Karczmy, w których śpi się razem z krowami, i brak dróg, a jednocześnie chłopi mówiący po łacinie. Barbarzyńskie wręcz stroje, ale zniewalające kobiety. Większość przybyszów z Zachodu traktowała szlachecką Polskę jako egzotyczny kraj leżący na granicy Europy i Azji.

Zdaniem cudzoziemców szlachta polska wyróżniała się gościnnością (il. „Zbiór wzorowy rozmaitych polskich ubiorów pędzlem znanego malarza Norblina wydanych a przez sławnego Debucourta na miedzi wyrżniętych”, Paryż 1817)

Chyba pierwszą cechą mieszkańców Rzeczypospolitej, którą zauważali obcokrajowcy, była gościnność. Szlachta chętnie przyjmowała ich pod swój dach, gdyż łaknęła informacji i nierzadko chciała się także pochwalić swoich statusem społecznym i materialnym. Tę serdeczność wobec przybyszów z zagranicy chwalił m.in. Guillaume de Beauplan, francuski inżynier, który uważał mieszkańców państwa polsko-litewskiego za gościnnych nad wszystkie wyrazy. Podobne spostrzeżenia poczynił także Gaspar de Tande:

[…] polska szlachta jest z natury bardzo uprzejma. Kiedy cudzoziemcy przyjeżdżają przez jej kraj, zapraszają ich, by wypili i wypoczęli u nich, a goszczą ich, jak najlepiej potrafią. Znałem takich, którzy gościli u siebie zupełnie nieznanych Włochów i Niemców.

Pije Kuba do Jakuba

Jednocześnie przepych i marnotrawstwo pieniędzy budziły u zachodnich podróżników niezrozumienie lub krytykę. Według Beauplana zwykłe przyjęcia szlacheckie przewyższały wystawnością uczty, które widział w innych krajach. Obcokrajowcy zamieszczali w swoich pamiętnikach liczne opisy tych trwających wiele godzin biesiad. Często narzekali, że podawane potrawy były zbyt mocno doprawione.

Jednak największym utrapieniem było dla przybyszów picie alkoholu, a właściwie zwyczaj przypijania do każdego biesiadnika po kolei. Narzekał na to i Beauplan, i Franciszek Dalerac (sekretarz królowej Marii Kazimiery), i inni. Pisali oni, że ciągłe wznoszenie toastów jest męczące oraz sprzyja szybkiemu upijaniu się. W zasadzie trzeźwość zachowywali tylko ci, którzy trzymali pieczę nad zastawą stołową.

Obcokrajowcy nie pozostawiali również suchej nitki na służbie, o której pisali m.in., że wycierała „brudne talerze w tapety, choćby nie wiem jak były kosztowne, lub też w odrzucone wyloty kontuszów ich panów”. Zdaniem Szweda Holmströma dochodziło nawet do tego, że szlachta uboga tak bardzo chciała „cieszyć oko”, że obok stołków i mebli z drewna sosnowego trzymała srebrne zastawy.

Nocleg z krowami i świniami

Podróżując po dawnej Rzeczypospolitej, goście z Zachodu krytykowali pogodę oraz zły stan dróg i mostów. Często znosili warunki pobytu w Polsce z wielkim trudem. Kłopotliwa były zwłaszcza zima, jesień oraz wczesna wiosna przez wzgląd na roztopy i trzaskające mrozy.

Ulrich von Werdum, podróżujący po Koronie w latach 1670–1672, skarżył się na niezwykle zimny styczeń oraz bezdenny śnieg. Podkreślał fatalny stan mostów oraz błotniste drogi. Narzekał, że w miastach nie ma brukowanych ulic, mimo że na polach leży mnóstwo kamieni. Stwierdzał więc, że braki te należy przypisywać cechom narodowym, mianowicie niedbalstwu i niechlujstwu, „gdyż naród nie dość [jest] pracowity i staranny”.

Brak utwardzanych dróg był w Polsce poważnym problemem szczególnie w okresie jesiennych deszczy i wiosennych roztopów. Na ilustracji „Widok Kocka od strony gościńca”, akwarela akwarela Zygmunta Vogela, ok. 1796 r. (ze zbiorów Muzeum Narodowego w Warszawie, nr inw. Rys.Pol.159108 MNW, domena publiczna)

Z kolei Francuz Gaspar de Tande pisał w latach 40. XVII wieku (a zatem jeszcze przed rujnującymi wojnami):

[…] brak przede wszystkim w Polsce gospód i zajazdów, w których można by wygodnie umieścić się i otrzymać łóżko. Znajdują się tutaj jedynie karczmy, gdzie trzeba się ulokować obok koni, świń i krów w długiej izbie ze kleconych desek pokrytych sianem. W głębi tej izby jest zazwyczaj piec, ale nie można tutaj mieszkać w lecie ze względu na muchy, pchły, pluskwy oraz fetor.

