębinowe, które zalano betonem. Takie ukrycie miało zapobiec przypadkowej detonacji podczas uderzenia w dok, a także odkryciu bomb przez Niemców. Ponad trzy tony materiału wybuchowego miały eksplodować z ośmiogodzinnym opóźnieniem, co miało zapewnić załodze i komandosom czas na ewakuację.

HMS Campbeltown w czasie przygotowań do operacji Chariot (fot. domena publiczna)

Prócz Campbeltowna do zespołu desantowego przewidziano czternaście ścigaczy motorowych. Dwanaście z nich, określanych jako ML (Motor Launch), było ścigaczami ogólnego przeznaczenia, jeden ścigaczem artyleryjskim (Motor Gun Boat, MGB), a jeden ścigaczem torpedowym (Motor Torpedo Boat, MTB). Wszystkie zbudowane były z drewna.

Szansa na rehabilitację

Na dowódcę morskiej części akcji wybrano trzydziestoczteroletniego komandora porucznika Roberta Rydera. Był on oficerem o sporym doświadczeniu. Wcześniej pływał m.in. na pancerniku Warspite, dowodził okrętem-pułapką i fregatą. Kierownicza rola w operacji „Chariot” miała być dla Rydera szansą na rehabilitację po tym jak w 1941 roku kierowany przez niego okręt desantowy Prince Philippe zderzył się z inną jednostką i zatonął.

Podpułkownik Charles Newman (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. HU 16542, IWM Non Commercial Licence)

Dowodzenie komandosami powierzono jednemu z twórców brytyjskich sił specjalnych, ppłk. Charlesowi Newmanowi. Newman miał trzydzieści osiem lat, a za sobą kampanię norweską, w której stał na czele 3. Samodzielnej Kompanii przeznaczonej do działań na tyłach wroga. Po utworzeniu oddziałów komandosów dowodził 1. Batalionem Specjalnym, a potem – Commando Nr 2, uznawanym za jeden z najlepszych oddziałów w siłach specjalnych.

Newman wybrał do operacji 100 najlepszych komandosów ze swojego Commando. Z pozostałych sześciu komand wybrano 150 żołnierzy, z których sformowano zespoły saperskie. Rozpoczęło się intensywne szkolenie, cały czas przy zachowaniu miejsca i celu akcji w tajemnicy. W małym porcie Falmouth w Anglii komandosi ćwiczyli zdobywanie nabrzeży, likwidowanie punktów oporu, wsiadanie i opuszczanie ścigaczy.

W Southampton, w Doku Króla Jerzego V, saperzy trenowali wysadzanie urządzeń dokowych i portowych. Z kolei załogi ścigaczy ćwiczyły pływanie i manewrowanie w szyku. W połowie marca 1942 roku wszystkich uczestników akcji zebrano w Falmouth i poinformowano o miejscu i celu operacji. Ostrzeżono też, że straty mogą być bardzo wysokie. Każdy miał szansę się wycofać. Nikt tego nie zrobił.

Chybione bombardowanie

Według meteorologów najlepsza pogoda na przeprowadzenie desantu miała wystąpić w nocy z 27 na 28 marca. Dlatego brytyjski zespół wyruszył z Falmouth odpowiednio wcześniej – 26 marca o godz. 14. Na czele szedł niszczyciel HMS Atherstone holujący ścigacz artyleryjski MGB 314, za nim płynął niszczyciel HMS Tynedale, a jako trzeci HMS Campbeltown ciągnący ścigacz torpedowy MTB. Reszta ścigaczy sformowała szyk po lewej i prawej stronie. Konwój posuwał się na południe, minął Półwysep Bretoński, co sugerowało, że kieruje się do Gibraltaru.

