Miała barokowe kształty, była jednak prawdziwą kobietą renesansu. Z oświecenia zaczerpnęła zwyczaj wydawania obiadów czwartkowych. Swoją epokę zdecydowanie wyprzedziła, stając się pierwszą polską celebrytką kulinarną. Lucyna Ćwierczakiewiczowa to prawdziwa ikona stylu… i braku dobrego tonu.

Czarno-biała fotografia portretowa (popiersie) przedstawiająca postawną kobietę.
Lucyna Ćwierczakiewiczowa (zdjęcie opublikowane w czasopiśmie „Biesiada Literacka”, t. 51 (1901), nr 11)

Dziś byłaby zapewne popularną blogerką bądź autorką programów telewizyjnych, pod koniec dziewiętnastego wieku stała się jedyną w swoim rodzaju dyktatorką w zakresie stylu prowadzenia gospodarstwa domowego oraz postrachem kobiet. Jej najpotężniejszym orężem były niewątpliwie cięty język, niepospolita pewność siebie i osobista odporność na wszelką krytykę.

Zołza bez manier i kobieta sukcesu

Złośliwościami obdzielała wszystkich sprawiedliwie. Ostrzem swego języka raniła zarówno bogate żony przemysłowców, jak i szanowane postacie kultury. Sama Eliza Orzeszkowa poległa ponoć w stoczonej z nią słownej potyczce. Do legendy przeszły wizyty w teatrze, w czasie których Lucyna Ćwierczakiewiczowa bez krzty zażenowania zajadała się głośno czekoladkami, komentując przy tym dość niewybrednie grę aktorów. Towarzyszenie jej podczas tych seansów uszczypliwości bywało powodem rumieńców na twarzy przyjaciół i znajomych. Samej autorce niepospolita sprawność w szermierce słownej przysporzyła natomiast miano „tej strasznej kobiety” i największej polskiej kucharki wszech czasów.

Jednak gdyby urok pani Lucyny ograniczał się tylko do ciętego języka, zapewne nigdy nie trafiłaby na salony. Złośliwi twierdzą, że była niezbyt piękna i niepospolicie otyła, choć wizerunki z czasów młodości zaprzeczają doniesieniom o braku urody. Co zatem sprawiło, że warszawianka urodzona w kalwińskiej rodzinie von Bachmanów stała się wzorem do naśladowania i twórczynią niepodważalnego kanonu wszelkich cnót gospodarskich?

Recepta na sukces okazała się nad wyraz prosta i współczesna. Prawdziwą tajemnicą powodzenia autorki „kulinarnej biblii”, jaką stało się legendarne „365 obiadów za 5 zł”, były niepospolita pracowitość, żelazna konsekwencja, wrodzona przedsiębiorczość i umiejętność łamania konwenansów.

„Dobrze wychowana panienka” reformuje edukację domową kobiet

Ćwierczakiewiczowa zwyczajem swoich czasów została przygotowana do roli kulturalnej pani domu. Wyposażona w znajomość francuskiego, umiejętność gry na fortepianie i śpiewu, miała z założenia pełnić rolę kwiatka w mężowskiej butonierce. Przyszła sława uznała tę formę edukacji za niewystarczającą i włożyła wiele pracy w samokształcenie, troszcząc się m.in. o naukę języków.

Ćwierczakiewiczowa nie godziła się na rolę ozdoby swego męża, a jej życiowym powołaniem okazało się podniesienie kobiety do pozycji silnej i niezależnej gospodyni własnego domostwa. Z punktu widzenia współczesności ta forma emancypacji wydaje się mało atrakcyjna, ale w dziewiętnastym wieku stanowiła prawdziwy przełom w myśleniu. Dzięki pismom Ćwierczakiewiczowej zarządzanie gospodarstwem domowym urosło do rangi sztuki, której opanowanie wymagało tak samo intensywnego studiowania, jak każdy inny szanowany zawód.

Kucharka to artystka, scjentystka i pragmatyk jednocześnie, zatem osoba o szerokich horyzontach: widzi ona świat nie z perspektywy kuchni, lecz kuchnię z perspektywy świata.