Autor relacji zauważył, że Polacy mieli zwyczaj wożenia ze sobą łóżek i pierzyny, a także zapasów jedzenia oraz świec. To samo radził czynić odwiedzającym nasz kraj przybyszom z Zachodu. Szkot Fynes Moryson podkreślał jednak, że „jadąc wierzchem, nie można wozić ze sobą łóżka i trzeba się pogodzić z tym, że wypadnie spać na ławach”.

Jan Chryzostom Pasek w karczmie, ilustracja do jego pamiętników autorstwa Adolphe’a Jeana Baptiste’a Bayota, 1854–1858 r. (ze zbiorów Nuzeum Narodowego w Warszawie, nr inw. Gr.Pol.985 MNW, domena publiczna)

Bardziej barwny opis polskich warunków „hotelowych” pozostawił po sobie niezastąpiony Charles Ogier, piszący w 1635 roku:

[…] przybyliśmy do wsi oddalonej o milę od Torunia, gdzie wojewoda bełski [Rafał Leszczyński] rad oczekiwał najdostojniejszego posła [francuskiego]. Po okazałym obiedzie bardzo uprzejmy wojewoda odesłał nas w powozie. Weszliśmy do czegoś, co nie wiem, czy nazwać ciepłym pomieszczeniem, czy oborą, bowiem walczyli tam o miejsce bydło i ludzie. Z jednej strony spało na ziemi sześciu sług wojewody, z drugiej zagrzebani w słomie i piernatach chłop – właściciel domu – z żoną, dziećmi i służebnicami. Po innej stronie, w kącie koło pieca, leżała niewiasta w gorączce połogowej, wszędzie zaś psy, gęsi, prosiaki i kury.

Ja zająłem resztę wolnego miejsca na ławie, gdzie ktoś poukładał buty z cholewami, ostrogi i pistolety i przez całą tę nieszczęsną noc, która zdała mi się dłuższa od najdłuższej nocy zimowej, leżałem w tym rozkosznym legowisku. Towarzyszyło temu kwilenie niemowlęcia, pojękiwanie matki, głośne chrapanie zmęczonych, cuchnących żołnierzy i czeladzi obozowej. Ponieważ wszedłem tam w nocy i bez światła, zdumiałem się, gdy się rozwidniło, tak wielkiej kupie i kłębowisku ludzi i bydląt. Wymknąłem się czym prędzej.

Podróżujący do Polski wraz z Henrykiem Walezym Philippe Desportes (1573 r.) miał identyczne zdanie i podkreślał fatalny stan polskiej infrastruktury. Oznacza to, że w tym względzie przez 100 lat dzielących jego relację od obserwacji von Werduma nie zmieniło się nic.

Wielka Droga Północna łącząca Londyn ze Szkocją, grafika z końca XVIII w. (domena publiczna)

Różnice w tym względzie między Polską a Zachodem pogłębiały się w XVII wieku dość szybko. W przeciwieństwie do Rzeczpospolitej, w Niemczech czy we Francji bogacące się mieszczaństwo oraz scentralizowana władza zaczynały budować bite drogi ułatwiające wymianę handlową. Niestety, to rosnące zapóźnienie było bardziej dostrzegalne dla przybyszów zza granicy niż dla polsko-litewskich decydentów. Dopiero w czasach Księstwa Warszawskiego powstały plany budowy trwałych traktów.

Zniewalające kobiety

Barbara Sanguszkowa w bogatym stroju polskiej arystokratki (portret autorstwa Marcella Bacciarellego, 1757 r.)

Cudzoziemcy narzekali na drogi, lecz byli oczarowani polskimi kobietami. Anglik Nathaniel William Wraxall notował w XVIII wieku:

[…] świat nie zna kobiet bardziej zniewalających, gładkich i czarujących. Nie mają one nic ze wstydliwości oraz chłodu Angielek, nic z rezerwy i wyższości Austriaczek. Swobodne, pełne wdzięku i chęci podobania się, są nieskończenie ujmujące. Jeśli zaś chodzi o urodę, to śmiało mogą walczyć o palmę pierwszeństwa z każdym krajem europejskim, wdzięki ich są przy tym stukrotnie pomnożone umiejętnie stosowaną kokieterią.

