Gdy dawni bohaterowie podpadną radykalnym politykom, znikają z pomników, tablic pamiątkowych i nazw ulic. Niektórzy potrafią jednak przetrwać niejedną czystkę. Również w Polsce, przez którą przetoczyła się niedawno nowa fala dekomunizacji.

Ostatnio obserwujemy, jak dawni bohaterowie wypadają z łask na Zachodzie. Od jakiegoś czasu słychać było o strącaniu z pomników żołnierzy i polityków Konfederacji z czasów amerykańskiej wojny secesyjnej. Po bezdusznym zabójstwie czarnoskórego George’a Floyda fala protestów dotarła również do Europy.

Pomnik Roberta Milligan w Londynie 9 czerwca 2020 r. Jeszcze tego samego dnia figura została usunięta (fot. Chris McKenna, CC BY-SA 4.0)

Z brytyjskich cokołów znikają postaci, które posiadały niewolników, handlowały nimi albo prowadziły politykę kolonialną. Z ulic Londynu usunięto pomnik handlarza niewolnikami Roberta Milligana, a w Bristolu jego kolegi po fachu – Edwarda Colstona. W Oksfordzie podobny los może spotkać statuę Cecila Rhodesa, zwolennika kolonializmu i panowania brytyjskiego od Kairu do Kapsztadu.

O niegodne ciągoty imperialistyczne oskarżani są m.in. tacy ludzie jak Winston Churchill czy twórca skautingu Robert Baden-Powell. W Belgii zagrożone są pomniki króla Leopolda II, który bezlitośnie eksploatował Kongo. Oberwało się również Tadeuszowi Kościuszce, a konkretniej jego pomnikom w Waszyngtonie i w Warszawie. Niewinnie, bo nie był on zwolennikiem imperializmu czy niewolnictwa, a z hasłem, które mu wymalowano na pomnikach – „Black Lives Matter” – sam by się zapewne identyfikował. Dał temu dowód, przeznaczając swój majątek w Stanach na wykup i kształcenie wyzwolonych czarnych niewolników.

Co ciekawe, w ramach protestów nikt nie pali banknotów 1- i 2-dolarowych z podobiznami amerykańskich prezydentów, którzy choć byli szczerymi demokratami, to przecież posiadali i korzystali z pracy swoich własnych i to licznych niewolników.

Polskie doświadczenia

W ciągu ostatnich stu lat Polska już kilka razy przeżyła podobne zmiany w przestrzeni publicznej. Najpierw po 1918 roku likwidowano symbole władzy zaborczej, jak np. pomnik Ottona von Bismarcka w Poznaniu. Nie wahano się nawet przed zburzeniem świątyni – soboru św. Aleksandra Newskiego w Warszawie. Po zakończeniu okupacji hitlerowskiej usuwano niemieckich patronów z nazw ulic, a po okresie komunizmu – patronów i pomniki kojarzące się z minionym ustrojem. Zburzono m.in. pomnik Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie, wywieziono pomnik Włodzimierza Lenina z Krakowa.

Przywrócone do życia w 1990 roku samorządy zaczęły zmieniać nazwy ulic w swoich miastach. Zapowiedzią tej fali zmian była już sytuacja po 1956 roku, gdy z cokołów znikały pomniki Józefa Stalina, a mieszkańcy Stalinogrodu z ulgą przyjęli powrót do poprzedniej nazwy – Katowice.

Okres zmian z początku lat 90. przetrwały jednak liczne nazwy czy pomniki sławiące bohaterów poprzedniej władzy i sojuszu z ZSRR. Aby ich ostatecznie wyrugować z przestrzeni publicznej, w 2016 roku uchwalono tzw. ustawę dekomunizacyjną. Sejm przegłosował ją 1 kwietnia, ale nie można na tę datę zrzucać winy za to, że doprowadziła do sytuacji czasem żenujących, a czasem tylko komicznych. Dokument liczył jedynie dwie strony i siedem paragrafów, a i tak trzeba go było szybko znowelizować, bo ustawa przewidziała usuwanie nazw, ale już nie pomników czy tablic.