Lucyna Ćwierczakiewicz

Z klasycznej kury domowej z eleganckimi piórkami kobieta awansowała do roli oczytanej tropicielki wydawniczych i technicznych nowinek.

Self-publisherka

Na pożółkłej kartce papieru napis: Strona tytułowa pierwszego wydania „365 obiadów za 5 złotych przez autorkę jedynych praktycznych przepisów Lucynę C. Warszawa nakładem autorki w drukarni Jana Psurskiego przy ulicy Aleksandrja Nr. 2768 lit. B. 1860”.
Strona tytułowa pierwszego wydania „365 obiadów za 5 złotych”

Nim jednak wydała swą pierwszą książkę, z założenia dobrze wychowana, lecz niezbyt pokorna Lucynka von Bachman, stała się nieszczęśliwą żoną obywatela ziemskiego Feliksa Staszewskiego. Niektórzy twierdzili zresztą, że to on miał nieszczęście ożenić się z panną nie szanującą konwenansów i nie rozumiejącą swej roli w małżeńskim stadle. Opinia ta była chyba jednak jednostronna, bo zawarte krótko potem małżeństwo dwudziestotrzyletniej Lucyny z inżynierem Stanisławem Ćwierczakiewiczem okazało się trwałe i szczęśliwe.

Znana później z krytycznego ujmowania rzeczywistości autorka nazywała swego męża najukochańszym z ludzi. Doceniała przy tym jego dobroć i rozum, tak jak przystało małżonce szczęśliwej i potulnej. Pełnej energii kobiecie nie wystarczyła jednak rola dobrej żony, dlatego postanowiła być żoną dobrą, bo spełnioną.

Jako dwudziestodziewięciolatka zaryzykowała wydanie pierwszej książki. Pożyczyła pieniądze i oddała do druku „Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast”. Inwestycja okazała się trafiona – napisana żywiołowo publikacja, z której emanowała pewność siebie autorki, sprzedawała się niczym świeże bułeczki. Druga książka, wydana tym razem za własne pieniądze w 1860 roku, stała się od razu fenomenem wydawniczym i wyniosła Lucynę Ćwierczakiewiczową do pozycji kulinarnej wyroczni narodu polskiego.

Wspominałam już wcześniej o tym, że popularność kolejnych wydań „365 obiadów za pięć złotych” przyćmiła nawet sukces dzieł Henryka Sienkiewicza, a wielka liczba wznowień dała autorce gwarancję nieustającej popularności. Podobnie zresztą jak wydawane kolejno nowe tytuły, publikacja kalendarza i liczona w dziesięcioleciach współpraca z „Bluszczem”.

Obiady czwartkowe

Choć na rynek wydawniczy weszła niejako „od kuchni”, z literatami i ludźmi sztuki żyła za pan brat. Jednych zjednywała sobie swą niepospolitą osobowością, czego dowodem jest jej wieloletnia przyjaźń z Bolesławem Prusem, innych niebiańskim ponoć smakiem flaczków, przyrządzanych przez niekoronowaną królową polskiej kuchni. Zakładając, że prawdziwa sztuka życia polega na umiejętnym łączeniu wszystkich swoich zainteresowań i pasji w jedno działanie, Ćwierczakiewiczowa opanowała ją doskonale. Z miłości do sztuki, kulinariów i bywania na salonach zaczęła organizować obiady czwartkowe, na których gościli najciekawsi przedstawiciele ówczesnego warszawskiego towarzystwa.

W antresolowym apartamencie pani Lucyny na Królewskiej zgromadzają się w jours fixes przedstawiciele różnych sfer towarzyskich Warszawy i obok gry wistowej (gospodyni jest wielką amatorką szruby) prowadzą ożywioną gawędę, w której naturalnie prym wiedzie sama autorka (…) posiadająca rozległe stosunki i wszystkich znająca.

Pokusa wizyt u Ćwierczakiewiczowej była nieodparta, nawet jeśli trzeba było się zmierzyć z bezpośrednim i rubasznym niekiedy sposobem bycia gospodyni. Na ulicy Królewskiej 3 w Warszawie, w każdy czwartek od godziny czternastej, serwowano smakołyki autorstwa ogólnokrajowej wyroczni kulinarnej, pyszne ciasta i słynące z niepospolitego smaku nalewki, przyprawione dodatkowo porcją literatury, muzyki i anegdot.

