Ile jest w stanie znieść ludzki organizm? Jeden etat w fabryce, drugi etat w kolejce. Gdzie w tym wszystkim czas dla rodziny i odpoczynek?

Po zakończeniu II wojny światowej jednym z priorytetów nowej władzy stała się odbudowa gospodarki wyniszczonego kraju. Droga do tego miała prowadzić przez upaństwowienie prawie wszystkich sektorów gospodarki. Podstawowym celem przedsiębiorstw stawała się realizacja zadań zawartych w narodowych planach gospodarczych. Oczywiście potrzebni byli do tego pracownicy, dlatego coraz śmielej zachęcano kobiety do podjęcia zatrudnienia. Starano się włączyć je również do zawodów uznawanych do tej pory za męskie. Działania w tym zakresie doskonale odzwierciedla popularne hasło propagandowe tego okresu: „Kobiety na traktory”.

Okładka „Przekroju” (nr 290, 29 października 1950) ze zdjęciem Magdaleny Figur, która stała na czele pierwszej żeńskiej brygady ciągników. To ona stała się pierwowzorem dziewczyny ze słynnego plakatu znanego jako „Kobiety na traktory” (fot. Jerzy Baranowski, okładka z archiwum „Przekroju”)

Z biegiem czasu okazało się, że programowe równouprawnienie i emancypacja przybierały ograniczony charakter. Mimo wkroczenia kobiet w dziedziny życia zawodowego wcześniej dla nich niedostępne, nadal spotykały one na swojej drodze utrudnienia w postaci blokowania awansów, małej dostępności kierowniczych stanowisk, nierówności wynagrodzeń. Nie zmieniała się również lub zmieniała w bardzo małym zakresie tradycyjna rola kobiety w rodzinie. Wciąż to gównie na jej barkach spoczywał obowiązek zarządzania domem i wychowania dzieci. Kiedy na to wszystko zaczął nakładać się kryzys gospodarczy i problemy z dostępnością produktów pierwszej potrzeby, obciążenie fizyczne i psychiczne stawało się nie do zniesienia.

Łódź po zakończeniu II wojny światowej

W trakcie wojny tkanka miejska Łodzi, w przeciwieństwie do Warszawy, ucierpiała w niewielkim stopniu. Zachowały się budynki fabryczne i mniejsze zakłady przemysłowe. Ich nacjonalizację ułatwiał fakt, że wielu przedwojennych właścicieli zginęło, uciekło lub wyemigrowało za granicę. Zdewastowane i rozkradzione natomiast zostało wyposażenie zakładów. Mimo to szybko uruchomiono ponowną produkcję.

Dzięki zachowaniu infrastruktury miasto przez krótki czas odgrywało rolę nieformalnej stolicy kraju. Wiele urzędów i instytucji niemogących funkcjonować w zniszczonej Warszawie przenosiło swoje siedziby tymczasowo do Łodzi. Zaczęto tu również rozwijać szkolnictwo wyższe, które miało za zadanie wyedukować brakującą kadrę kierowniczą.

Warunki pracy i życia

Cechą charakterystyczną łódzkiego przemysłu był od XIX wieku duży odsetek zatrudnienia kobiet. Nie zmieniło się to również w powojennej rzeczywistości. W końcówce lat 60. XX wieku odsetek ten oscylował na granicy 54%, a w przemyśle włókienniczym w poszczególnych zakładach dochodził nawet do 80%. Kobiety zajmowały głównie najniższe stanowiska pracy. Kierownicze nadal często były zarezerwowane dla mężczyzn.

Warunki pracy w łódzkich zakładach nie należały do łatwych. W pierwszych latach utrzymywano akordowy system wynagradzania. Nakładano coraz większe normy produkcyjne, często niewykonalne ze względu na przestarzały sprzęt i dostarczane kiepskiej jakości surowce. Pracowano w nadmiernym hałasie i temperaturze, w zbyt wysokim zapyleniu. Nowe inwestycje w parki maszynowe były niewystarczające. W większości zakładów brakowało też zaplecza socjalnego takiego jak natryski czy jadalnie.

Wynagrodzenia rosły niewspółmiernie wolno do reszty kraju. Już w 1969 roku średnia płaca robotnicza w przemyśle włókienniczym była o 448 zł niższa od średniej krajowej. Dodatkowo Ministerstwo Przemysłu Lekkiego zaczęło uzależniać wysokość płacy od rodzaju branży i regionu. Wskutek tych decyzji przyrost płac w Łodzi był o 50% niższy niż w całym przemyśle lekkim.

