Ostatnie bombardowanie Krakowa to wciąż tajemnicza sprawa. Gdy się wydarzyło, bezpieczniej było o nim głośno nie mówić. Bomba spadła z nieba, gdy front stał już daleko od Krakowa, i nie ma pewności, kto ją zrzucił. Zapewne nie eksplodowała, lecz od jej uderzenia zginęło dziesięcioro ludzi.

Pechowe wydarzenie miało miejsce w nocy ze środy 28 lutego na czwartek 1 marca 1945 roku. Kraków od ponad miesiąca cieszył się już wolnością od niemieckich okupantów – został zajęty przez oddziały sowieckie 18–19 stycznia. Front szybko oddalał się od miasta. Wydawany od stycznia 1945 roku w Krakowie „Dziennik Polski” donosił na początku marca: „Potężna ofensywa Armii Czerwonej prze niepowstrzymanie naprzód, wyzwalając codziennie nowe połacie kraju […] bliska jest chwila ostatecznego zwycięstwa”.

Faktycznie, w tym czasie walki toczyły się na południowy zachód od Królewca, na Pomorzu, Pomorzu Zachodnim i w rejonie Wrocławia. Dziennikarze podawali codziennie informacje o nowych sukcesach na froncie wschodnim. O zdobyciu kolejnych miast – Szczecinka, Koszalina, Słupska, Sławna, Miastka, Grudziądza i szeregu mniejszych miejscowości – czy też o niemieckich stratach w zabitych i wziętych do niewoli, a także w zniszczonych pojazdach pancernych i zestrzelonych samolotach. Jedynie tu i ówdzie trwały w obronie resztki wojsk niemieckich, które trzymały pozycje w rejonach górskich, ale wiadomo było, że również ich chwile były w zasadzie policzone.

Żołnierze Armii Czerwonej przechodzą obok krakowskiego Barbakanu, styczeń 1945 r. (fot. Max Alpert, domena publiczna)

Tymczasem Kraków powoli wracał do w miarę normalnego funkcjonowania. „Dziennik Polski” donosił o repertuarze kin, teatrów i Filharmonii Krakowskiej, o programie Radia Kraków, działalności klubów sportowych czy o planowanej na drugą połowę miesiąca inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie brakowało informacji o działaniach nowej władzy: parcelacji majątków ziemskich, przejmowaniu zakładów przemysłowych przez władze miejskie lub państwowe, kartkach na produkty żywnościowe, walce z paskarstwem, wezwaniach do dostaw produktów rolnych. Na łamach gazety donoszono też o otwarciu wystawy w Sukiennicach, o obozie koncentracyjnym na Majdanku, a także o powrocie do Muzeum Narodowego w Krakowie zabytkowych obrazów, rzeźb i innych przedmiotów, które Niemcy zabrali stamtąd wcześniej do udekorowania swoich reprezentacyjnych gmachów w okupowanym mieście. Zgodnie z potrzebami nowych realiów politycznych ogłoszono początek zbiórki przedmiotów, które dokumentowały pobyt Włodzimierza Lenina i Józefa Stalina w przedpierwszowojennym Krakowie. Jednak…

O bombie nie było ani słowa

„Dziennik Polski”, czyli najpopularniejsza przez długie lata gazeta w Krakowie, nie zamieścił o tym wydarzeniu żadnej wzmianki, choć krakowianie mogli na własne oczy zobaczyć zniszczony budynek przy ul. Karmelickiej 49, w którym mieściła się wcześniej Łaźnia Ludowa.