O godz. 18.30 na ścigaczu ML 10 zepsuł się jeden z silników, którego mimo wysiłków nie udało się naprawić. Jednostka musiała odejść do Anglii na drugim sprawnym silniku. O godz. 20 niszczyciele Atherstone i Tynedale opuściły konwój, a reszta okrętów ruszyła w stronę ujścia Loary. Żegluga w płytkim estuarium wymagała najwyższej uwagi, by uchronić Campbeltowna od utknięcia na jednej z licznych mielizn. Na czele zespołu szedł ścigacz artyleryjski MGB 314, którego oficer nawigacyjny przy pomocy radaru, echosondy i obserwacji wody wyszukiwał najlepszą trasę.

Gdy konwój ostrożnie zbliżał się do portu, brytyjskie samoloty bombardowały miasto Saint-Nazaire. Niestety, nalot był zbyt słaby i zbyt krótki, by mógł odwrócić uwagę Niemców. Przyniósł efekt dokładnie odwrotny: obsady dział przeciwlotniczych i reflektorów na stanowiskach wokół portu i wzdłuż rzeki z uwagą wpatrywały się w ciemność, przeczuwając, że dziwnie krótkie bombardowanie jest tylko wstępem do czegoś poważniejszego.

Plan portu w Saint-Nazaire w 1942 r. (rys. TCY, CC BY-SA 3.0)

Piekło na rzece

I rzeczywiście. O godz. 1.15 jeden z posterunków obserwacyjnych dostrzegł na rzece grupę okrętów i zawiadomił o tym dowództwo. Oświetlona charakterystyczna sylwetka dwukominowego niszczyciela sugerowała jednak, że jednostki należą do Kriegsmarine. Wskazywały na to także niemieckie bandery powiewające na okrętach. Wstrzymywano się więc z otwarciem ognia.

Niemcy z dwóch różnych stron nadali w stronę konwoju żądanie identyfikacji. W odpowiedzi z czołowego MGB 314 odpowiedziano świetlnym sygnałem rozpoznawczym jednego z niemieckich ścigaczy, przejętym niegdyś przez wywiad brytyjski, potem zaś wyświetlono słowo „Zaczekać”. Następnie znający język niemiecki sygnalista Pike nadał dwukrotnie otwartym tekstem komunikat: „Pilne. Dwie jednostki uszkodzone przez nieprzyjaciela, proszę o pozwolenie natychmiastowego wejścia do portu”. Wszystko to miało na celu zdobycie cennego czasu, by okręty mogły jak najbardziej zbliżyć się do portu. Komandor Ryder nakazał zwiększyć prędkość. Była godz. 1.27, do celu pozostawała jeszcze jedna mila.

Minutę później Niemcy otworzyli ogień. Nie pomógł wyświetlony ze ścigacza niemiecki sygnał „Ostrzeliwujecie własne okręty”, artylerzyści nie dali się nabrać. Konwój zalał potok światła z reflektorów, a z luf dział wytrysnęły języki ognia. W stronę płynących brytyjskich jednostek ze wszystkich stron pomknęły sznury świecących pocisków. Na niszczycielu i ścigaczach pośpiesznie ściągano niemieckie bandery i wciągano brytyjskie, cała broń pokładowa odpowiedziała ogniem, maszyny ruszyły pełną parą.

Zdjęcie portu w Saint-Nazaire wykonane przez RAF w czasie lotu rozpoznawczego przed operacją Chariot (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. C 2351, IWM Non Commercial Licence)

Na rzece rozpętało się piekło. Dobrze widoczne w promieniach reflektorów okręty stały się świetnymi celami. Pociski dział i działek przeciwlotniczych oraz ciężkich karabinów maszynowych dziurawiły bury i nadbudówki. Woda wokół gotowała się od padających kul. Campbeltown mknął z dużą szybkością w kierunku doku. Jako największa jednostka skupił na sobie większość niemieckiego ognia. Zginęły obsady Oerlikonów, padł trafiony marynarz stojący za sterem, umilkła rozbita armata na dziobie.