Szwaczki przy pracy w zakładach odzieżowych „Marko” w Łodzi, 15 września 1977 r. (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/40/0/3/52/6)

Cykliczne strajki

Niepoprawiające się płace i warunki pracy cyklicznie przyczyniały się do wybuchu mniejszych bądź większych niepokojów. Szacuje się, że tylko w latach 1945–1952 w łódzkich zakładach wybuchło ponad 500 strajków. Do kumulacji złych nastrojów doszło na początku 1971 roku i były one pokłosiem wprowadzonych podwyżek cen mięsa oraz krwawej rozprawy ze strajkującymi na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Łódź wrzała, a pytania o odpowiedzialność stawiane coraz śmielej przez robotników pozostawały bez odpowiedzi.

Właściwy strajk łódzkich włókniarek rozpoczął się 10 lutego. Pierwsze stanęły Łódzkie Zakłady Obuwia i Wyrobów Gumowych „Stomil” oraz Zakłady Przemysły Bawełnianego im. Marchlewskiego. W następnych dniach do strajku o charakterze okupacyjnym przystępowały kolejne przedsiębiorstwa – w sumie wzięły w nim udział trzydzieści dwa zakłady i około 55 tys. robotnic i robotników. Nie utworzono jednego wspólnego komitetu strajkowego, ale utrzymywano kontakt między protestującymi. Żądano przede wszystkim podwyżek płac i poprawy warunków pracy.

Robotnice podczas obszywania brzegu dywanu za pomocą pneumatycznego pistoletu do szycia. Fabryka dywanów „Dywilan” w Łodzi, 15 września 1977 r. (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/40/0/3/88/25)

Rozmowy z władzami lokalnymi nie przyniosły efektu, nie pomogła również wizyta premiera Piotra Jaroszewicza. Strajkujący nie odstępowali od swoich postulatów, zatem rząd musiał skapitulować. Podwyżki płac nie wchodziły w grę z powodu obawy przed żądaniami innych grup społecznych, dlatego ogłoszono wycofanie się z podwyżek cen i powrót do ich poziomu sprzed grudnia 1970 roku.

Lata 70.

Grudzień ’70 poskutkował zmianą na stanowisku I Sekretarza PZPR – Władysława Gomułkę zastąpił Edward Gierek. Nowa ekipa skrytykowała politykę gospodarczą poprzedniej administracji i w krótkim czasie ogłosiła program modernizacji. Miał się on opierać na inwestycjach budowlanych i przemysłowych finansowanych z kredytów zagranicznych. Unowocześnienie produkcji miało przełożyć się na wzrost eksportu, który miał przewyższyć import. Z przewidywanych nadwyżek zamierzano spłacić wcześniej zaciągnięte kredyty.

Szybko okazało się, że ambitne plany są nie do zrealizowania. Mimo deklaracji w połowie lat 70. tempo inwestycji spadało. Podjęte przedsięwzięcia nie były oddawane w terminie, a ich budżety z roku na rok rosły. Niektóre zakończone już inwestycje przemysłowe nie były uruchamiane. Brakowało surowców i zabezpieczenia energetycznego. Na problemy wewnętrzne nałożył się światowy kryzys paliwowy. Gotowe polskie produkty traciły zachodnich odbiorców, a spirala zadłużenia zagranicznego rosła. Stopa życiowa zaczęła się pogarszać, a w sklepach pojawiały się coraz większe braki zaopatrzeniowe. Kwitł natomiast czarny rynek.

Kolejka do sklepu mięsnego w Warszawie, 31 marca 1981 r. (fot. Grażyna Rutowska, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego, sygn. 3/40/0/4/408/2)

Sytuacja w Łodzi w 1981 roku

Na początku lat 80. kryzys zaczął osiągać swoje apogeum. Sklepowe półki świeciły pustkami, a państwo stało się niewypłacalne wobec swoich wierzycieli. W pierwszej połowie 1981 roku władze wprowadziły kartki na mięso, jego przetwory, masło, ryż, mąkę, kaszę. W takich realiach rodził się ruch „Solidarność”, który coraz bardziej ośmielał społeczeństwo do sprzeciwu wobec władzy i podejmowania działań na rzecz poprawy warunków życia.

Sytuacja Łodzi przedstawiała się w tym czasie dramatycznie. Liczba kartek na podstawowe towary przydzielana robotnikom przewyższała realne zaopatrzenie w sklepach. Brakowało wszystkiego: i żywności, i artykułów przemysłowych.

Nie uwzględniano dużej liczby zatrudnionych w mieście, ale zameldowanych i zamieszkujących w okolicznych miejscowościach. Obciążenie kobiet pracujących stale rosło, gdyż po ośmiogodzinnej pracy stały w wielkogodzinnych kolejkach sklepowych.

Pracownica Widzewskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. 1 Maja opisywała trudy życia codziennego: „Cóż mamy za życie? Praca, kolejka, pranie, sprzątanie”. Z kolei robotnica Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego żaliła się:

Nie wiemy, czym mamy się myć. Nie mamy środków czyszczących. Jak mogło naraz wszystko zniknąć? Same produkujemy bawełnę, spróbujcie kupić choć kawałek. Od roku szukam materiału, aby uszyć sobie koszulę nocną. Jest katastrofalnie.