Portret mężczyzny w średnim wieku o krótkiej siwej bródce i siwych wąsach, z lekko kręconymi włosami. Na nosie okulary w cienkiej oprawce.
Bolesław Prus był wieloletnim przyjacielem Lucyny Ćwierczakiewiczowej

Wśród goszczących u pani Lucyny przedstawicieli śmietanki towarzyskiej pojawiały się także osoby, których obecność bulwersowała Polaków. Ćwierczakiewiczowa dogadzała bowiem także podniebieniom Moskali, narażając się na oskarżenia o oportunizm i zdradę narodową. Dopiero w latach dwudziestych ubiegłego wieku odkryto, że rozpieszczanie kubków smakowych carskich urzędników było wyrazem gorącego patriotyzmu. Naczelnicy Cytadeli i Pawiaka, nasyceni smakołykami autorstwa Ćwierczakiewiczowej, przełykali ponoć bez problemu kolejną historię o zagubionym w rzeczywistości, głupkowatym siostrzeńcu, który trafił do więzienia przez absolutną pomyłkę. Nie tylko informowali ulubioną kucharkę o losach więźniów, ale niejednokrotnie załatwiali na jej prośbę liczne ulgi i przywileje dla osadzonych, pozwalając także na przesyłanie im obiadów autorstwa domniemanej „cioci”.

Kto mieczem wojuje, od miecza ginie

Uznawana za klasyczną wielką babę z chochlą, uwielbiana i nienawidzona jednocześnie, była Ćwierczakiewiczowa postacią wielowymiarową. Oczytana i światła, sprawnie posługująca się niemieckim i francuskim – także jako tłumaczka tekstów prasowych – używała w rozmowach niewybrednego dowcipu i niepoprawnych sformułowań. Gromadziła wokół siebie elity, sama będąc niekiedy oceniana jako osoba o manierach – nomen omen – kucharki.

Postrzegana jako egocentryczna i skupiona na własnym sukcesie, organizowała obiady dobroczynne dla sierót. Krzewicielka troski o czystość i higienę, na zakurzonych meblach w odwiedzanych domach składała złośliwie swój autograf, nazywając go „biletem wizytowym”. Przez cztery dekady swojej wydawniczej działalności wydawała się postacią niezniszczalną i osobą, której wybacza się wszystko.

Powszechna akceptacja dla jej stylu bycia sprawiła zapewne, że w którymś momencie straciła instynkt samozachowawczy. Jej dwudziesty czwarty z kolei „Kalendarz na rok [1899]. Kolęda dla gospodyń przez autorkę 365 obiadów”, zawierał w sobie pozornie niewinny rozdział poświęcony charakterystyce „panien do towarzystwa” zatrudnianych w jej domu. „Sylwetki moich panien do towarzystwa” okazały się gwoździem do trumny kariery pani Lucyny. Fala krytyki, która spłynęła po tej publikacji na niepodważalny dotąd autorytet kulinarny, była zapewne tym, co rzeczywiście wpędziło panią Lucynę do grobu.

W charakterystycznym dla siebie bezlitosnym stylu Ćwierczakiewiczowa skrytykowała ponad trzy dziesiątki dziewcząt, nie pozostawiając suchej nitki na ich urodzie, higienie, talentach, uczciwości i pracowitości. Także w tym przebojowa Lucyna wyprzedziła swą epokę. Za okazaną bohaterkom tekstu życzliwość w stylu dzisiejszych portali plotkarskich, opinia publiczna odpłaciła jej falą nieposkromionego „hejtu”. Niczym plagi egipskie spadły na nią krytyczne artykuły w prasie, listy zbulwersowanych czytelników oraz serie bezlitosnych karykatur nawiązujących zarówno do tuszy, jak i charakteru słynnej autorki. Jeszcze przez chwilę próbowała bronić się przed tymi ocenami, później zrezygnowała z publikacji w „Bluszczu” i zamknęła się w domu.

Wierszowana satyra.
Czasopismo satyryczne Mucha o Lucynie Ćwierczakiewiczowej (numer z 20 stycznia 1899 r.)