Najwidoczniej więc przybysz z Wysp uznawał, że polskie szlachcianki nie stroniły od erotycznych uniesień. Dodawał także, że ich stroje czy fryzury przypominały raczej greckie lub tureckie niż francuskie lub niemieckie. Komentując wygląd włosów księżnej Barbary Urszuli Sanguszkowej (zm. w 1791 roku), pisał:

[…] jej fryzura nie przypomina żadnej z tych, jakie oglądałem w innych częściach Europy – nie pudruje bowiem włosów ani ich nie fryzuje, lecz przeciwnie, sczesuje je z czoła, ujmując końce w muślinową siatkę. Powyżej dwóch loków spływających po lewej stronie twarzy miała upięty z niedbałą elegancją okalający głowę turban.

Anglik nie był jedynym z obcokrajowców, który poczynił takie obserwacje. W ich relacjach często podkreślano orientalne elementy wyglądu kobiet, od fryzur po strój inspirowany modą turecką. Obok niezwykłej urody podkreślano jednak również, że polskim szlachciankom brakuje gracji w porównaniu do kobiet z Zachodu. Polki miały być bowiem bardziej bezpośrednie, co sarkastycznie skomentował Hubert Vautrin: „aczkolwiek pozory świadczą przeciwko nim, należy przyznać, że kobiety polskie są w ogólności cnotliwie”.

Polski strój kontra zachodnia moda

Ciekawe reakcje wywoływał wygląd mężczyzn. Tradycyjny strój szlachcica nie miał nic wspólnego z modą męską panującą na Zachodzie. Żupan i kontusz, nakrycia głowy w postaci futrzanych czapek czy paradnych kołpaków, a ponadto szable, czekany i buzdygany przy boku, narzucały nieuniknione skojarzenia ze stylem orientalnym. Wierni polskiej modzie szlachcice mieli podgolone głowy oraz musieli „utrzymywać wąsy, nie mogąc ich golić bez wystrychnienia się na błazna”.

Szlachta polska w XVIII w. wg Jana Matejki („Ubiory w Polsce 1200-1795”, Kraków 1875)

Tym niemniej w XVIII wieku coraz większą popularność zyskiwała moda zachodnioeuropejska. Prym wiodła pod tym względem Warszawa, szybko rozrastająca się w okresie panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego. Tradycyjny strój polski był wówczas wyrazem głębokich uczuć patriotycznych, ale kojarzył się także z konserwatyzmem oraz niechęcią do zmian. Na drugim biegunie stał obóz reform, którego przedstawiciele nosili się po europejsku. Różnice te były dobrze dostrzegalne dla obcokrajowców.

Wspomniany wcześniej Anglik Wraxall, notował: „strój polski utrzymuje się tu nadal, choć z roku na rok, staje się coraz mniej powszechny. W Warszawie zastąpił go już w znacznej mierze strój i sposób noszenia się niemiecki”. Z kolei pochodzący z Inflant Fryderyk Schulz zauważał: „wedle nowych pojęć o piękności i smaku wąsy równie są do odrzucenia jak golone głowy, bo oboje razem wzięte stanowią odrażającą mieszaninę mnicha i żołnierza”. Innymi słowy były nieeleganckie. W Warszawie z mody wychodziły nawet szable, które zastępowano szpadami. Niekiedy szlachta w ogóle przestawała nosić przy boku broń białą.

Szlachcic polski (z nieodzownymi wąsami) wg Rembrandta (ze zbiorów National Gallery of Art w Waszyngtonie)

To, co było szykowne w stolicy, wciąż jednak nie zyskiwało uznania poza nią. Anglik William Coxe został pouczony przez pewnego szlachcica na prowincji: „w Polsce każdy pan nosi ze sobą szablę jako oznakę szlachectwa i nigdy się  publicznie  bez niej nie pokazuje, radzę więc i panom stosować się do tego zwyczaju, dopóki przebywacie w tym kraju, jeśli chcecie, aby was uważano za dżentelmenów”.

Zdarzało się także, że polska szlachta mieszała elementy ubioru polskiego i zachodniego, budziło to jednak zdumienie. Strój taki składał się najczęściej z wysokich butów z cholewami, fraku oraz czapki z piórami. Niekiedy noszono także pończochy męskie pod żupanem: „dziwactwa, które tu nikogo nie rażą, chociaż zdradzają brak smaku i najwyższe zaniedbanie”.