Tragedia ścigaczy

Wreszcie przed dziobem ukazały się potężne wrota doku. Niszczyciel całym pędem uderzył w ich środek, miażdżąc przednią część dziobu. Pokład, który ocalał, wysunął się nad wrota, umożliwiając komandosom i saperom dogodne zejście z okrętu na obie strony nabrzeża. Poszczególne grupy przystąpiły do realizacji swoich zadań. Komandosi zaatakowali stanowiska artyleryjskie, reflektory i bunkry, wybijając ich załogi seriami z broni maszynowej i granatami. Saperzy wysadzili stację pomp, urządzenia przesuwające wrota oraz zbiorniki z ropą naftową (nie doszło jednak do ich wybuchu), wszystko to pod niemieckim ogniem i ze sporymi stratami własnymi. Po wykonaniu zadań wycofali się do miejsca dowodzenia ppłk. Newmana przy jednym z budynków w porcie.

W operacji Chariot wzięło udział 12 ścigaczy motorowych tego typu (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. A 13626A, IWM Non Commercial Licence)

Tymczasem na Loarze rozgrywała się tragedia. Schwytane w krzyżowy ogień z obu brzegów drewniane ścigacze zapalały się jeden po drugim. Ich dowódcy usiłowali manewrować, by uniknąć kolejnych trafień, podpływali też pod nabrzeża, próbując – zwykle bezskutecznie – wysadzić komandosów. Starali się także przejmować marynarzy i desant z płonących sąsiednich jednostek. Rosły straty, z piętnastu komandosów na ogarniętym ogniem ścigaczu ML 1 ocalało pięciu, ze ścigacza ML 4 uratowały się tylko trzy osoby.

ML 16 wystrzelał w stronę niemieckich pozycji całą swoją amunicję, podjął pływających w wodzie ludzi, a następnie ruszył ku ujściu rzeki. Po drodze został jednak kilka razy trafiony i zapalił się od płonącej plamy benzyny. Cały czas ostrzeliwany, ogarnięty ogniem, dryfował bezwładnie z wieloma zabitymi i rannymi na pokładzie. Ocalało z niego niewielu ludzi, którzy zdołali przesiąść się na tratwę ratunkową. Los pozostałych ścigaczy był podobny. Siedem zostało zniszczonych, dziesięć wycofało się ku morzu.

W wyznaczonym punkcie 40 km od brzegu z niszczycielami eskorty (Tynedale i Atherstone) spotkały się cztery ścigacze (MGB, ML 5, ML 7 i ML 15). Jako że były mocno uszkodzone i nie było szans, by dotarły do bazy, zostały zatopione. Niszczyciele ruszyły do Wielkiej Brytanii. Pozostałe trzy ścigacze (ML 8, ML 12 i ML 13) dotarły na morze, a następnie samodzielnie dopłynęły do Falmouth. Ostatni ocalały ścigacz – ML 306 – podczas drogi powrotnej natknął się na pięć niemieckich torpedowców i podął z nimi walkę. Po trafieniu salwą i śmierci dowódcy, skapitulował wobec przewagi przeciwnika.

MTB 74 przygotowany do rajdu na Saint-Nazaire (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. FL 25732, IWM Non Commercial Licence)

Rajd na Saint-Nazaire – klęska czy sukces?

W porcie pozostał ppłk Newman i ocalali komandosi z różnych zespołów (około 100 żołnierzy). Dowódca zdawał sobie sprawę, że wobec odejścia ścigaczy nie ma szans na ewakuację. Postanowił zatem przebijać się przez miasto, a potem przedzierać przez Francję do neutralnej Hiszpanii. Podzieleni na mniejsze oddziały Brytyjczycy przesuwali się między domami, ostrzeliwując się Niemcom, potem zaś rozproszyli w Saint-Nazaire, kryjąc w piwnicach, na strychach i w innych miejscach. W ciągu kilku kolejnych dni zostali jednak wyłapani przez hitlerowców. Największa grupa schwytanych komandosów trafiła do obozu jenieckiego w Lamsdorf, czyli w Łambinowicach na Dolnym Śląsku.