Brama tryumfalna zbudowana z okazji otwarcia nowej linii tramwajowej na ul. Karmelickiej w Krakowie, kwiecień 1936 r. (fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/1/0/8/4021/4)

Było to miejsce dobrze znane. Łaźnię otwarto w listopadzie 1906 roku i miała służyć gorzej sytuowanym krakowianom, którzy nie mieli w swoich mieszkaniach łazienek. Z inicjatywą budowy wyszedł dyrektor Wydziału Budownictwa krakowskiego Magistratu Wincenty Juliusz Wdowiszewski, który na posiedzeniu Rady Miejskiej w Krakowie w 1905 roku zgłosił wniosek o powstanie takiego lokalu użyteczności publicznej. Choć sam pomysł nie został zanegowany, to jednak wzbudził dyskusję, gdyż niektórzy radni byli przeciwni umieszczaniu publicznej łaźni przy jednej z ważniejszych ulic miasta. Ich zdaniem

łaźnia ludowa powinna znajdować się na takiej ulicy, na którą by mógł iść brudny i zakurzony robotnik, nie paradując niejako swą nędzą na ulicach, gdzie dostatek tylko się znajduje.

Dwukondygnacyjny budynek Łaźni został sfinansowany w całości z pieniędzy miejskiej Kasy Oszczędności i miał szesnaście kabin kąpielowych wyposażonych w wanny lub prysznice. Od samego początku – co nie było wówczas oczywistością w Krakowie – był całkowicie zelektryfikowany. Przetrwał prawie cztery dekady, aż do pechowej nocy z 28 lutego na 1 marca 1945 roku.

Ciężarówka Armii Czerwonej na krakowskim rynku, 1945 r. (fot. Max Alpert, domena publiczna)

Ulica Karmelicka była i nadal jest jedną z głównych ulic łączących centrum z północnymi dzielnicami miasta, biegną tamtędy linie tramwajowe. Wiadomości o tym, że jeden z budynków nagle się zawalił, nie dało się ukryć, zatem mimo milczenia gazet wieść o wydarzeniu rozeszła się po Krakowie. Piętnastoletni wówczas krakowianin Zbigniew Szpil zapisał w swoim pamiętniku:

Wojna od nas się oddaliła, ale ciągle daje o sobie znać. Pewnej nocy bomba rąbnęła w prosto w niewysoki, piętrowy budynek przy Karmelickiej […]. Oficjalnie mówiono, że był to niemiecki nalot, chociaż wszystkich dziwiło, że nie ogłoszono żadnego alarmu i spadła tylko jedna bomba.

Nie wiadomo, czy zrzucona w środku nocy bomba eksplodowała, czy – co jest bardziej prawdopodobne – „tylko” trafiła w jakiś punkt konstrukcyjny, co spowodowało katastrofę i zawalenie się dachu oraz części murów kamienicy. Pod gruzami Łaźni znaleziono najpierw dziewięć ciał, a parę tygodni później, podczas rozbiórki – dziesiąte.

Radzieccy artylerzyści pod Wawelem, styczeń 1945 r. (fot. Max Alpert, domena publiczna)

Kto zrzucił bombę?

Choć władze starały się rozpowszechniać wiedzę, że za zbombardowaniem Łaźni i śmiercią kilku osób stoją Niemcy, to jednak było to mało prawdopodobne. Przecież walki frontowe toczyły się już w sporej odległości od miasta, a potężna niegdyś Luftwaffe dogorywała. Nie tylko z powodu alianckiej i radzieckiej dominacji w powietrzu, lecz również dlatego, że brakowało jej wyszkolonych pilotów, a także benzyny lotniczej i części zamiennych. Niemieckie lotnictwo bombowe już praktycznie nie istniało, a resztki ocalałych myśliwców, pod które też można podczepić bomby, skierowano do obrony miast Rzeszy przed nalotami Brytyjczyków i Amerykanów.

Ta część niemieckich sił powietrznych, która prowadziła jeszcze działania, skupiła się na walkach na linii frontu. Poza tym, gdyby nawet jakiś zabłąkany powietrzny grasant znalazł się nad Krakowem, to raczej nie zadowoliłby się zrzuceniem jednej tylko bomby i celowałby w cel o większym znaczeniu militarnym: w Krakowie funkcjonował duży węzeł kolejowy, znajdowały się tu magazyny, lotnisko. Nikt też nie słyszał strzałów artylerii przeciwlotniczej. „Po cichu szeptano o sowieckim samolocie, który bombę po prostu zgubił” – zapisał wspomniany wcześniej Zbigniew Szpil.

