Ponoć nie powinno się oceniać książki po okładce, jednak to, w jaki sposób wydawca prezentuje czytelnikom swoją propozycję, stanowi podpowiedź na temat zawartości publikacji. Może się zdarzyć, że otrzymamy niezłą książkę… na inny temat, niż się spodziewaliśmy.

Biorąc do ręki wydaną w 2021 roku, przy okazji 40. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, książkę Anny Mieszczanek pt. „Dzień bez teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym”, widzimy przede wszystkim okładkowe zdjęcie. Pokazuje ono niewidomego mężczyznę stojącego w charakterystycznej dla PRL kolejce i uśmiechającego się jako jedyna osoba w tłumie. Fotografia autorstwa Anny Musiałówny wykonana została dla magazynu „ITD” i przy różnych okazjach prezentowane jest jako „Polska Ludowa w pigułce”. Wraz z tytułem, odwołującym się do żartobliwego określenia na 13 grudnia 1981 roku i kwestii codzienności, zdjęcie sugeruje spojrzenie na historię stanu wojennego właśnie z punktu widzenia życia zwykłych ludzi, perspektywy „oddolnej”, mniej upolitycznionej i oczywistej niż publikacje Instytutu Pamięci Narodowej czy kolejne książki gen. Jaruzelskiego, w których tłumaczył, dlaczego to musiał wprowadzić stan wojenny. Ten uśmiechnięty obywatel i Teleranek kojarzy nam się trochę z publikacjami o „absurdach PRL” czy Polską Kroniką Filmową, nie zaś martyrologią i zadumą.

Tytuł: Dzień bez Teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym
Autorka: Anna Mieszczanek
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2021
Liczba stron: 352

Wczytanie się w kolejne strony książki pokazuje jednak, że sprawa nie jest aż tak oczywista. Autorka „Dnia bez teleranka” – doświadczona dziennikarka pamiętająca opisywane wydarzenia – utkała na prawie 350 stronach reportaż zmontowany z bardzo wielu głosów opowiadających o doświadczeniu „stanu”. Są tu relacje kobiet i mężczyzn, młodszych i starszych, mieszkających w Warszawie i poza nią, internowanych i partyjnych. Trzon opowieści stanowią relacje świadków, Anna Mieszczanek odwołuje się jednak także do zbiorów dokumentów czy materiałów archiwalnych, przede wszystkim ze zasobów IPN.

Jest tu historia duża i mała. Ramy chronologiczne są przy tym dużo szersze niż tylko 13 grudnia 1981 roku – 22 lipca 1983 roku. Nie tylko bowiem rozmówcy wracają do faktów z własnej przeszłości, ale cała opowieść rozpoczyna się w zasadzie jesienią 1980 roku, czyli w początkach działania NSZZ „Solidarność” i w czasie objawiania się kolejnych napięć na linii związek-rządzący. Również formalne zniesienie stanu wojennego nie jest żadną istotną cezurą, gdyż lata 1984–1986 okazują się w istocie bardzo podobne do kilku poprzednich, przez co słusznie czas ten bywa nazywany „stanem powojennym”. Narracja kończy się przy okazji amnestii dla więźniów politycznych z września 1986 roku, która okazała się rzeczywistą zmianą i początkiem marszu do późniejszej o trzy lata transformacji ustrojowej.

W „Dniu bez teleranka” przeczytamy więc o tak ważnych wydarzeniach jak kryzys bydgoski, gdański zjazd „Solidarności”, obrady Komisji Krajowej w Radomiu 3 grudnia 1981 roku, „noc Generała” z 12 na 13 grudnia, pacyfikacja zakładów pracy, działania Prymasowskiego Komitetu Pomocy, narodziny podziemnej „Solidarności” i rozwój drugiego obiegu, brutalne tłumienie manifestacji w drugą rocznicę porozumień sierpniowych, pielgrzymka Jana Pawła II do ojczyzny z czerwca 1983 roku czy w końcu zabójstwa Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszki. Między tymi podręcznikowymi wydarzeniami są zaś ludzie, na których losie wielka polityka odcisnęła większe lub mniejsze piętno.

Warto przy tej okazji wymienić jeden kardynalny błąd, będący prawdopodobnie wpadką redaktorską – na s. 227, w cytowanym dokumencie MSW, mowa o ofiarach śmiertelnych tłumienia demonstracji z 31 sierpnia 1982 roku w „Lublinie” (powtórzono ją na s. 238 przy spisie ofiar w tymże roku). Problem polega na tym, że tragedia, w której zginęło trzech manifestujących, miała miejsce tego dnia w Lubinie – ważnym ośrodku przemysłowym na drugim końcu Polski. Pomyłka ta nie jest wcale rzadka, źle jednak świadczy przede wszystkim o pracy wydawnictwa.