Pomnik Ottona von Bismarcka w Poznaniu na początku XX wieku. Żelazny kanclerz opierał swą prawą (niewidoczną tutaj) rękę na dębowym pieńku, na którym rozłożona była mapa prowincji poznańskiej. W odsłonięciu pomnika uczestniczył najstarszy syn Bismarcka oraz Heinrich Tiedemann, jeden z założycieli Hakaty. Figurę obalono w kwietniu 1919 roku (il. ze zbiorów Biblioteki Narodowej, sygn. DŻS XII 8b/p.13/16)

Niestety, twórcy nowego prawa nie pomyśleli np. o precyzyjnym wskazaniu, kto powinien przestać być honorowanym przez samorząd. Usunięto ostatnią chyba w kraju ulicę Feliksa Dzierżyńskiego we wsi Wójcin w powiecie wieruszowskim na pograniczu województw łódzkiego i opolskiego, ale liczni lokalni dekomunizatorzy wskazywali na coraz to nowe postacie historyczne, które uznawali za niegodne upamiętnienia.

Do propagatorów komunizmu zaliczono np. działaczy socjalistycznych Ludwika Waryńskiego, czy Jarosława Dąbrowskiego – kojarzonych przez domagających się zmian zapewne z PRL-owskich banknotów, bojownika PPS Stefana Okrzeję, literata i wcześniejszego legionistę Władysława Broniewskiego czy uznawanego za jednego z ojców polskiej niepodległości Ignacego Daszyńskiego, a nawet gen. Józefa Bema, którego podobizna widniała na banknocie 10 zł.

W wielu przypadkach interweniowali wojewodowie, stosując swoje zarządzenia zastępcze i na siłę forsując zmiany, gdy samorządy nie były przekonane co do ich konieczności. Potem samorządy odwoływały się od tych decyzji do sądów, a te w dużej – o ile nawet nie przeważającej – liczbie przypadków przyznawały im rację. I nazwa ulicy wracała do poprzedniego brzmienia.


Ulica Dworcowa w Krakowie uniknęła dekomunizacji

Ze zdarzeń budzących śmiech warto przypomnieć sobie sprawę z krakowską ulicą o nazwie Dworcowa. Jej zmiany zażądał krakowski radny i jednocześnie pracownik IPN, który uznał, że sławi ona sowieckiego pisarza Nikołaja Dworcowa. Ulicę przed zmianą uratował fakt, że prawdziwie biegnie ona ku dworcowi kolejowemu w Krakowie – Płaszowie, a także to, że nosi taką nazwę od okresu międzywojennego, gdy działaczy komunistycznych nie honorowano, a i sam Dworcow nie zdążył się jeszcze niczym zasłużyć dla władzy radzieckiej.

Mimo tej wpadki Kraków był podawany już wcześniej jako przykład udanej dekomunizacji, gdyż od 1990 roku zmienił praktycznie wszystkie nazwy ulic, które związane były z minionym ustrojem. Liczba żądanych zmian w 2017 roku nie przekraczała 10 na ponad 2900 istniejących nazw, a ostatecznie uległa jeszcze skróceniu. W innych miastach listy takie były często znacznie dłuższe, bo liczyły sobie nawet i parędziesiąt pozycji. W skali kraju kwestionowanych nazw było prawie 1500.

Lucjan Szenwald – poeta, działacz komunistyczny i żołnierz 1 Dywizji Piechoty im. T. Kościuszki – miał swoją ulicę w Krakowie do 2017 roku (fot. Mateusz Drożdż)

Trzech niegodnych przetrwało

Ogólnopolską akcję przeżyło jednak trzech antybohaterów, którzy nie powinni być patronami ulic. Oni sami skończyli marnie – dwóch z nich ścięto, a trzeciego wbito na pal. Przetrwali, gdyż zapomnieli o nich twórcy uchwały sejmowej, ale powiedzmy sobie szczerze, że również ludziom mieszkającym przy ulicach noszących nazwiska tych straceńców jest chyba obojętne, kto im patronuje. W sumie Kostka Napierski, Radocki, czy Łętowski brzmią całkiem nobliwie.