Radzieckie armaty przeciwlotnicze na krakowskim rynku, 19 stycznia 1945 r. (fot. Max Alpert, domena publiczna)

Ta wersja wydarzeń należała do o wiele bardziej prawdopodobnych. Na krakowskim lotnisku w Rakowicach stacjonowały wówczas radzieckie eskadry bombowe, a potem szturmowe. Były one wyposażone w lekkie bombowce Douglas A-20 Boston dostarczane w dużej liczbie przez Aliantów i szturmowce radzieckiej produkcji Iliuszyn Ił-2. Ten pierwszy typ mógł przenosić ponad 900, a drugi – od 400 do 600 kilogramów bomb i rakiet Rosyjskie samoloty latały wspierać Armię Czerwoną w walkach w Beskidzie Żywieckim czy wzdłuż Czarnej Orawy. W pobliżu latały też inne samoloty operujące z lotnisk polowych położonych nieopodal Krakowa.

Dlaczego nie spadło więcej bomb

Pechowej nocy nastąpiła przypuszczalnie konieczność awaryjnego lądowania lekkiego bombowca dwupłatowego Polikarpowa Po-2, zwanego „Kukuruźnikiem”. Samolot ten nie był w połowie lat 40. szczytem techniki, latał wolno i w dzień nie miałby szans w walce z wrogiem, ale jego wady były zaletami w nocy. Najwyraźniej jedna z takich maszyn miała awarię akurat w czasie, gdy znajdowała się nad zaciemnionym miastem, i jej załoga postanowiła zrzucić awaryjnie bomby, których mogło być do 300 kilogramów (sześć bomb po pięćdziesiąt kilogramów).

Polikarpow Po-2 w czasie przygotowań do misji bombowej, marzec 1944 r. (fot. Władimir Iwanow, domena publiczna)

Niewykluczone, że dwuosobowa obsada bombowca planowała awaryjnie wylądować na lotnisku polowym zorganizowanym na Błoniach, zdecydowała więc o zrzuceniu swojego ładunku bombowego na tzw. niewybuch, czyli razem z zawleczką. Standardowo zawleczka jest odrywana w chwili zrzutu po tym, jak bomby zostaną odbezpieczone. Powyższe przypuszczenia są poparte informacjami, które zebrał Jan Hoffmann z Muzeum Lotnictwa Polskiego. Co czyni je bardziej wiarygodnymi, to fakt, że tej nocy na Kraków spadło więcej bomb – jedna trafiła w klasztor karmelitanek bosych przy ul. Łobzowskiej, inna – w dom przy ul. Studenckiej. Te szczęśliwie nie eksplodowały i nie spowodowały też strat w ludziach.

Dywagacji o pochodzeniu bomb nie było w mieście za dużo i nie należały one do głośnych. Mówienie o tym na ulicach i pisanie w gazetach mogło okazać się niebezpieczne. Co prawda, niemieckie Gestapo stanowiło już tylko złe wspomnienie, ale w Krakowie pojawiły się nowe sowieckie i polskie służby o podobnym charakterze i podobnych sposobach pracy. Korzystały z dotychczasowej hitlerowskiej infrastruktury – zajęły poniemieckie areszty, więzienia i siedziby, stosowały podobne metody prowadzenia śledztw, a nawet przejęły siatki dotychczasowych szpicli i donosicieli celem utrwalenia nowej władzy.

Zatarta pamięć, pochowane dowody

Pomnik żołnierzy Armii Czerwonej na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie (fot. Szary Wilk, CC BY-SA 4.0)

Budynek zbombardowanej łaźni rozebrano i w jego miejscu postawiono inny, więc dziura w pierzei szybko przestała zachęcać do przypominania o tragicznym wydarzeniu. Obecnie nie ma nawet numeru Karmelicka 49. Pod numerem 51 znajduje się budynek pasujący gabarytami do dawnej łaźni, a sąsiadująca z nim kamienica spod numeru 47 jest wyraźnie większa od innych i najpewniej zajęła zwolnione miejsce.