Jedynie pięciu Brytyjczyków zdołało uniknąć niewoli i przy pomocy Francuzów przez Hiszpanię przedostało się do Anglii. Zdezorientowani, nieznający celu i skali desantu Niemcy przez dłuższy czas wszczynali w mieście chaotyczne strzelaniny między sobą, wszędzie dostrzegając brytyjskich żołnierzy.

HMS Campbeltown w doku Normandie przed eksplozją (fot. Kramer, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 101II-MW-3722-22, CC-BY-SA 3.0)

A co z głównym celem operacji – Dokiem Normandie? 27 marca o godz. 23 uruchomił się mechanizm zegarowy zabetonowanych w kadłubie Campbeltowna bomb głębinowych. Po odparciu desantu Niemcy dokonali dokładnej inspekcji niszczyciela i nie znaleźli na nim niczego niepokojącego. Uznali, że Brytyjczycy chcieli unieruchomić dok przez zatopienie przy wejściu starego niszczyciela. Wbity we wrota okręt stał się atrakcją, odwiedzały go tłumy oficerów, żołnierzy, inżynierów i ich przyjaciółek. 28 marca o godz. 10.35 nastąpiła eksplozja. Na pokładzie okrętu i w jego sąsiedztwie przebywały tłumy niemieckich oficerów i żołnierzy…

Wybuch rozerwał 160-tonowe wrota, a masa wody wpadła do doku, porywając za sobą resztki niszczyciela. Dwa remontowane w doku zbiornikowce zostały rzucone na północną jego bramę i doznały uszkodzeń. W eksplozji zginęło około 400 osób, ich szczątki rozrzucone były na dużym obszarze. Wybuch wywołał panikę w niemieckim garnizonie, powodując kolejne strzelaniny z nieistniejącym wrogiem

Port w Saint-Nazaire po operacji Chariot. W doku Normandie wciąż widoczne szczątki HMS Campbeltown (fot. ze zbiorów Imperial War Museum, nr kat. C 3317a, IWM Non Commercial Licence)

Operacja Chariot kosztowała brytyjską armię 168 zabitych (104 marynarzy i 64 komandosów) i 215 wziętych do niewoli (109 komandosów i 106 marynarzy) oraz piętnaście okrętów (niszczyciel i czternaście ścigaczy). Straty niemieckie były o wiele wyższe i sięgały kilkuset osób, utracono też dwa holowniki i okręt patrolowy.

Sam Dok Normandie został uszkodzony do tego stopnia, że Niemcy zrezygnowali z jego naprawy i zasypali ziemią wysadzone południowe wejście (dostępne było tylko wejście północne i to wyłącznie dla jednostek o wyporności do 10 tys. ton). Tirpitz aż do zatopienia przez lotnictwo brytyjskie w 1944 roku operował z norweskich fiordów. W Wielkiej Brytanii atak na Saint-Nazaire ogłoszono wielkim sukcesem, a tamtejsza historiografia z powodu rozmachu i powodzenia nazwała go „największym z rajdów”.

Bild 101I-065-2302-31

Brytyjscy komandosi wzięci do niewoli w czasie operacji Chariot (fot. Koch, ze zbiorów Bundesarchiv, Bild 101I-065-2302-31, CC-BY-SA 3.0)

Bibliografia

  • Tomasz Jarmoła, Saint-Nazaire–Dieppe 1942, Bellona, Warszawa 2022.
  • Wieńczysław Kon, Desant w St. Nazaire, Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1967.
  • Krzysztof Kubiak, Rajd na St. Nazaire, Tetragon, Warszawa 2016.
  • E. Lucas Philips, The Greatest Raid of All, Pan Books, London 2000.
  • Andrzej Perepeczko, Komandosi w akcji, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1982.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!