Aleksander Kostka-Napierski w stroju typu szwedzkiego, ilustracja do „Buntu Napierskiego”, 1905 r. Jana Kasprowicza (rys. Stanisław Dębicki; ze zbiorów Biblioteki Narodowej, sygn. 3.104.564 A)

Jeszcze 30 lat temu było niełatwo było stwierdzić, czy owi trzej jegomoście są godni zaszczytów. Oto np. „Encyklopedia Popularna PWN” głosiła o nich:

Kostka Napierski Aleksander Leon, ok. 1620-51, oficer wojsk król., agent szwedzki; organizator i przywódca dywersyjnego powstania chłopskiego na Podhalu 1651; opanował Czorsztyn; stracony”, „Radocki Marcin, ?-1651, nauczyciel, jeden z przywódców chłopów podhalańskich, ścięty za udział w ruchu A. Kostki Napierskiego”, „Łętowski Stanisław (zw. Marszałkiem), ?-1651, kmieć z Czarnego Dunajca, jeden z przywódców chłopów podhalańskich, od 1635 walczył o ich prawa; za udział w powstaniu A. L. Kostki Napierskiego ścięty.

W wydaniu „Encyklopedii” z 1991 roku na załączonej mapie politycznej Europy widnieją połączone już Niemcy, ale jest jeszcze wspólna Czechosłowacja, ZSRR z nienaruszonymi granicami oraz Jugosławia oznaczona niewinnym zielonym kolorem. Zmiany zachodziły jednak szybko, stąd być może nie wszystkie hasła zostały zweryfikowane i pewne sprawy nie zostały jasno nazwane. „Encyklopedia” nie podała np. że to „dywersyjne powstanie” miało przysłużyć się śmiertelnym wrogom Rzeczypospolitej.

Wzniecili oni powstanie chłopskie na Podhalu 14 czerwca 1651 r., akurat w chwili, gdy wojska Rzeczypospolitej podążały pod Beresteczko na bój z Kozakami i Tatarami. Król Jan Kazimierz bitwę wygrał, ale musiał przystąpić do niej osłabiony, gdyż zaalarmowany wieściami o buncie pod Krakowem wysłał na odsiecz oddział 2 tys. żołnierzy. Na szczęście, dowodzący pod nieobecność dostojników świeckich biskup krakowski Piotr Gembicki poradził sobie, stłumił bunt, a jego przywódców aresztował. Więcej na ten temat pisałem w swoim poprzednim artykule.

Po wiekach narodziła się legenda

18 lipca 1651 roku na górujących nad Krakowem wzgórzach Krzemionek wykonano wyrok na skazanych buntownikach. Ich trupy pozostawiono na kilka dni na miejscu ku przestrodze, a następnie pochowano je – miejsce spoczynku dwóch z nich pozostaje nieznane. Potem na Rzeczpospolitą spadły różne nieszczęścia, pamięć o rebelii na Podhalu przetrwała, choć fakty zatarły się. O buntownikach przypomniano sobie wraz z nastaniem mody na góralszczyznę na przełomie XIX i XX wieku. Kostka Napierski i jego pomagierzy pojawili się w twórczości Jana Kasprowicza, Władysława Orkana czy Kazimierza Przerwy Tetmajera.

„Porównania czorsztyńskie” – artykuł Sławomira Mrożka w „Dzienniku Polskim”, r. 1951, nr 175 (26 czerwca 1951)

Do grona bohaterów narodowych awansowali w latach 50. XX wieku, w 300-lecie ich buntu, gdy w Polsce nastały czasy stalinowskie, a władza szukała nowych bohaterów. Okrągłą rocznicę powstania obchodzono w 1951 roku bardzo uroczyście. Pisano wówczas, że było ono „buntem przeciwko uciskowi mas chłopskich przez panów feudalnych”, Kostkę Napierskiego nazywano „przywódcą wyzwoleńczego ruchu chłopstwa”, całą trójkę zaś – „pierwszymi bojownikami chłopskimi” i „zwiastunami chłopskiej wolności”.

Zbuntowanych chłopów, których nie było więcej niż 60, określono „powstańcami podhalańskimi”. Sławiono przy tej okazji także lud Podhala, który się oparł sanacyjnym, a potem hitlerowskim próbom żerowania na ciemnocie i nędzy chłopskiej, który potępił amerykańskich agentów i szpiegów spod znaku Mikołajczyka”.

