Wciąż słychać czasem narzekania na upadek dobrego wychowania i postulaty powrotu do starych reguł towarzyskich – bardziej poukładanych i eleganckich. Czy dawne obyczaje przystają jednak do współczesności? Z pewnością mogą nas nauczyć, jak bardzo zmienił się świat w czasie minionych stu lat.
Zasady dobrego wychowania, podobnie jak moda, podlegały zawsze licznym zmianom. Niegdysiejsze obyczaje z czasem przestają być cenione, szczególnie gdy stają się zupełnie nieaktualne. Można wówczas zostać z nimi jak Rzecki z „Lalki” z jego niemodnym surdutem z początku XIX wieku.
Wiele zachowań polecanych niegdyś w poradnikach było ściśle związanych z ówczesnym stanem rozwoju technologicznego. Niektóre z reguł są już dzisiaj zupełnie nieaktualne, inne wydają się tak oczywiste, że może aż dziwić, że trzeba było je wskazywać jako dobre maniery. Wpływ czasów i miejsca na zasady dobrych obyczajów dostrzegali zresztą autorzy poświęconych im poradników. W „Dobrym wychowaniu na co dzień” pisała autorka:
Więc weźmy za przykład nasz uświęcony tradycją pocałunek ręki, będący zwykłem przywitaniem poprawnego mężczyzny z kobietą, której nie ma powodu nie szanować. W większości krajów zachodnio-europejskich pocałunek taki uchodzi za przesadną galanterję, graniczącą ze zmanierowaniem, za przeżytek średniowiecza, wreszcie za karygodną poufałość.
Czy dżentelmen może mieć ponurą minę?
Nienaganne maniery oznaczały zdystansowanie wobec świata i unikanie podążania za tanią podnietą, co dzisiaj nie zawsze jest rozumiane. Jak czytamy w poradniku „Człowiek dobrze wychowany, czyli wskazówki odpowiedniego zachowania się w domu i w towarzystwie” z roku 1917:
Człowiek dobrze wychowany nie powinien również brać udziału w zbiegowiskach ulicznych, w kłótniach pospólstwa, jak również nie odwiedzać lokalów pokątnych, mających złą opinię. W takich razach zawsze nas ktoś ze znajomych zobaczy, zacznie o tem rozpowiadać, uwagi swoje robić, skutkiem tego będą nas w dobrem towarzystwie gorzej przyjmowali, pożądani prawdziwie ludzie zobojętnieją dla nas, a często taka bytność w nieodpowiednim lokalu pozbawi nas szczęścia całego życia.
Uwydatnia się tutaj tendencja do łączenia dobrego wychowania ze statusem materialnym i społecznym. Bycie dżetlemenem i damą to nie tylko ogłada, ale również odpowiednie towarzystwo. Zdarzały się też inne, zaskakujące zalecenia.
Nie marszcz czoła, ani nosa, ale na twarzy twej niech się maluje i zdradza spokój, pogoda, łagodność z powagą. Pamiętaj, że aby spojrzenie twe i twarz wzbudzała przyjemne uczucie i poszanowanie w innych, powinieneś się starać, by dusza twa ukochała to, co jest dobrem, a brzydziła się jak najwięcej wszelką myślą, i żądzą występną. Wejrzenie bowiem i oblicze są najczęściej odbiciem duszy.
Chyba trudno się dzisiaj zgodzić, że do dobrego wychowania należy zawsze zachowanie pogody ducha. W tym konkretnym przypadku kodeks napisał duchowny, co wyjaśnia, dlaczego połączył zasady właściwego zachowania w towarzystwie z umiłowaniem dobra.
Higiena – rzecz nieoczywista
„Czuwaj, aby bielizna twoja zawsze była czysta. Czysta bielizna przyczynia się do zdrowia naszego ciała” – dziś taka porada wydaje się wręcz absurdalna, daniej jednak kwestie związane z higieną nie były tak oczywiste i wielu nawet dobrze wychowanych ludzi o nią nie dbało. Często było to związane z problemami natury mieszkaniowej. Na przykład w Łodzi, gdzie kanalizacji bardzo długo nie było prawie wcale, pranie i regularne mycie się nie były postrzegane jako sprawy pierwszej potrzeby.
Podobnie było na prowincji, a nawet we dworach szlacheckich, gdzie z różnych przyczyn dbanie o higienę było trudne. Aby nie być gołosłownym, warto przytoczyć wspomnienia z dzieciństwa Heleny Ostrowskiej wywodzącej się z arystokratycznego rodu Tyszkiewiczów:
Kanalizacji w budynkach nie było. Latem uważano to za zbyteczne, kąpiel morska wystarczała, zresztą, kto pragnął gorącej kąpieli, mógł ją znaleźć w budynku dla publiczności przyjezdnej. Inne potrzeby konieczne załatwiało się w budkach ukrytych w krzakach.