Majestat czy barbarzyństwo?

Strój i wygląd sarmacki u niektórych przybyszów budził podziw. Niemiec Johann Kausch notował: „w zachowaniu Sarmaty przejawia się prawdziwy majestat. Niemało przyczynia się do tego strój polski; szyk i elegancja tego stroju i jeszcze coś nieuchwytnego, co tkwi zarówno w charakterze, jak i wyglądzie Polaka, pozwala objawić się tej godności w pełni”. Angielka Elizabeth von Anspach uważała z kolei strój polski za malowniczy i poważny. Często przy tym podkreślano, że polska szlachta przypomina z wyglądu ludzi Wschodu.

Coxe pokusił się nawet o bardziej dogłębną analizę: „rysy twarzy, zwyczaje, ubiory, postać i ogólny wygląd Polaków przypominają raczej Azjatów niż Europejczyków i nie ulega wątpliwości, że mieli oni tatarskich przodków. Jeszcze w V wieku niektóre narody, objęte ogólnym mianem Scytów, miały zwyczaj takiego samego noszenia włosów [golenia]”. Pomijając w tym miejscu błędne rozważania autora o etnicznym pochodzeniu Polaków, nie ulega wątpliwości, że wiązał on ich wygląd z kulturą Wschodu. Dla zachodniego Europejczyka szlachcic Sarmata był po prostu „inny”, najczęściej „gorszy”, ponieważ utożsamiano go z barbarzyńskim Orientem, który wprawdzie fascynował, ale wydawał się dziki.

Opinie te w zasadzie nie odbiegały od tego, co obserwowano jeszcze w XVII wieku. W 1645 roku wjazd Krzysztofa Opalińskiego do Paryża zwrócił uwagę Françoise de Moteville, która komentowała:

ten dawny przepych […] od Medów przyszedł do Persów. Lubo dawni Sarmaci nie słynęli nigdy ze zbytków, potomkowie ich atoli, sąsiedzi Turków, przepych i okazałość serajów naśladować się zdają. Widać w nich jeszcze niejakie ślady dawnej azjatczyzny.

„Wszyscy” mówią po łacinie i nazywają się panami

Adwokat polski (il. „Zbiór wzorowy rozmaitych polskich ubiorów pędzlem znanego malarza Norblina wydanych a przez sławnego Debucourta na miedzi wyrżniętych”, Paryż 1817)

Polski szlachcic z pewnością obraziłby się, za utożsamianie go z Turkiem czy Arabem. W końcu to Rzeczpospolita była przedmurzem chrześcijaństwa, a każdy bardziej majętny szlachcic ukończył studia zagraniczne i mówił po łacinie. Obcokrajowcy często zresztą podkreślali powszechną znajomość tego języka wśród mieszkańców Rzeczypospolitej. Nie tylko zresztą szlachty, gdyż szkoły parafialne do połowy XVII wieku wykształciły też sporą liczbę mieszczan, a czasami także chłopów. Wprawdzie nauczano w nich tylko podstaw, niemniej w programie edukacyjnym były dzieła klasyczne. Charles Ogier, jadąc przez Prusy Królewskie, dziwił się:

kto mógł też przypuszczać, że ci nędzarze, którzy wśród nadmiaru nieszczęść ledwie ludzkie zachowali obyczaje, pędząc żywot na podobieństwo zwierząt w jaskiniach, że niemal wszyscy oni mówią lub rozumieją po łacinie! Było to dla mnie bardzo wygodne, albowiem pewien ubogi, lecz znający łacinę bednarz, umieścił mnie w swej izbie.

Uwagę przybyszów z zagranicy zwracało również przesadne przywiązanie Polaków do rozmaitych tytułów i zwrotów grzecznościowych. Jednocześnie szlachta nie chciała tolerować tytułów europejskich i krytycznie wypowiadała się o tych magnatach, którzy zyskiwali obce godności rodowe. Np. Jerzy Ossoliński otrzymał tytuł księcia Rzeszy, a Zygmunt Myszkowski został przyjęty do herbu Gonzagów.

W XVII i XVIII wieku rozpowszechnionych było wiele zwrotów, takich jak: waść, waszmość, miłościwy pan, pan mój miłościwy, wielmożny pan, jaśnie wielmożny, jaśnie oświecony. Obcokrajowcy uznawali mnogość tych form oraz kierowanie ich pod adresem każdego szlachcica za wyraz zarozumiałości oraz sposób leczenia kompleksów.