Od początku 1981 roku w łódzkich zakładach rosło napięcie. Rozmowy przedstawicieli związkowych z prezydentem miasta Józefem Niewiadomskim nie przyniosły efektu. Czarę goryczy przelała decyzja władz o zmniejszeniu przydziału mięsa i jego przetworów w sierpniu i wrześniu 1981 roku o 20%.

Sierpień 1980 w Szczecinie. Zbiórka pieniędzy na Wolne Związki Zawodowe (fot. Stefan Cieślak, CC BY 3.0)

Marsz głodowy

Spokój społeczny był już dłużej nie do utrzymania. Przedstawiciele poszczególnych zakładów naciskali Zarząd Regionu NSZZ „Solidarność” na przeprowadzenie strajku. Centrala związku była jednak niechętna. Obawiano się zarówno akcji protestacyjnej w zakładach, jak i wyprowadzania ludzi na ulice. Zarząd Regionu i przedstawiciele zakładów, mimo braku poparcia, wspólnie wypracowali czterodniową formułę protestu, której punktem kulminacyjnym miał być marsz głodowy łódzkich kobiet.

Jedna z brakarek łódzkich, Krystyna Chabraś, mówiła o strachu, ale i desperacji kobiet:

Jesteśmy wszystkie potwornie zmęczone. O przygotowywanym marszu kobiet rozmawiamy tu, w zakładzie, ze łzami w oczach, to będzie coś najgorszego, jak wyjdą matki z dziećmi, lepiej żeby do tego nie doszło. My naprawdę chcemy spokoju, ale i lepszego zaopatrzenia.

Akcję zaplanowano na okres 27–30 lipca 1981 roku. Pierwsze trzy dni zdominowały przejazdy grupy pojazdów główną arterią Łodzi, czyli ul. Piotrkowską (od pl. Niepodległości do pl. Wolności). 27 lipca ulicą przejechało 20 autobusów MPK, 28 lipca 60 pojazdów PKS, 29 lipca ciężarówki „Transbudu”. Pojazdy ozdobione hasłami protestacyjnymi za każdym razem zatrzymywały się przed siedzibą Prezydium Miejskiej Rady Narodowej na ul. Piotrkowskiej 104. Z głośników zachęcano mieszkańców miasta do udziału w marszu, który miał odbyć się 30 lipca.

Akcja protestacyjna pracowników MPK na placu Wolności w Łodzi (fot. Andrzej Wrzesień, ze zbiorów Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, sygn. I-7290)

W obawie przed interwencją władz Zarząd Regionu NSZZ „Solidarność” zadbał o oficjalne pozwolenie na przemarsz kobiet 30 lipca. Związkowcy zaproponowali władzom miejskim dwie potencjalne trasy przemarszu: al. Kościuszki (przy siedzibie Komitetu Łódzkiego PZPR) lub ul. Piotrkowską (przy siedzibie Prezydium Miejskiej Rady Narodowej). Władze wyraziły zgodę na drugą trasę.

Początek marszu zaplanowano przed siedzibą „Solidarności” na ul. Piotrkowskiej 162, w pobliżu katedry. Uczestniczki otrzymały błogosławieństwo biskupa Józefa Rozwadowskiego, wysłuchały przemówienia przewodniczącego Zarządu Regionu Andrzeja Słowika i o godzinie 16.00 ruszyły w stronę pl. Wolności.

Kobiety szły w ustalonym szyku według zakładów pracy. Niosły ze sobą transparenty z hasłami niepozostawiającymi wątpliwości co do złych warunków bytowych panujących w mieście. Głosiły one m.in. „Czy głodne dzieci to cel socjalizmu?”, „Chleba”, „Głodni wszystkich krajów łączcie się”. Wiele kobiet zdecydowało się zabrać ze sobą dzieci. Na marsz przybyły również delegacje z pobliskich miejscowości. Zabezpieczeniem marszu zajęli się ochotniczo mężczyźni. Kroczyli po bokach ze sznurami odgradzającymi uczestniczki od reszty ulicy.

Ciężarówka z transparentem: „Czym nakarmicie naszze dzieci” (fot. Andrzej Wrzesień, ze zbiorów Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, sygn. I-7294)

Władze wysłały na trasę przemarszu funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej. Dokumentowali oni przebieg wydarzeń aparatami fotograficznymi. Natomiast organizatorzy, zdając sobie sprawę z obecności służb, starali się ich nie prowokować i unikać konfrontacji.