Pomnik trwalszy niż ze spiżu

W 1901 roku ciężko Ćwierczakiewiczowa zachorowała na zapalenie płuc i po dziesięciodniowej chorobie zmarła. Pochować kazała się po swojemu – bez pompy i zbędnych wydatków, by „w świecie pełnym biedy nie trwonić pieniędzy na zbytki”. Pożegnano polską gospodynię domową wszech czasów dość ciepło, tuż przed śmiercią poprosiła bowiem o wybaczenie wszystkich, których zraniła kiedykolwiek swym ostrym językiem.

Ś.P. Ćwierczakiewiczowa, z natury trochę szorstka, w obejściu była jednak kobietą dobrego serca, toteż cieszyła się w szerszych kołach zasłużoną sympatią.

Nekrolog z „Kurjera codziennego”.

Pamięć o niej jako o wielkim autorytecie kulinarnym i reformatorce gospodarstwa domowego okazała się trwalsza niż wspomnienia o wybrykach jej nieposkromionego charakteru. Częściej słyszy się o jej kanonie wskazówek kulinarnych niż o złośliwościach, których była autorką. Do dziś admiratorzy jej arcysmacznej kuchni odwiedzają rodzinny grób Bachmanów na warszawskim cmentarzu ewangelicko-reformowanym, by pochylić się nad miejscem spoczynku kobiety, która gotowaniu i prowadzeniu domu nadała rangę sztuki.

Bibliografia

  • Ignacy Baliński, Wspomnienia o Warszawie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987.
  • Lucyna Ćwierczakiewicz, Sylwetki moich panien do towarzystwa, [w:] Kalendarz na rok 1899. Kolęda dla gospodyń przez autorkę 365 obiadów. Rok 24, Druk K. Kowalewskiego, Warszawa 1898.
  • Dalszy ciąg relacji Pani Lucyny C. o pannach do towarzystwa, „Mucha” 1899, nr 2, s. 2.
  • Jerzy Franke, Lucyna Ćwierczakiewiczowa, „Kwartalnik Historii Prasy Polskiej”, t. 31 (1992), s. 123–132.
  • Tenże, Polska prasa kobieca w latach 1820-1918. W kręgu ofiary i poświęcenia, Wydawnictwo SBP, Warszawa 1999.
  • „Jeden jest tylko Szekspir i jedna Ćwierczakiewiczowa”. Próba ukazania osoby Lucyny Ćwierczakiewiczowej w nowym świetle”, „Vade Nobiscum”, t. 10 (2013), s. 77–86.
  • O sylwetkach panien do towarzystwa z książki dla gospodyń na rok 1899, „Mucha”, 1899, nr 1, s. 4.

 

Danuta Podolak
Kobieta z książką na głowie... - dosłownie i w przenośni. Zakochana w sztuce słowa. Legenda głosi, że urodziła się z „Trylogią” pod pachą, mikrofonem w ręce i fragmentami „Pana Tadeusza” na ustach. Tyle w tym prawdy, że lubi Sienkiewiczowskie zdania wielokrotnie złożone, pracowała w kilku stacjach radiowych i jednej telewizji oraz z zapałem interpretuje teksty literackie, nagrywając audiobooki. Aktorka, nieistniejącego już, amatorskiego teatru, którego niezapomnianą Panią Profesor była Krystyna Feldman. Prowadziła zajęcia recytatorskie dla uczniów szkoły podstawowej, reżyserowała spektakle dziecięcego teatru i organizowała warsztaty radiowe dla dzieci i młodzieży. Z radością i dumą występuje w barwach „Tytusa”. Realizuje projekt „Historia pisana głosem”. Humanistka z umysłem ścisłym, historię kocha jako wierną towarzyszkę wszelkich nauk filologicznych. Interesuje ją staropolszczyzna, lubi grzebać w wiekowych papierach. Kocha miejsca, w których to, co nowoczesne, spotyka się z tym, co dawne – na przykład biblioteki cyfrowe. Właśnie z tej miłości szpera w gazetach sprzed stu lat i szuka sposobów prababek na zdrowe, mądre i pełne uroku życie.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!