O wypadku i jego skutkach, poza wspomnieniami młodego krakowianina, świadczą zapisy w dokumentacji krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej. Zbadał je i przypomniał krakowianista Andrzej Chytkowski, który znalazł w jednym z akt informację o zabitych „w Łaźni Ludowej w czasie bombardowania 1.3.45”, co nie pozostawia wątpliwości, że takie wydarzenie miało miejsce.

W aktach Zakładu znajdują się również dane ofiar. Patolodzy zapisali, że o godzinie pierwszej w nocy przy ul. Karmelickiej zginęli:

Anna Hrycajko, l. 61, zam. ul. Karmelicka 49, Michalina Hrycajko, l. 40, zam. ul. Karmelicka 49, Andrzej Wolanin, l. 60, zam. ul. Słoneczna 21 [w Krakowie], Pokrzywka z d. Lachowska, l. 50, zam. ul. Franciszkańska, Zbigniew Lekowski, l. 37, oficer WP, Zofia Hermańczuk, l. 19, rolniczka, Ludwik Kuciel l. 36, Pelagia Szklarska, l. 50, NN kobieta, l. ok. 30, Stanisław Martyka l. 51, zam. ul. Lelewela [w Krakowie].

Dwie ofiary – zapewne matka z córką – mieszkały w Łaźni; przypuszczalnie tam pracowały. Co spowodowało, że w budynku znalazły się pozostałe osoby? Nie wiadomo. Raczej nie korzystały w środku nocy z kąpieli. Być może nocowały tam, będąc w Krakowie przejazdem lub czekając na przydział nowego mieszkania. Nie wiadomo też, czy w budynku było więcej osób, które po upadku bomby wyszły z gruzów bez szwanku, gdyż akta Zakładu Medycyny Sądowej mówią tylko o zmarłych.

Bibliografia

  • „Dziennik Polski”, marzec 1945.
  • 14 VII 1905: budowa łaźni ludowej na Piasku, [w:] „Kalendarium Dawnej Polski”, [dostęp: 12 lutego 2024], <http://kalendariumdawnejprasy.blogspot.com/2014/07/14-vii-1905-budowa-azni-ludowej-na.html>.
  • Tomasz Konopka, Śmierć na ulicach Krakowa w latach 1945–1947 w materiale archiwalnym krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej, „Pamięć i Sprawiedliwość”, t. 4 (2005), nr 2 (8), s. 143–157.
  • Zbigniew Szpil, Dobra pamięć, IPN, Kraków 2007.
  • Krzysztof Wielgus, Rakowice-Czyżyny lotnisko Krakowa, Muzeum Lotnictwa Polskiego, Kraków 2002.
  • Barbara Zbroja, Konrad Myślik, Nieznany portret Krakowa, WAM, Kraków 2010.

Informacje pozyskane od:

  • Andrzeja Chytkowskiego – emerytowanego policjanta, krakowskiego kryminologa.
  • Jana Hoffmanna z Muzeum Lotnictwa Polskiego.
Mateusz Drożdż
Mateusz Drożdż – ekonomista z wykształcenia, urzędnik samorządowy z zawodu, radny jednej z krakowskich dzielnic. Autor dwóch książek, współautor czterech innych, a także sześciu artykułów naukowych oraz kilkuset publikacji prasowych o tematyce historycznej. Współpracował m.in. z „Gazetą Krakowską”, „Dziennikiem Polskim”, miesięcznikiem społeczno-kulturalnym „Kraków”, miesięcznikiem „Nasza Historia” oraz z portalem „Ciekawostki Historyczne”. W opisywane przez siebie podróże w czasie najchętniej udaje się w burzliwe dzieje XX wieku, towarzysząc lotnikom, a także przyglądając się życiu Krakowa i jego mieszkańców w trakcie różnych stuleci.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!