Obchody okrągłej rocznicy miały miejsce w Nowym Targu, gdzie odbyła się uroczysta sesja Wojewódzkiej Rady Narodowej zakończona wycieczką do muzeum w Poroninie, gdzie „przebywał i tworzył wódz proletariatu światowego i Rewolucji Październikowej Lenin”. W Czorsztynie, przy ruinach zamku zajętego niegdyś na kilkanaście dni przez buntowników, zebrało się tłumnie towarzystwo przywiezione podobno setkami samochodów, nie licząc miejscowych. Na resztkach muru odsłonięto pamiątkową tablicę. W wydawanym w Krakowie „Dzienniku Polskim” Sławomir Mrożek pisał:

Ani Zawisza Czarny, ani nawet król Jagiełło, których historia połączyła ponoć z zamkiem w Czorsztynie, nie zapewnili mu takiej chwały (nie mówiąc już o uczuciach narodowych), jaką przynieśli Czorsztynowi powstańcy Kostki Napierskiego – chłopi bez gronostajów i herbów. Całe wieki nie znaczyły dla Czorsztyna tyle, ile znaczyło dziesięć bohaterskich dni oporu Kostkowych towarzyszy.

W „Gazecie Krakowskiej” z kolei Jalu Kurek publikował w odcinkach swój utwór pt. „Nad Czorsztynem się błyska. W 300-lecie powstania Kostki Napierskiego”.

Przed południem w niedzielę 24 czerwca 1951 roku w Krakowie na Rynku Podgórskim w pobliżu Krzemionek urządzono wielką, bo 15-tysięczną manifestację. Wicepremier Hilary Chełchowski odsłonił płytę pamiątkową ku czci całej trójki, obecne były władze państwowe i partyjne oraz organizacje społeczne. Po południu odbyły się imprezy artystyczne na Błoniach, gdzie wystawiono m.in. „Opowieść o Kostce Napierskim” i recytowano fragmenty poematu Władimira Majakowskiego, prezentowano tańce i pieśni ludowe.

Trzej prekursorzy „państwa robotników i chłopów” stali się na tej fali patronami licznych ciągów komunikacyjnych, w tym także w Krakowie, gdzie doceniono Kostkę Napierskiego i Radockiego, nadając im nazwy ulic biegnących w pobliżu miejsca, w którym miała miejsce ich egzekucja.

Plac Lasoty w Krakowie, gdzie ponad 350 lat temu stracono Kostkę-Napierskiego i jego wspólników (fot. Mateusz Drożdż)

Skazy na wizerunku

W 1956 roku temat został jeszcze wykorzystany w filmie „Podhale w ogniu”, w którym tuż przed kaźnią Kostka Napierski wieszczy nadejście sprawiedliwości społecznej, ale była to już końcówka czasów stalinowskich. Buntownicy sprzed trzech wieków zaczęli tracić na popularności. Wyszły na jaw fakty, które wcześniej wstydliwie przemilczano – konszachty z Chmielnickim i Rakoczym, może też ze Szwedami, którzy po wojnie 30-letniej szukali sobie nowego terenu do podboju, oraz dywersyjny charakter powstania, podczas gdy pod Beresteczkiem Rzeczpospolita stawała do boju z Kozakami i Tatarami.

Choć nie dokonano wówczas zmian nazw ulic, to z Krakowa zniknęła pamiątkowa płyta. Odsłaniano ją w obecności tłumów, a wywieźli ją z Rynku Podgórskiego ciemną nocą nieznani sprawcy w niewiadomym kierunku. Sprawiedliwości dziejowej dopełnił odrodzony samorząd krakowski, który już w 1991 roku przywrócił przedwojenną nazwę (pl. Lasoty) placowi, na którym nabito na pal Kostkę Napierskiego, a pobliską ul. Marcina Radockiego przemianował na ul. Antoniego Stawarza.

Plac Lasoty do 1991 roku nosił imię Kostki-Napierskiego, a dzisiejszej ulicy Antoniego Stawarza patronował Marcin Radocki (fot. Mateusz Drożdż)

Za przykładem dawnej stolicy nie poszły jednak inne miasta, gdzie nazwy na cześć tych buntowników pojawiły się głównie w latach 50., choć także w latach 60. i 70. Uchwały z tych okresów najczęściej nie posiadały uzasadnień, ani życiorysów uchwalanych patronów ulic. Być może dlatego później, w latach 90. samorządowcy i urzędnicy zaczęli się tłumaczyć, że w sumie… nie wiedzą, kim byli ci patroni.

