Wojna 1920 roku nauczyła wielu młodych ludzi zabijać. Po nastaniu pokoju część z nich nie chciała wracać do pracy, skoro pieniądze niemal leżały na ulicy. Wystarczyło zająć się rozbojem. Wśród najgroźniejszych band, które terroryzowały odrodzoną Polskę, prawie w każdej znajdował się jakiś żołnierz.

Nie będzie wielkim zaskoczeniem, że również bezwzględny morderca Władysław Kłak brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. I nie był przy tym zwykłym szeregowcem, ale podoficerem żandarmerii. Być może to jego wojskowe wyszkolenie sprawiło, że okazał się niezwykle efektywny w swoich działaniach, a nie przebierał w środkach.

Nie wszyscy z tych żołnierzy chcieli wrócić po wojnie do spokojnego życia (na zdjęciu polska piechota w czasie bitwy warszawskiej, sierpień 1920 r. Fot. ze zbiorów Centralnego Archiwum Wojskowego, domena publiczna)

Tajemnicza banda

W stosunkowo krótkim czasie jego bandzie udało się dokonać jedenastu kradzieży i rozbojów. W czasie czterech z nich doszło do rozlewu krwi. Napadnięci zostali Jubiler Sztern z Dzikiej 32, Guzower z Nowowiniarskiej 10, Bronisław Bielkiewicz z Dzielnej 82, Szerow z Marjańskiej 5, Związek Drobnych Kupców z Grzybowskiej 57, Tadeusz Charłupski ze Złotej 36 i mieszkanie Razińskich z placu Grzybowskiego 2 – oto warszawskie dzieła bandy Kłaka. Do tego dochodziły również akcje wyjazdowe na prowincji.

Te wyprawy stanowiły poważną zagwozdkę dla stróżów prawa. Banda Kłaka potrafiła okraść dwór pod stolicą, by niecałe dwa dni później wziąć udział w napadach na Padkarpaciu. Telefony na komisariatach urywały się w całej Polsce. Przestępcy byli przez to nie tylko nieuchwytni, ale i niezwykle tajemniczy.

Oczywiście wyjaśnienie okazało się niezwykle proste. Kłak był człowiekiem nowoczesnym, który wykorzystał na swoje potrzeby zdobycze techniki… i korzystał z samochodów. Dziś taki pomysł byłby oczywisty, ale należy pamiętać, że mówimy o początku lat 20. XX wieku, kiedy samochody nie były powszechnym i stosunkowo tanim środkiem lokomocji. Dla wielu ludzi ich wykorzystanie było wręcz nie do pomyślenia.

Na początku lat 20. XX wieku samochody były w Polsce bardzo rzadkie. Na zdjęciu prezydent Stanisław Wojciechowski (4. z prawej z laską) i jego auto (fot. Narcyz Witczak-Witaczyński, Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 107-18-2, domena publiczna)

Nieszablonowy bandyta

Sam Kłak miał być człowiekiem o pierwszorzędnych manierach, potrafiącym z czułością komentować urodę okradanych kobiet (zazwyczaj zdejmując im kolczyki i pierścionki). Zdarzało mu się zasiadać z oficerami do wspólnego stołu, napić się z nimi herbaty i wódki. Zawsze starał się trzymać fason i nie wychodził z roli dżentelmena. Mówiono nawet, że posiadał wersalskie maniery.

W swoim fachu Kłak był artystą i lubił eksperymentować. Kiedy męczyło go miasto, wyruszał na wieś, gdzie jeździł zgodnie ze słowami starego kujawiaka, słuchanego po domach szlacheckich: „Od dworu do dworu”. Jednego dnia obrobił dwór doktora Władysława Filewicza, a drugiego udał się do majętności hrabiego Maurycego Zamoyskiego w Starej Wsi.

W jednym z obrabowanych dworów Kłak odegrał całe przedstawienie. Kiedy zajechał na miejsce razem ze swoimi podkomendnymi, okazało się, że odbywa się tam właśnie przyjęcie. Herszt bandy wszedł do środka razem z trzema najbardziej zaufanymi towarzyszami, a pozostałych sześciu otoczyło dom. Wprosił się, opowiadając historię o usterce, jakiej doznał jego samochód, i spytał, czy może poczekać kilka godzin, aż szofer naprawi automobil. Staropolska gościnność, charakterystyczna dla dworów ziemiańskich, okazała się zgubna.