Opowieść została skomponowana przez Annę Mieszczanek w sposób bardzo sprawny, przez co książkę czyta się szybko, z zainteresowaniem i przyjemnością. Można wręcz powiedzieć, że mamy tu do czynienia z dobrą literaturą reportażową, napisaną w sposób oryginalny, z pewną specyfiką językowo-stylistyczną (choć niektóre zabiegi, figury czy wtręty mogą stać się po czasie lekko nużące). Portrety bohaterów, których losy śledzimy, skomponowane są bardzo wyraziście – już sam sposób opowiadania o ich drogach życiowych pozwala poznać charakterystykę osoby i spojrzeć na przedstawiane wydarzenia z konkretnego punktu widzenia. Świadkowie dzielą się wieloma dramatycznymi, humorystycznymi czy po prostu wzruszającymi przeżyciami, dzięki czemu książka dobrze obrazuje opisywaną historię. Narracja jest więc bez wątpienia najmocniejszą stroną „Dnia bez teleranka”.

Już w trakcie lektury czytelnik zorientuje się, że choć opowieść rozpięta jest na rusztowaniu wspomnianych dużych wydarzeń i procesów, to w znacznym stopniu wypełniona jest przez wspomnienia autorki. Występująca w książce jako „Początkująca”, Anna Mieszczanek prowadzi nas przede wszystkim po własnym doświadczeniu stanu wojennego. „Karnawał Solidarności” widzimy więc oczami młodej dziennikarki. Obserwujemy od środka weryfikację dziennikarzy, działanie komitetu prymasowskiego, Studia Filmowego im. Irzykowskiego i „Przeglądu Katolickiego” , funkcjonowanie środowiska podziemnej „Karty” oraz niezależnego ruchu kulturalnego czy początki nowych metod psychologicznej terapii alkoholizmu – we wszystkim tym autorka uczestniczyła i przekazuje w znacznym stopniu opowieści poznanych wówczas osób.

Nie jest to oczywiście zarzut sam w sobie, pozwala jednak uświadomić sobie perspektywę, z której napisana jest ta książka. Jest ona mimo wszystko raczej warszawska, inteligencka i bliska Kościołowi (bardziej temu „otwartemu” i stołecznemu), na pewno zaś opozycyjna (choć autorka nie doświadczyła internowania). W ten sposób galeria postaci, choć socjologicznie szeroka, politycznie jest już węższa – jeśli pojawia się ktoś partyjny, to taki bliższy „strukturom poziomym” i zawiedziony po 13 grudnia, milicjant zaś (inny niż podpisywani pod dokumentami oficerowie) raczej sympatyzujący z ideą milicyjnych związków zawodowych.

W opowieści o tym, „jak się żyło w stanie wojennym”, nie ma głosu tych, którzy mimo wszystko pozostali po stronie władzy, działali w PRON czy pozytywnie oceniali decyzję gen. Jaruzelskiego (a był to, i prawdopodobnie wciąż jest istotny odsetek społeczeństwa). Nie widać też w końcu tej milczącej większości, która żyła w PRL lat osiemdziesiątych – skupionej na trudach codzienności i w znaczący sposób uciekających od spraw politycznych.

W ten sposób dochodzimy zaś do głównego problemu recenzowanej pozycji – choć opisuje ona w sposób ciekawy i rzetelny ważną część doświadczenia społecznego (czy bardziej: społeczno-politycznego) stanu wojennego, to wciąż mamy tu do czynienia tylko z wycinkiem. Można zastanawiać się, jak dużo czytelnik dowie się z niej o tym, „jak się żyło w stanie wojennym” – codzienność lat 1981–1986 jest tu tylko tłem dla historii „stanu” rozumianego jako walka opozycji i „onych”. Przy wielu interesujących stwierdzeniach mamy więc do czynienia z grubsza tym samym, co w innych publikacjach z kręgu opozycyjnego – jak najbardziej uprawomocnionych, ale mimo najszczerszych kombatanckich chęci nietłumaczących w pełni tego, czym były lata 80.

I tu w jakimś sensie wracamy do pytania, co obiecuje nam przy pomocy okładki wydawca „Dnia bez teleranka”. Jeśli spodziewamy się bardziej „Berei” niż „ipeenu”, to raczej się zawiedziemy. Nie ma tu również nowego, bardziej syntetycznego spojrzenia na „stan”. Co więc dostaniemy? Dobry, w znacznym stopniu autobiograficzny reportaż z wnętrza warszawskiego środowiska inteligencko-opozycyjnego, obudowany rzetelnie faktografią i odsyłaczami w innych kierunkach. Anna Mieszczanek zasługuje więc na uznanie jako autorka, choć raczej nie w wyścigu, w którym jej książka została wystawiona.

Tomasz Leszkowicz
Historyk, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego. W 2019 r. obronił w IH PAN pracę doktorską pt. „Ludowe Wojsko Polskie jako instytucja polityki pamięci historycznej (1956–1981)”. Naukowo zajmuje się dziejami Sił Zbrojnych PRL. Interesuje go społeczno-polityczna historia wojska, tematyka propagandy oraz pamięci zbiorowej i jej kształtowania. Popularyzator historii, od kilkunastu lat związany z portalem Histmag.org (2014–2017 redaktor naczelny). Autor artykułów w czołowych czasopismach popularyzujących historię.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!