Innym przykładem zachowania należącego niegdyś do dobrego tonu, które dzisiaj na pewno nie byłoby za takie uważane, jest spluwanie do spluwaczki:
Nie obracaj się w towarzystwie tyłem do innych, nie kichaj, nie spluwaj przed nimi, kichając, odwróć się na stronę i nos chustką zasłoń; spluwaj w piaseczniczkę (a gdy tej nie ma w chustkę), nigdy zaś na posadzkę lub dywan.
Spluwaczki to na swój sposób fascynujące wynalazki będące niegdyś znakiem cywilizacyjnego postępu, przez wieki bowiem plucie, nawet przy stole, nie było niczym niezwykłym i nie spotykało się z potępieniem. Zmienił to tytoń do żucia, którego wypluwanie było już zupełnie nieestetyczne.
I tak w XIX wieku spluwaczki wkroczyły na salony – najpierw we dworach, a potem już wszędzie. Były obecne w domach mieszczańskich, pubach, restauracjach, wagonach kolejowych i szkolnych klasach. Dopiero rozwój świadomości w zakresie stwarzanego przez nie zagrożenia epidemiologicznego ograniczył ich popularność. Początek ich końca nastąpił w 1918 roku wraz z grypą zwaną hiszpanką.
Wystawny umiar
I wojna światowa przyniosła duże zmiany w zakresie obyczajów i w realiów życia codzinnego, o czym wspomina Marzenna Saryusz-Stokowska w poradniku „Co, kiedy, jak i z kim” z 1937 roku: „Pamiętać trzeba, że kroczymy po linii odmiennej, niż przed wojną. Dawniej gościnność wypowiadała się nadmiarem jadła i napoju – dzisiaj wszelki nadmiar jest uważany raczej za brak, niż za ostatnie słowo dobrego tonu”. Choć autorka zdaje się mieć świadomość przeobrażeń społecznych i kryzysu, który kazał ograniczać wydatki, to jednak proponowane przez nią menu obiadowe do najskromniejszych raczej nie należą:
Obiad musi pozostać obiadem, składającym się z zupy, uświęconych zwyczajem dań rybnych, mięsnych i dań słodkich. Przed obiadem podaje się zakąski. Podaję poniżej zestawienie obiadów:
1. Zupa hiszpańska. Sandacz duszony w winie. Bażant z sałatą albo borówkami. Legumina z kasztanów albo bita śmietana z kasztanami i konfiturami. Czarna kawa.
2. Zupa z główki cielęcej na wzór żółwiowej. Ryba z wody – sos holenderski – ziemniaki z masłem, sos holenderski. Kapłony albo pulardy pieczone z kompotem. Tort z palonych migdałów.
3. Zupa z raków czysta [czyli niezabielana – P.Rz.]. Pieczarki faszerowane w sosie maderowym. Combry zajęcze. Melba z brzoskwiniami.
4. Zupa Ox-Tail (na ogonach wołowych).Węgorz w galarecie. Dzikie kaczki (cyranki) – szpilkowane słoninką z sałatą. Macédoine [sałatka – P.Rz.] z surowych owoców.
Służba – prawdziwy krzyż pański
Również dzisiejsze stosunki społeczne bardzo zmieniły się w stosunku do czasów przedwojennych, kiedy powszechne było w Polsce posiadanie służby. Nie było to jednak dowodem dostatku, lecz ubóstwa i istotnego zapóźnienia technologicznego. W II Rzeczpospolitej służba była tańsza niż sprzęty domowe – stąd jej popularność – ale stwarzała wiele problemów:
Przyjęcia nie dadzą się wprost pomyśleć bez wyszkolonej odpowiednio służby, a tymczasem w domach klasy średniej przeważa typ służącej do wszystkiego, z którym zwłaszcza pierwsze jej pracodawczynie mają prawdziwy krzyż pański, zanim go wyszkolą. Do obowiązku zgłaszają się dziewczęta jako materiał zupełnie surowy, którą trzeba zacząć uczyć od a b c ich obowiązków i dobrze się natrudzić, zanim nabędą jakiego takiego szlifu służbowego. Trudno pojąć, dlaczego zawód, od którego zależy ład i spokój w domu, a co najważniejsze: zdrowie rodziny, – nie jest objęty przymusem fachowego szkolenia.
O kłopotach ze służbą wspomina też autorka „Co, kiedy, jak i z kim”:
Rzeczą gospodarzy będzie oprócz połączenia towarzystwa, zatuszowanie czyjegoś nietaktu, zbagatelizowanie drobnych incydentów gospodar skich, zdarzających się stosunkowo często przy niezbyt wyszkolonej służbie. Incydenty te nie przemilczane, a przeciwnie podkreślane, urasta ją często do groteskowych rozmiarów.
[…]
Służba, zwłaszcza wynajęta, nie może mieć w czasie przyjęcia wolnego dostępu do alkoholu, bo to kończy to zazwyczaj bardzo smutnie.