Tradycyjna gościnność obowiązująca w polskich dworach (na zdjęciu dwór w Podgajku) ułatwiała bandytom ich proceder (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-U-4860-2)

Kłak nie od razu wyszedł z roli, porozmawiał z gośćmi właścicieli, zapalił zaproponowane mu cygaro i dopiero wtedy wyjaśnił, po co naprawdę przybył. „Pan szanowny podjął w tych dniach sześć tysięcy dolarów za dębinę, oto pokwitowanie na powyższą sumę, którą pan wypłaci natychmiast memu kasjerowi” – wyrecytował ze spokojem. Po czym uprzedził, że opór jest jednoznaczny ze strzelaniną, która niechybnie musiałaby się zakończyć śmiercią gospodarzy i spaleniem dworu.

Trzeba przyznać, że gospodarz miał dużo szczęścia. Co prawda nie posiadał już owych sześciu tysięcy, ale wypłacił cztery i ocalił swoją obrączkę. Bandyta zabrał biżuterię wszystkich zebranych na przyjęciu pań, nie porzucając przy tym dworskich manier. Kiedy zakończył okradać zebranych, ukłonił się i pożegnał. Chwilę później słychać było już tylko cichnący warkot silników.

Kłak nie zawsze był w stanie utrzymać w ryzach swoich żądnych krwi kompanów, którzy nie stronili ani od mordowania, ani od gwałtów. Historia jego bandy składa się również z mordów i tortur. Szczególnie źle tolerował on jakikolwiek sprzeciw wobec wydawanych przez siebie poleceń, choć starał się powstrzymywać swoich współtowarzyszy, którzy w znacznie mniejszym stopniu byli skłonni do stosowania eleganckich rozwiązań.

Początkiem końca bandy Kłaka była przypadkowa wpadka w tramwaju (na zdjęciu tramwaje na ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, sierpień 1927 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-G-7377, domena publiczna)

Przypadkowa wpadka

Przez wiele tygodni Kłak pozostawał nieuchwytny, podobnie jak jego zastępca, dezerter z armii polskiej, Teofil Kwiatuszyński. Wpadka nastąpiła, kiedy policja natrafiła na trop jednego z członków samochodowej bandy. Było w tym dużo przypadku. W tramwaju jadącym na Pragę policyjny wywiadowca (funkcjonariusz po cywilnemu obserwujący, czy w jego otoczeniu nie dochodzi przestępstw) zatrzymał podejrzanego pasażera, niejakiego Antoniego Pawelca. Ku wielkiemu zdumieniu stróżów prawa, po rewizji odkryto u mężczyzny niemało złotych precjozów i drogich kamieni.

Przeszukany próbował się tłumaczyć, ale jego wyjaśnienia policjanci od razu odrzucili. Za to przechwycone fanty zaczęto wiązać z bandą Kłaka. U Pawelca znaleziono też notatki wskakujące na to, że zna on „Władka” (jak domniemywano chodziło o Kłaka) oraz Żyda Adelsona, również członka bandy.

Na Pragę wysłano silne patrole policyjne mające szukać podejrzanych osobników. Szczęśliwie natrafiono na część grupy, jednak ta rozpierzchła się, gdy tylko spostrzegła zagrożenie. Policjantom udało się postrzelić jednego z bandytów. Okazało się, że był to nie kto inny jak sam Adelson, który zaraz zaczął zdradzać objawy obłędu, gdy tylko dostał się w ręce policji. Wysłano go do słynnego już wtedy szpitala w Tworkach, gdzie autorytarnie stwierdzono, że zatrzymany symuluje. Postanowiono udać, że uwierzono w jego chorobę, wypuścić go ze szpitala i obserwować.

Policjant na czatach w czasie obławy pod miastem, 1927 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 22-304, domena publiczna)

Adelson okazał się marnym konspiratorem i rychło zaprowadził wywiadowców pod kamienicę na Marszałkowskiej, gdzie znajdywała się kryjówka herszta bandy samochodowej. Dyskretny wywiad potwierdził tę informację i zarazem pozwolił ustalić, kim jest Kłak, do tej pory nie wiedziano bowiem o jego przeszłości w Wojsku Polskim.

Kłak krążył między Utratą, czyli wsią pod Pragą, a Śródmieściem. W Utracie bywał u małżeństwa złodziei, Reników, u których odbywały się narady jego bandy. Razem ze swoim najwierniejszym wspólnikiem, Teofilem Kwiatuszyńskim, byłym sierżantem Wojska Polskiego, często pojawiał się także na znajdującym się nieopodal Powązek placu Parysowskim. Mieszkały tam kochanki bandytów – znana złodziejka i prostytutka Helena Praska oraz trudniąca się tym samym fachem Wiktoria Mazurkiewiczówna. Obie bardzo młode kobiety pomagały bandytom jako wywiadowczynie. Dzięki pracy niezwykle pięknej Wiktorii udało się przeprowadzić przynajmniej kilka kradzieży.