Bywało to powodem kpin. Ulrich von Werdum pisał: „nie ma ulicznego żebraka w Polsce, który by był tak nędzny, żeby go dzieci jego nie zwały panem ojcem, a żonę jego panią matką”. Zdaniem obcokrajowców nie miało to w praktyce nic wspólnego z równością szlachty wobec prawa, ponieważ stan ten był wewnętrznie zróżnicowany. Co więcej, mieszczanie i chłopi zaczynali przejmować szlachecki sposób zwracania się do siebie nawzajem, wyrażając w ten sposób swoje aspiracje społeczne.

***

Dla obcokrajowców Rzeczpospolita była krajem paradoksów budzącym niezwykłą ciekawość. Z jednej strony podziwiali oni szlachtę za jej uprzejmość i dobre wykształcenie, z drugiej strony szlachecki strój i wygląd budziły w nich skojarzenia z barbarzyńskim Wschodem. Ten ostatni punkt widzenia zaczął odgrywać większą rolę w XVIII wieku, kiedy to różnice między Polską a Zachodem jeszcze wyraźniej się pogłębiły.

Nadmierny zbytek w obliczu słabości państwa i prawa raził zwłaszcza protestantów, z reguły dość oszczędnych i zdyscyplinowanych. Przejmowanie w XVIII wieku przez oświeconą arystokrację i bogatą szlachtę wzorów europejskich prowadziło do swoistej rywalizacji fraka i kontusza, będącej odbiciem sporów o reformy doby upadku Rzeczypospolitej.

Bibliografia

  • Teresa Chynczewska-Hennel, Rzeczpospolita XVII wieku w oczach cudzoziemców, Ossolineum, Wrocław 1993.
  • Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, t. 1, Wiek X–XVII, t. 2, Wiek XVIII–XIX, oprac. Jan Gintel, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971.
  • Barbara Krysztopa-Czupryńska, Rzeczpospolita w oczach dyplomatów brytyjskich w pierwszej połowie XVIII wieku, Polskie Towarzystwo Historyczne, Olsztyn 2013.
  • Gabriela Majewska, Szwedzkie elity w XVII i XVIII wieku o Polsce i jej mieszkańcach, „Slavica Lundensia”, t. 26 (2011), s. 40–60.
  • Dariusz Piotrowiak, Osobliwości wyglądu Sarmatów w relacjach cudzoziemców odwiedzających Rzeczpospolitą w XVIII wieku, „Gdańskie Czasopismo Humanistyczne”, nr 3 (2015), s. 31–50.
  • Rzeczpospolita w oczach podróżników z Francji i Niemiec, red. Anna Mikołajewska, Włodzimierz Zientara, Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie, Warszawa 2014.
  • Mirosław Sadowski, Polska i Polacy dobry Renesansu w oczach cudzoziemców, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio G, Ius”, Vol. 58 (2011), 1, s. 64–74.
  • Henryk Zins, Polska w oczach Anglików XIV–XVI wiek, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974.
Maciej A. Pieńkowski
Maciej A. Pieńkowski, doktor nauk humanistycznych w zakresie historii. Autor monografii „Trudna droga do władzy w Rzeczypospolitej. Sejm koronacyjny Zygmunta III 1587/1588 i sejm pacyfikacyjny 1589 roku” (Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2021) oraz artykułów i recenzji naukowych publikowanych w monografiach zbiorowych, czasopismach (m.in.: „Almanach Warszawy”, „Czasopismo Prawno-Historyczne”, „Klio”, „Niepodległość i Pamięć”, „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, „Polski Przegląd Dyplomatyczny”) i seriach wydawniczych („Studia nad staropolską sztuką wojenną” i „Studia historyczno-wojskowe”). Popularyzator historii w czasopismach „Mówią Wieki” i „Polska Zbrojna. Historia”. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się wokół dziejów Rzeczypospolitej XVI–XVII w., a także wojny polsko-sowieckiej. Naukowo związany z seminarium prowadzonym przez prof. dr hab. Mirosława Nagielskiego na Uniwersytecie Warszawskim. Stały współpracownik Fundacji Zakłady Kórnickie oraz edukator w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. Historyk Sekcji Badań nad Wojskiem do 1945 r. w Wojskowym Biurze Historycznym im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego w Warszawie.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!