Marsz, podobnie jak przejazdy pojazdów z poprzednich dni, zatrzymał się przy urzędzie na ul. Piotrkowskiej 104, gdzie głos ponownie zabrał przewodniczący Andrzej Słowik. Następnie kobiety ruszyły dalej w stronę pl. Wolności, gdzie przemawiała m.in. jedna z prowadzących marsz, Janina Kończak, pracownica Zakładów Przemysłu Gumowego „Stomil” i przewodnicząca komisji ds. socjalno-bytowych w Zarządzie Regionu. W przemówieniach domagano się m.in. przeprowadzenia bilansu żywnościowego kraju i planu poprawy sytuacji bytowej. Po przemowach marsz został rozwiązany, a uczestniczki wróciły do domów.

Marsz Głodowy w Łodzi. Widoczny transparent z napisem „Nie będziemy głodne pracować” (fot. Andrzej Wrzesień, ze zbiorów Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, sygn. I-7297)

***

W marszu głodowym, według prawdopodobnie zaniżonych statystyk służb, uczestniczyło około 20 tys. ludzi. Manifestacja przyciągnęła ogromną uwagę polskich i zagranicznych mediów. Relacje prowadzono w dwóch narracjach. Media rządowe przedstawiały organizatorów jako wichrzycieli i ekstremistów. Głoszono również, że uczestniczki marszu wcale nie wyglądały na „głodne”. Media zagraniczne ukazywały przemęczone i przybite kobiety, które w swych codziennych zmaganiach doszły do ściany.

Mimo że w trakcie marszu nie doszło do konfrontacji służb z manifestującymi, materiał operacyjny zarejestrowany w trakcie jego przebiegu bywał w późniejszym czasie wykorzystywany przeciwko uczestniczkom. Dotknęło to m.in. Janiny Kończak, która została później delegatką na I Krajowy Zjazd „Solidarności” i uczestniczyła w październiku 1981 roku w wyjeździe delegacji „Solidarności” do Francji. Po wprowadzeniu stanu wojennego internowano ją i przetrzymywano w Gołdapi. Po wypuszczeniu w połowie 1982 roku szykany uniemożliwiły jej pełny powrót do życia społecznego i zawodowego i skłoniły do emigracji do Francji.

Marsz Głodowy w Łodzi. Widoczny transparent z napisem „…chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…” (fot. Andrzej Wrzesień, ze zbiorów Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, sygn. I-7300)

Marsz głodowy był przede wszystkim pokazem siły zdesperowanego społeczeństwa i jego poparcia dla NSZZ „Solidarność”. Wyprowadzenie ludzi na ulicę miało być formą nacisku na władzę, by przedstawiła plan poprawy warunków egzystencji większości polskich rodzin. Stan wojenny uniemożliwił realizację tych celów, a o marszu głodowym zapomniano na długie lata.

Transformacja ustrojowa pogrążyła Łódź w głębokiej nędzy i bezrobociu. Największą cenę za przemiany zapłaciły łódzkie włókniarki. Od kilku lat różne środowiska społecznikowskie i instytucje samorządowe starają się przypominać o nich, lecz ciągle mało w społeczeństwie świadomości znaczenia kobiet w ruchu solidarnościowym.

Bibliografia

  • Benedykt Czuma, Łódzka „Solidarność” 1980–1981: zapis zdarzeń, Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Łodzi, Łódź 2010.
  • Marta Dzido, Kobiety Solidarności, Świat Książki, Warszawa 2016.
  • Krzysztof Lesiakowski, Grzegorz Nawrot, Marsz głodowy kobiet, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej”, nr 12 (23) (grudzień 2002), s. 28–30.
  • Marta Madejska, Aleja włókniarek, Wyd. Czarne, Wołowiec 2018.
  • Grzegorz Matuszak, Zapomniane strajki, [w:] Emancypantki, włókniarki, ciche bohaterki: znikające kobiety, czyli białe plamy naszej historii, pod red. Izabeli Desperak, Grzegorza Matuszaka, Marty Sikorskiej-Kowalskiej, Wydawnictwo Omega-Praksis, Pabianice 2009, s. 25–37.
  • Leszek Olejnik, Dekada Solidarności: Łódź w latach 1980–1989, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2020.
  • Leszek Próchniak, Pospolite ruszenie: relacje działaczy i współpracowników „Solidarności” w Łodzi 1980–1981, Instytut Pamięci Narodowej Oddział w Łodzi, Łódź 2011.
  • Agata Zysiak, Joanna Kocemba-Żebrowska, Marta Madejska, Ewelina Kurkowska, Marcin Szymański, Wiesława Różycka-Stasiak, Michał Gruda, Wielki przemysł, wielka cisza. Łódzkie zakłady przemysłowe 1945–2000, Łódzkie Stowarzyszenie Inicjatyw Miejskich Topografie, Łódź 2020.

Skomentuj. Jesteśmy ciekawi Twojej opinii!