Zakrojone na szeroką skalę śledztwo pozwoliło na rozbicie grupy. Koniec jej działalności nastąpił po napadzie na mieszkanie Bielkiewicza, na ulicy Dzielnej. Sam napad się udał, ale policja szybko ruszyła w pościg i wiedziała już, że musi jechać do Reników. Bandyci uciekli i z tego miejsca, pozostawiając jednak swoje łupy. Funkcjonariusze odkryli nie tylko kilkaset tysięcy marek polskich, ale również broń, w tym nawet granaty i bomby. Finał pościgu rozegrał się na ulicy Podwale 10, w kawiarni „Kopycianej”, gdzie aresztowano Kwiatuszyńskiego i Kłaka.

Funkcjonariusze policji przed wejściem do kryjówki bandytów. Z lewej widoczny policjant w kuloodpornej zbroi płytowej, który miał wejść do budynku jako pierwszy, 1934 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-B-109a-6, domena publiczna)

Cztery morderstwa towarzyszy Kłaka

Już po tych wydarzeniach trzej wciąż nieujęci członkowie bandy zabili cztery osoby: literata Jana Rulicza, właściciela sklepu Bukę oraz dwie prostytutki, Zofię Klimczak i Marię Prokop. Wszystkie zbrodnie popełniono z dużą brutalnością, poprzez ogłuszenie i podcięcie gardła. Opinią publiczną wstrząsnęła szczególnie zabójstwo Rulicza – człowieka cichego i spokojnego, lubianego przez warszawskie środowisko literackie.

Padł on ofiarą Marii Wygonowskiej, znanej pod pseudonimem „Mańka-Malina”. Literat miał słabość do płci przeciwnej i chętnie zaprosił do mieszkania uroczą kobietę. Ta zabiła go, jak to ujął Ludwik Kurnatowski, podczas „sceny erotycznej”. Wygonowską oraz jej dwóch towarzyszy, Jana Kalinowskiego i Wiktora Jendrysa, złapano tuż po dokonaniu przez nich ostatniego morderstwa.

Policjanci w drodze do siedziby bandytów, 1934 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-B-109a-5, domena publiczna)

Krwawy szlak uciekinierówa

Tymczasem Walery Kłak i Teofil Kwiatuszyński siedzieli w więzieniu i obmyślali, jak się z niego wydostać. Temu drugiemu udało się zbiec z aresztu na Dzielnej, po tym rozbroił jak razem z kompanami strażników. Niedługo później tej samej sztuki dokonał herszt bandy.

Aby zmylić organy ścigania, Kwiatuszyński upozorował swoje samobójstwo. W tym celu zostawił nad Wisłą swoje ubranie razem z dramatycznym listem, w którym wyjawiał powód swojego czynu: rzekomo bał się stryczka i pragnął kary z własnej ręki. Prosił również o mszę za swoją duszę.

Policyjna obława na dom, w którym ukrywała się banda przestępców, 1933 r. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 1-B-107, domena publiczna)

Bandyta nie przejmował się jednak zbytnio kara boską. Już niedługo, 21 maja 1922 roku, zjawił się razem z Kłakiem w Huminiskach nad Sanokiem, gdzie obaj zabili księdza Borczyka i obrabowali plebanię. Wysłano za nimi pościg, w którym zginęło czterech policjantów, gajowy oraz wywiadowca. Mordercy zbiegli. Po pewnym czasie znowu byli w Warszawie, ale tam czekała na nich policja.

Wkrótce na ulicy Pańskiej 3 złapano Kwiatuszyńskiego. Na wolności pozostawał jeszcze Kłak oraz sześciu zbiegłych z nim członków bandy. Jak później ustalono, zamierzali popłynąć do Płocka na gościnne występy. Wpadli przez nieuwagę jednego z przestępców, który zaczął się bawić bronią na promie. Policjanci zaczęli wówczas rewidować pasażerów i doszło do strzelaniny, w której zginął jeden policjant oraz członkowie bandy, w tym także Kłak. Teofil Kwiatuszyński raz jeszcze uciekł z więzienia. Ponoć zbiegł do Rosji Radzieckiej, w której miał pełnić nawet wysokie stanowisko.

Bibliografia

  • Stanisław Milewski, Szemrane towarzystwo niegdysiejszej Warszawy, Iskry, Warszawa 2009.
  • Ludwik M. Kurnatowski, Daniel Bachrach, Sprawy kryminalne II RP, Wydawnictwo CM, Warszawa 2014.
  • Ryszard Dzieszyński, Szpicbródka i inni. Historie świata przestępczego, Rytm, Warszawa 1994.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!