Napierski, Radocki i Łętowski nie kojarzyli się z władzą komunistyczną z XX wieku, a zapisy w encyklopediach nie rozstrzygały jednoznacznie, kim naprawdę byli. Wikipedia jeszcze nie istniała, z konsultacji z historykami niestety nie skorzystano. Tak więc okres zmian nazw ulic w początku lat 90. minął, a nazwy nic-nikomu-nie-mówiących patronów pozostały. Poza tym, że życie stawiało wówczas przed samorządami inne bardziej palące problemy do rozwiązania, mające bardziej bezpośredni wpływ na życie mieszkańców.

Przykład pragmatycznego podejścia do dekomunizacji w Ustce. Starą, zmienioną nazwę na tej tabliczce zamalowano prawdopodobnie na początku lat 90, a upływ czasu sprawił, że stała się znowu widoczna (fot. Mateusz Drożdż)

Szansa na wyrugowanie z przestrzeni publicznej zdrajców Rzeczypospolitej pojawiła się wraz z drugą falą dekomunizacji. Niestety, ustawa dekomunizacyjna z 1 kwietnia 2016 roku o zakazie propagowania komunizmu nawet wraz z późniejszymi poprawkami była dla nich łaskawa. Nic dziwnego, projektodawcy wspomagani przez Instytut Pamięci Narodowej pomyśleli jedynie o postaciach działających w okresie 1944–1989. W samorządach zainteresowano się także postaciami z początku istnienia ruchu socjalistycznego i komunistycznego z XIX wieku, ale głębiej już nie sięgano. Gdyby więc gdzieś w polskich miastach przetrwał do tego czasu Jakub Szela, to też by pod ustawę nie podpadał.

Wielka szkoda, bo ulice Marcina Radockiego i Stanisława Łętowskiego znajdują się chyba tylko w Katowicach, za to ulic Aleksandra Kostki-Napierskiego jest więcej i można je znaleźć m.in. w Katowicach, Łodzi, Szczecinie, Gdyni i w Warszawie. Co ciekawe, w stolicy takie ulice istnieją aż dwie. Jedna w dzielnicy Ursynów, a druga – w dzielnicy Wesoła. Do tej ciekawej sytuacji doszło, gdy w 2002 roku Wesoła została włączona w granice administracyjne miasta stołecznego.


Ulica Kostki-Napierskiego w Warszawie (ta na Ursynowie)

Zdublowaną nazwę utrzymano z powodu protestów mieszkańców, którzy obawiali się konieczności wyrabiania nowych dokumentów, aneksowania umów i tego typu problemów związanych ze zmianą adresu. I byłyby to niekiedy problemy masowe, gdyż np. w Katowicach pod felernymi adresami mieszka prawie 6,5 tys. mieszkańców.

Aby nie robić mieszkańcom problemów, Kostka Napierski i jego wspólnicy zapewne pozostaną patronami swoich ulic. Czy przyjdzie kiedyś moment, w którym buntownicy przeciwko ojczyźnie zostaną usunięci? Patrząc na przykład Wielkiej Brytanii wydaje się, że jest to możliwe, choć nie wiemy, co takie zmiany wyzwoli i kiedy to nastąpi.

Bibliografia

Mateusz Drożdż
Mateusz Drożdż – ekonomista z wykształcenia, urzędnik samorządowy z zawodu, radny jednej z krakowskich dzielnic. Autor dwóch książek, współautor czterech innych, a także sześciu artykułów naukowych oraz kilkuset publikacji prasowych o tematyce historycznej. Współpracował m.in. z „Gazetą Krakowską”, „Dziennikiem Polskim”, miesięcznikiem społeczno-kulturalnym „Kraków”, miesięcznikiem „Nasza Historia” oraz z portalem „Ciekawostki Historyczne”. W opisywane przez siebie podróże w czasie najchętniej udaje się w burzliwe dzieje XX wieku, towarzysząc lotnikom, a także przyglądając się życiu Krakowa i jego mieszkańców w trakcie różnych stuleci.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!