Kobieta idealna
Sposób, w jaki poradniki dobrego wychowania traktowały kobiety, zasługuje na osobne opracowanie. Wyłaniającym się z nich ideałem była niewiasta skromna w relacjach towarzyskich, zdana na swojego partnera, ale zarazem zaradna w sprawach gospodarskich.
Oczywiście również w tym zakresie zachodziły z biegiem czasu pewne zmiany, m.in. za sprawą coraz częstszego podejmowania przez kobiety pracy biurowej. Ciekawym tego przykładem może być kwestia omówiona na łamach skierowanego do pań czasopisma „Bluszcz”:
Skrzynka do listów „ Bluszczu” wciąż jest pełna rozżalonych epistoł od żon młodszych oficerów, protestujących przeciwko stosowanem do nich tytułowi porucznikowych, a jeszcze bardziej przeciwko obowiązkowi tytułowania jenerałowej – jenerałową. Żale te przeważnie są bardzo zabawne, gdyż młode panie, odwołując się «do demokratycznego ducha czasu», z którym to tytułowanie ma być niezgodne, wykazują zarazem zgoła niedemokratyczną tytułów tych pożądliwość.
Zaznaczając, iż niesprawiedliwem jest, aby jedna z pań korzystała z tytułu wyższego niż druga, choć się przecie obie w niczem do zdobycia rang mężowskich nie przyczyniły – nie mają racji. Karjera męża jest zawsze w znacznej mierze zasługą żony: jej umiejętności życia z ludźmi, towarzyskiego taktu, zdolności reprezentacyjnych, a nade wszystko przedziwnego talentu usuwania się w cień wtedy, kiedy tego zachodzi potrzeba.
Mowa kwiatów i wachlarzy
Warto zatrzymać się jeszcze przy dwóch niuansach życia towarzyskiego, czyli bardzo popularnej niegdyś mowie kwiatów oraz znakach dawanych wachlarzem. Pierwsza z nich była systemem ogólnie przyjętych i znanych kodów umożliwiających porozumiewanie się bez słów. I tak na przykład ofiarowanie komuś tulipana oznaczało: „W głowie i sercu masz pusto”, astry zaś mówiły: „Nie mam odpowiedzi”. Kiedy chciało się powiedzieć zalotnikowi, aby zrezygnował, wysłyłało mu się kwiaty koniczyny, a żeby wytknąć mu pychę – maki. Z kolei kwiat pietruszki pozwalał postraszyć staropanieństwem.
Jeszcze bardziej rozbudowany był system znaków dawanych przy pomocy wachlarza. I tak autor jednego z poradników instruował: „Jestem Ci wzajemną – Rozłożyć wachlarz na kolanach. Pocałuj mnie – Dotknąć ust wachlarzem. Czy mogę mieć nadzieję? – Wachlarz prędko rozłożyć. Jesteś moim ideałem – Dotknąć ustami wachlarza”. Komunikacja tego typu była popularna w kręgach high life’u, wymagała bowiem co najmniej małego balu.
***
Stare podręczniki dobrych manier pozwalają dostrzec, jak bardzo zmienił się świat od czasu ich wydania. Zmiany społeczne i gospodarcze powodowały odchodzenie od niektórych prawideł, podobnie jak np. nowe odkrycia w dziedzinie medycyny. Pokazują też, że przedwojenne pojęcie skromności nie oznaczało tego samego, co dziś.
Bibliografia
- Konstancja Chojnacka, Współżycie z ludźmi. Kodeks towarzyski, Nakład i druk A. Krzycki, zakłady wydawnicze, Żnin 1939.
- Jadwiga Kiewnarska, Dobre wychowanie na codzień, Wydawnictwo Polskie R. Wegnera, Poznań 1931.
- Jan Mikusiński, Kodeks towarzyski, Towarzystwo św. Michała Archanioła, Miejsce Piastowe 1931.
- Marzenna Saryusz-Stokowska Co kiedy, jak i z kim, nakładem ilustrowanego dwutygodnika kobiecego „Moja Przyjaciółka”, Żnin 1937.
- Maciej Smoleński, Prawidła przyzwoitości i skromności dla młodzieży chrześcijańskiej, nakładem autore, Tarnów 1883.
Muszę o spluwaczkach.
Gdym pacholęciem 6-letnim był w mieście Wrocławiu, ogromny budynek tam stał, nazywany PDT lub Pedetem. Dziś to wielki obiekt handlowy „RENOMA”.
M moim 6-letnim świecie PDT pozostawało jako wielki sklep przemysłowo handlowy. W każdym kącie owego sklepu ustawione były specyficznego kształtu spluwaczki, ponad nimi wisiały groźne napisy „pluj tylko do spluwaczki”
To był rok (około)1951 – 1953.
Tak to bywa z cywilizacją.